Recenzja na weekend: "Wojna polsko-ruska" Xawerego Żuławskiego

Najpierw lektura pewna

Trochę później:

Przeczytane?

No jak tak, to możemy dołożyc i moją cegiełkę.

I pozytywne zaskoczenie mnie ogarnęło, film jest co najmniej niezły. Major to pięknie określił “niemal udany”, wypada mi się z tym określeniem tylko zgodzić, jak zresztą z większością jego spostrzeżeń, ale mimo to dołożę swoje.

Po pierwsze film jest całkiem zgrabną i zabawną grą z konwencjami i motywami różnymi, nie ma tam tego, czego lubię najbardziej w kinie czyli opowieści, więc do ulubionych filmów go nie zaliczę i drugi raz nie obejrzę pewnie nigdy, ale ma on cuś w sobie.

Jest dziwny, jest męczący, momentami drażni i wkurza, a raczej odpowiedniejszym słowem w tej recenzji byłoby, wkurwia, ale o to chodzi.
Jest to nawet dla mnie nie tyle film, a kolaż poszczególnych scen czy raczej teledysków.
Jest to gra z widzem, gra z jego oczekiwaniami i przyzwyczajeniami, także stereotypami.

Także intertekstualna gra pomiędzy twórcą a postaciami, pomiędzy filmem a literaturą, fikcją a rzeczywistością itd.

Żuławski idąc za książką Masłowskiej świetnie portretuje niektóre postacie i ten cały dresiarski świat czy raczej (pół)światek, ten wszechobecny popkulturowy kicz, tę galerię ciekawych acz przerysowanych postaci: Dresiarza, głupawej, plastikowej Panienki, przeintelektualizowanej i nadwrażliwej Gotki, obowiązkowo na czarno ubranej, wiersze piszącej i bzdury o złu tego świata pieprzącej (albo i z emo się Andżela kojarzy) czy z kolei grzecznej Dziewczynki, takiej Porządnisi że aż strach.

I tu pierwszy zarzut, świat ten, dialogi, język, choć jednocześnie genialnie przeniesiony z książki, do której to przez Masłowską przenieśiony był z reala w dużej części, jest na tyle absurdalny, na tyle nierealny, że wstawki z efektami specjalnymi, z tym walkami czy z tymi dziwacznymi, groteskowymi motywami powodują po pewnym czasie przesyt i są zwyczajnie niepotrzebne.

Autor chyba się przestraszył, że film oparty tylko na języku, tylko na grotesce w tej warstwie będzie nudny lub chciał też przyciągnąć czymś nastolatków typowych.

Dla mnie film oglądał się dobrze tak pierwsze 45 min, później mnie nudzić zaczynał i męczył.
Ale połowa filmu genialna, groteskowa, zabawna, pełna takiej fantazji i brawury w sumie, nie jest to film na odprężający wieczór, jest to w pewien sposób jakieś wyzwanie.

Oczywiście słabością (a może siłą jego?) jest że nie istnieje on de facto bez książki, kto nie zna lub odrzucił ze wstrętem po 20 stronach powieść, ten się może wynudzić, zniesmaczyć, wyjść z kina itd (po jakichś 20,30 minutach dwie panie wyszły:), ale ja od początku stereotypowo i wręcz agizmem się wykazując dziwiłem się, co panie po 50-tce robiły na tym filmie).

Mnie “Wojna polsko-ruska” zachęciła w jakis sposób do sięgnięcia jeszcze raz do książki, znaczy mam taki zamiar, odświeżyć sobie ten świat i wgryźć się w niego.

Bo w Masłowską trzeba się wgryzać, nie jest tak, że się ją od razu kocha lub nienawidzi (tu Major się moim zdaniem kolejny raz myli, Masłowska ani jej książka nie są wcale tak kontrowersyjne, by tylko dwie te postawy wobec nich były możliwe).

Masłowska świetnie rozgryza i dekonstruuje język, bawi się polszczyzną, brawurowo, czasem dla konserwatystów zbyt brawurowo, ale po prostu jesli chodzi o jej zmysł obserwacyjny, “słuch”, wyczucie i talent językowy i w ogóle stworzenie (acz na podstawie istniejących różnych języków) nowego języka, tym samym nowego świata, trzeba przyznać, że właściwie nie ma ona konkurencji w literaturze polskiej wspólczesnej

Zaletą filmu jest niewątpliwie Borys Szyc, po prostu rewelacyjny, gra świetnie, jest przekonujący, jest wkurwiający, jest odpychający w tym całym swoim prymitywizmie, dresiarstwie, wulgarności, jest idealnym Silnym:), w dodatku pewnie w niektórych scenach powoduje u płci pięknej (a i u homosiów vel gejów:)) jego widok przyjemne uczucia.

