Węgiel dobywa Zagłębie

Węgiel dobywa Zagłębie,
Zagłębie dobywa śmierć.
(Władysław Broniewski –
„Zagłębie Dąbrowskie”)

Nie bez powodu cytuję jednego z najlepszych poetów epoki PRL. Choć Broniewski pisał o czasach przedwojennego kryzysu, czasach nędzy i głodu, to tak naprawdę niewiele się zmieniło od tego czasu. Oczywiście są nowe technologie, maszyny, nowe ściany wydobywcze, systemy eksploatacyjne i sygnalizacyjne. Górnictwo jest nowoczesne, zwykle już w mniejszym lub większym stopniu nawet skomputeryzowane. Postęp techniczny w górnictwie jest wręcz oszałamiający, zresztą podobnie jak i w innych dziedzinach naszego życia codziennego. To jednak tylko część prawdy o górnictwie podziemnym. Ta druga część jest na ogół niewidoczna, skryta, brutalna, a nawet zwyczajnie chamska.

„Halemba”
Tragedia, jaka rozegrała się dwa lata temu we wtorek 21 listopada o godz.16.30 na głębokości 1030 metrów pod ziemią, jest jedną z największych katastrof, jakie zdarzyły w ostatnich trzydziestu latach w polskim górnictwie. Dwudziestu trzech zabitych to koszt prowadzonych robót związanych z odzyskiwaniem pozostawionego sprzętu i obudowy w nieczynnym już chodniku przyścianowym. Wybuch metanu i pyłu węglowego w tego rodzaju wyrobisku daje bardzo małe szanse na jego przeżycie. W chodniku takim dochodzi do sytuacji podobnej, jak w lufie armatniej, wysokie ciśnienie spalanego gazu wyrzuca wszystko co jest na drodze z siłą i prędkością wystrzelonego pocisku. W tej sytuacji wstrzymanie przez pewien czas akcji ratunkowej było jak najbardziej uzasadnione, gdyż ratownicy to też ludzie, a ich życie nie powinno być narażane na istniejące w tym wypadku duże ryzyko jego utraty. Padają pytania, czy można było tego uniknąć? Na pewno można było uniknąć, ale za cenę setek tysięcy, a nawet milionów złotych pozostawionego sprzętu. Dziś można powiedzieć, że trzeba było zostawić, a ludzie by żyli. Kopalnia jest jednak przedsiębiorstwem, które musi przynosić zyski, a nie generować straty. Więc starano się pomimo istniejącego ryzyka, wybrać sprzęt z tego wyrobiska. Czy ryzyko kosztem życia i zdrowia górników jest dopuszczalne? Czy prawnie dozwolone? Czy są jakieś granice tego ryzyka? Tak, są określone przepisami bezpieczeństwa pracy w górnictwie podziemnym węgla kamiennego. Czy jednak wszystkie przypadki można określić w przepisach, a no nie. Wiele więc zależy od fachowości, wyobraźni i doświadczenia górniczej kadry, a także zwykłych górników, którzy wystarczy, że spojrzą na strop, popatrzą na mapę i wiedzą, co wolno, a czego nie wolno. Być może, że w „Halembie” pracowano zgodnie z przepisami, ale zabrakło tu ludzi ostrożnych, czujnych i znających się na swoim rzemiośle.

Urzędy Górnicze
Warunki bezpieczeństwa pracy w górnictwie nadzoruje Wyższy Urząd Górniczy w Katowicach oraz podlegające mu Okręgowe Urzędy Górnicze. Ich styl pracy określony został jeszcze w czasach wczesnego socjalizmu w latach pięćdziesiątych minionego wieku i po wielu drobnych korektach trwa do dnia dzisiejszego. Jego założenia kontrolne od początku były irracjonalne, jeżeli nie nawet fikcyjne. Po pierwsze karać, karać i jeszcze raz karać. Kogo karać? A no kogo się da, a najlepiej da się karać najmniej winnych, bo ci nawet nie wiedzą o co chodzi. Tak kara się masowo prostych górników za byle co. Powiesił pochłaniacz poza zasięgiem ręki, kara, pracował pod niebezpiecznym stropem (strop jest zawsze niebezpieczny), kara, był w chodniku bez wymuszonej wentylacji o metr dłuższym niż mówi przepis, kara, itp. itd. Tymczasem do niezwykłych rzadkości należy karanie kierownictwa kopalń. Ci dopiero brani są pod lupę, kiedy w kopalni są zabici i ranni. Pozornie, urzędy górnicze są surowe i bezwzględne, ale tylko w stosunku do ludzi, którzy nie mają żadnego wpływu na bezpieczeństwo w kopalni. Statystycznie to urzędy nie mogą podołać z groszowymi karami, rozprawami i dochodzeniami w sprawie bezpieczeństwa pracy, cóż jednak z tego, kiedy ich działalność skierowana jest tak naprawdę w próżnię. Bo ile można nałożyć kary na górnika zarabiającego miesięcznie od 3 do 5 tys. złotych. Dwieście, trzysta, pięćset złotych. To na ten cel każda kopalnia utrzymuje specjalne konto koleżeńskie, na który wszyscy po składają się po kilka złotych miesięcznie. Urząd wyjeżdża za bramę kopalni, a sprawa przepisów natychmiast idzie w kąt, bo z drugiej strony, gdyby wszystko przestrzegać, co jest zapisane, to każda z kopalń może okazać się nierentowna. Jednocześnie lawinowa skala szczegółowych kontroli i kar stale wymaga powiększania personelu poszczególnych urzędów górniczych. W rezultacie dochodzi do tego, że skromny krajowy urząd górniczy mający zasięg dwóch, trzech województw, ma większy personel niż nie jedno średniej wielkości państwo europejskie. Tyle tylko, że tamten znacznie mniejszy personel jest dużo bardziej skuteczny, bo odwrotnie, nie kontroluje każdego napotkanego górnika, tylko najwyższą kadrę i nakłada kary w postaci wyższej kategorii niebezpieczeństwa, stąd wynikają wyższe opłaty ubezpieczeniowe liczone rocznie w milionach dolarów. Po to aby uniknąć tych opłat, tam wszyscy są zainteresowani nie tylko formalnym przestrzeganiem przepisów, ale też zapobieganiem wszelkimi sposobami możliwości zaistnienia jakichkolwiek wypadków i to niezależnie, czy ktoś ich kontroluje, czy też nie.