Sama Masłowska wypadła też całkiem ciekawie w filmie, choć właściwie nie gra, tylko jest, ale do koncepcji to pasuje.

No a film mnie zachwycił z jeszcze jednego powodu, smiałem się z 10 minut, jak coś zobaczyłem i usłyszałem:)
Ciekawe co powiedziała Anja Orthodox?
Aż wkleję pewną piosenkę:)

W kazdym razie Andżela rulez:)
Szkoda, że fragmentu ze “Scarlett” nie ma w trailerach, ale trailer też zapodam:

P.S. Zarzucanie fimowi braku fabuły, sensowności czy klasycznej akcji dowodzi, że widz nie zrozumiał zamierzeń reżysera ni autorki “Wojny…”, znaczy widz czasem rozmija się z twórcą, bywa, ale to niekoniecznie kogokolwiek wina, w tym reżysera, to raczej dowód, że nie każdy rodzaj sztuki jest dla każdego odbiorcy.

P.P.S. Ale tak sobię myślę, że ja to totalnie kiczowaty jestem, najpierw mi się “Lejdis” podobało, teraz “Wojna polsko-ruska”,ciekawe co na to Defendo?

:)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

He he

W sumie się zgadzam tyle, że Silny w książce to nie jest dresiarz i tu jest cały pies pogrzebany.

Z tym kocha /nienawidzi to uogólnienie, rzecz jasna

PS Lejdis straszny, ale to straszny syf, zwłaszcza końcówka


re: Recenzja na weekend: "Wojna polsko-ruska" Xawerego Żuławskie

Pójdę. Ale później.


Major,

no właśnie nie wiedziałem czy się brać za recenzję, bo książkę czytałem jakieś 4 lata wcześniej albo i jeszcze dawniej i niewiele pamiętam.

Ale może wrócę, to coś napiszę, przy okazji acz nie na temat znasz twórczość Mirka Nahacza, bo od dawna miałem się za to wziąć a jakoś nie było okazji i nie wiem czy warto.

Co do “Lejdis”, końcówka beznadziejna, fakt, ale ogólnie spodziewałem się gorszego filmu, mnie rozbawił momentami.
pzdr


Torlinie,

to jak obejrzysz, to czekam na wrażenia twoje z seansu.

pzdr


Pójdę

na film, zachęcony.
Oby nie był zbyt krzykliwy w sensie muzycznym bo moje uszy mają ograniczoną zdolność wchłaniania dźwięków pozbawionych rytmu i sensu.

Do knigi mnie Grzesiu nie namawiaj.
To bełkot jest.


No tak,

a jak pan wyjdzie po 15 minutach, to będzie moja wina, pewnie?

:)

Co do muzyki, ja tam nowoczesnej muzy nie trawię nie techniawy ni nic podobnego, ale tu nie ma za dużo tego, znaczy nie przeszkadzało mi nic w warstwie dźwiękowej, chyba że odgłosy bijatyk róznych.

A czy ksiązka jest bełkotem?

No niekoniecznie, ale czytałem jak wspomnialem dawno, więc nic nie pamiętam:)


Grześ

No niezła reklama i Ciebie i u Majora. Ludzie wychodzą z kina… Film “prawie udany”. Jak piwo…


Ano z tym wychodzeniem z kina

to jakis trynd jak nigdy, pamiętam, że o wychodzeniu z kina gadali wszyscy przy filmie “Nieodwracalne” i scenie gwałtu.

Ja to tam miałem ochotę ostatnio wyjść z kina przy filmie “Jasminum” KOlskiego, zanudził mnie strasznie.

“Wojna…” mnie nie zachwyciła, ale jako zjawisko i adaptacja “kultowej” powieści jest jakims tam wydarzeniem, które warto znać.

pzdr


Ale wracam do klasyczniejszych bardziej filmów,

bo jutro idem na “Vicky Cristal Barcelona” Allena:)

Mam nadzieję, że będzie dobre, acz przy Allenie to ja mało obiektywny jestem, bo lubię strasznie.


P.S. to oczywiście ja

:)

Pozdrówka.


To tez nadaj

doniesienie.


Grzesiu

Masłowskiej pisanie, jak zapewne wiesz, mam za zwykły bełkot wypromowany przez intelektualnych szarlatanów po to, by ęteligentów z pretensjami wpędzić w ęteligencję jeszcze głębszą. Zwyczajnie łatwiej się takimi debilami manipuluje. Debilami, podkreslam, bo tylko debilowi da się wmowic to, że Masłowskiej pisanie ma cokolwiek wspólnego z literaturą.

Nie dziwi mnie więc wcale, że i film na podstawie tego bełkotu wyszedł, delikatnie pisząc- bełkotliwy, o czym mogłem sie przekonac dzięki nieocenionemu megavideo.com. Niestety, mimo że należę do tych odpornych i gruboskórnych to w okolicach 6 minuty zadałem sobie pytanie- czy ja, do cholery, zrobiłem komu coś złego, zeby się takim gównem katowac? Uczciwie przyznam, że resztę przeleciałem “na szybko”.

Na zakończenie parę słów od Chestertona, oto co pisał o ówczesnych mu Masłowskich:

“Perły artystyczne nie rodzą się z czystej formy, tak jak nic prawdziwie racjonalnego nie wynikło z czystego rozumu”

i

“Koncepcja “sztuki dla sztuki” jest bardzo dobra, jeśli oznacza, że wyodrębniamy ważną różnicę między glebą a drzewem, mającym w niej korzenie; jest jednak kiepska, jeśli oznacza, że drzewo może równie dobrze rosnąć bez gleby, z korzeniami w powietrzu”.


Hm, no cóż,

ja tam z filmu miałem duży ubaw i momentami przyjemność, ale nie miałem wobec niego oczekiwań żadnych.

Co do książki, no wiesz, twoja sprawa, co myślisz o niej.

Dla mnie była ona całkiem ciekawa i wciągająca, acz w sumie jako że lubię raczej klasyczne powieści i to najlepiej staromodne, to zachwycić mnie nie zachwyciła.

Ale to “cuś” ona ma:)


Jasminum

Tak jest w życiu Grzesiu, że każdemu podoba się coś innego. To byłoby straszne, gdyby wszyscy mężczyźni kochali się w tej samej kobiecie. Dlatego dobrze, że nam się podobają różne filmy. Jestem ABSOLUTNYM wielbicielem “Jasminum”, mam to nagrane i dla mnie to jest perełka.
Może to wynika z tego powodu, że ja lubię takie filmy. Pamiętam w młodości jako jedyny z rodziny siedziałem z wypiekami na twarzy godzinami oglądając japońskie filmy Kurosawy, a wszyscy się dziwili, że mogę oglądać filmy, na których się nic nie dzieje.
I takie wszystkie należą do moich ulubionych. Z najnowszych (?) produkcji dla mnie arcydziełem jest “Zmruż oczy”. Z zagranicznych takimi moimi najulubieńszymi są obie produkcje Richarda Linklatera “Przed wschodem słońca” i “Przed zachodem słońca”, a także “Między słowami” Coppoli (z gatunku “Nic się nie dzieje”).


Torlinie,

ale ja jestem wielbicielem książek i filmów z gatunku “nic się w nich nie dzieje”, z wymienionych przez ciebie filmów lubię te LInklatera, lubię “MIędzy słowami”, uwielbiam nudne, smętne i bez słow prawie kino skandynawskie (zresztą jak czytałeś moje teksty o filmach to wiesz o tym), ale “Jasminu” mnie rozczarowało z innego powodu, sztuczne mi się wydawało i na siłę.

“Zmruż ozy” nie znam, więc się nie wypowiem.

pzdr


grzesiu

Nahacza nie znam i pewnie nie poznam, choć może. Rzecz jasna Masłowska świetna, zarzuty do niej, to zachowując proporcję zarzuty, staromodnych pierdzieli do Joyca albo Wiktacego. Sęk w tym, że o pierdzielach nikt już nie pamięta, a sławach się pamięta do dziś.

Czytałeś Pawia królowej? I czy oglądałeś Pornografię?

PS Zmruż oczy- rewelka


No do Nahacza to mnie pewien tekst kiedyś zachęcił,

znaczy tekst o jego samobójstwie, nie o książkach:

http://www.polityka.pl/archive/do/registry/secure/showArticle?id=3355947

polecam, bo dobry jest.

NO ale zachęta widać nie była az tak duża, bo nic nie przeczytałem:)

Wiesz, zawsze jest tak, że to co nowe i jakoś wykraczające w literaturze budzi kontrowersje.

W sumie nawet staruszek Goethe budził swojego czasu olbrzymie oburzenie, księgi zbójeckie i te sprawy:)

No a na oba pytania muszę odpowiedzieć nie, znaczy nie czytałem, nie oglądałem:)

I znowu ignorancja ma wyłazi.

pzdr


Subskrybuj zawartość