Upadek obyczajów
Zapewne wielu uczciwych pracowników, górników, inżynierów i dyrektorów poczuje się urażonych takim określeniem ich środowiska. Oczywiście, że jest tu, jak w każdym zawodzie wielu ciekawych, odważnych, dobrze wychowanych i inteligentnych ludzi, również na kierowniczych stanowiskach. Problem jest w tym, że nie oni mają w tej branży decydującego głosu. Każdy kto, cokolwiek otarł się o górnictwo podziemne, wie że panują tam obyczaje niezwykłej brutalności. Sztygar, dyrektor, zawiadowca itp. szarża górnicza swoich podwładnych zwykle wyzywa od najgorszych przy każdym możliwym z nimi spotkaniu. Jak mawiał jeden z bardziej wrażliwych ludzi, kiedy rano posłyszał taką „wiązankę” pod swoim adresem, to cały dzień miał już z głowy. Bywało nawet tak, że na najwyższych stanowiskach ludzie występujący często publicznie nie mogli się wyzbyć przerywnika na literę „k….” zastępując ją z tą samą częstotliwością innym mniej rażącym słowem. Nikt tu się z nikim nie certuje. Tu nie jest miejsce dla panien z dobrego domu, ani też nie jest tu szkoła dobrego wychowania. Komu się takie obyczaje nie podobają, to wie gdzie jest brama. A bezrobocie jest stale wysokie, nikt nie chce znaleźć się za bramą. W tej atmosferze pogardy i poniżenia, wykonuje się każdy rozkaz, każde zadanie bez szemrania, no bo wiadomo, gdzie jest brama. Tu z reguły zatrzymuje się roboty zasadniczo z dwóch powodów, albo wiadomo z góry, że nikt nie wróci, to lepiej nie robić sobie kłopotów, albo ludzie sami wiedzą, że z tej szychty mogą już nie wrócić i grupowo odmawiają wykonania zadania. Oba te przypadki zdarzają się bardzo rzadko. Wszystkie inne są umownie pośrednie i skala ryzyka zależy od konkretnej sytuacji. Na ogół, każdy wierzy, że dziś wypadnie mu pracować w bezpiecznych warunkach, no a jak może być jakiś wypadek, to może dziś spotka to kogo innego. Na zewnątrz to gala, dzień górnika, uśmiechy i zadowolenie kadry ministerialnej, kompanijnej, kopalnianej i związkowej, która zasadniczo zgodnie współpracuje czerpiąc profity z ryzykownego zawodu górnika.

Upadek kadry
Dzisiejsza kadra, nie ma autorytetu wśród załogi górniczej. Wynika to właśnie i przede wszystkim z jej poziomu kulturalnego, zawodowego i obyczajowego. Jak powiadali przedwojenni górnicy, kiedy w tamtych czasach załoga blokowała szyb namawiając wszystkich do strajku, to do stu takich ludzi wychodził sztygar i tłumaczył im, że sami sobie zaszkodzą. Po jakimś czasie namysłu z reguły przyznawali mu rację i szli do pracy. Wiadomo jednak było kim był sztygar. Był wykształconym, szanującym siebie i innych człowiekiem. Żył w wyższym towarzystwie i nigdy nie widziano go pijanego, ani nie słyszano aby kogoś oszukał. W niedzielę widziano go zawsze z małżonką i dziećmi w kościele itp. Dziś jest jakby całkiem odwrotnie. Kadra pod względem obyczaju niczym nie różni się od przeciętnego górnika. Pije w tej samej knajpie i trzeźwieje w tej samej izbie. Ogląda te same filmy porno i opowiada te same dowcipy. Wystarczy, że kilku górników blokuje szyb przy próbach strajku, a kilkunastu inżynierów nawet nie próbuje temu zapobiec, bo zostaną tak samo zwyzywani, tak jak robią to oni sami na co dzień w stosunku do swoich podwładnych.

Przyczyny wypadków
W „Halembie” przyczyny wypadków badają komisje, prokuratorzy, związkowcy. Być może te bezpośrednie przyczyny zostaną wyjaśnione, lecz moim zdaniem te kulturowe, a wręcz cywilizacyjne zaniedbania, są podłożem wszystkich innych nieszczęść w górnictwie podziemnym. Oczywiście, że wypadki będą zawsze. Natury nie da się w każdym wypadku rozpoznać w stopniu wystarczającym, aby uniknąć tych najbardziej tragicznych wydarzeń. Z drugiej strony nie można wszystkiego zwalać na nieszczęsną naturę, którą brutalność człowieka i brak elementarnej jego kultury prowokuje do najbardziej niebezpiecznych wypadków. Wszystko jest w rękach górniczej kadry, której stan psychiczny i moralny pozostawia wiele do życzenia i zasadniczo nic nie zmieniono tu od czasów wspomnianego na wstępie PRL. Jeżeli nikt nadal poruszonych tu spraw nie będzie dostrzegał to Zagłębie nadal wydobywać będzie nie tylko węgiel, ale także i śmierć.
Adam Maksymowicz

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość