W Rosji wszystko jest wprzęgnięte w wielkomocarstwową politykę – od eksportu strategicznych surowców po import chabaniny.
I. Miraż wschodniego rynku zbytu
Embargo na polską i litewską wieprzowinę wprowadzone przez Rosję pod pretekstem wykrycia jakiegoś egzotycznego syfilisu, który nawiasem mówiąc, przywędrował do nas z Rosji właśnie (co oni tam hodują? guźce afrykańskie?), powinno podziałać trzeźwiąco na orędowników rozwijania polsko-rosyjskich stosunków handlowych. „Rosyjska partia w Polsce” od lat kładzie nam do głów jakim to świetnym interesem jest handel z Rosją, jakie nieograniczone perspektywy związane są z tamtejszym „chłonnym rynkiem” i w związku z tym powinniśmy siedzieć cicho, nie potrząsać szabelką przed ślepiami kremlowskiego czekisty i generalnie być grzeczni – a wtedy Rosja łaskawie kupi od nas tę całą wałówę, jaką mamy do opchnięcia.
Niestety, nie ma tak dobrze. Najnowsze embargo – nie pierwsze i z pewnością nie ostatnie – pokazuje, że Rosja jest partnerem skrajnie niewiarygodnym. Trudno zresztą, żeby było inaczej, skoro wszystko jest tam wprzęgnięte w wielkomocarstwową politykę – od eksportu strategicznych surowców po import chabaniny. W efekcie, każdy kto chce z Rosją handlować, narażony jest na ciągłe paranoidalne paroksyzmy wschodniego „partnera”, gdy tylko ten poczuje się urażony w swej imperialnej dumie. Ta groteska pozycjonuje zatem Rosję jako kontrahenta nieobliczalnego i w konsekwencji – niepoważnego. Nie wyobrażam sobie, jak można stworzyć jakikolwiek sensowny biznesplan w oparciu o eksport artykułów spożywczych na Rosję, skoro nie wiadomo, czy odbiorca nagle nie poczęstuje dostawcy blokadą na jego towary. No chyba, że przedsiębiorcy wliczają ewentualność nagłego embarga w ryzyko prowadzonej działalności i jakoś uwzględniają potencjalne straty z tym związane. W końcu, był czas przywyknąć – kolejne embarga wszak są w zasadzie punktem stałym we wzajemnych relacjach.
II. Gospodarczy terroryzm
Cóż, takimi manewrami Rosja robi wprawdzie kuku producentom zorientowanym na wschodni rynek, ale robi kuku również sobie – a konkretnie, zwykłym Rosjanom. W lutym, po wprowadzeniu pod koniec stycznia zakazu importu z krajów UE, ceny wieprzowiny wzrosły na tamtejszym rynku o 15-20%. Przypuszczam, że jest to stały schemat – Rosja tupie nogą i wprowadza embargo licząc, ze zagrożeni producenci wymogą na rządach bardziej ustępliwą politykę, następnie wzrost cen uderza po kieszeni tamtejszych konsumentów i po jakimś czasie embargo zostaje chyłkiem cofnięte. Ot, taka polityczno-handlowa ciuciubabka. To może być, doprawdy, nużące, warto więc przyjąć postawę: chcecie od nas kupować – dobrze, nie chcecie – poczekamy, aż ceny mięsa, czy warzyw wzrosną u was do nieakceptowalnego społecznie poziomu, wtedy sami wycofacie się z restrykcji. A wy odmrażajcie sobie uszy na złość babci. Inaczej się nie da, bowiem – powtórzę tu myśl z innej notki – władze rosyjskie nie kalkulują zysków i strat w kategoriach, które my uznalibyśmy za racjonalne.
Alternatywa, czyli ciągłe oglądanie się na samopoczucie Rosji jest drogą donikąd. Nie sposób prowadzić jakiejkolwiek suwerennej i podmiotowej polityki w cieniu ekonomicznego terroryzmu, bo do tego w gruncie rzeczy sprowadza się polityka gospodarcza Rosji wobec innych krajów – od ropy i gazu począwszy, na świńskich półtuszach i ziemniakach kończąc. Gdybyśmy ulegli wpływom rusofilskich lobbies – czy to branżowych, czy politycznych – roztaczających miraże współpracy jeśli tylko nie będziemy drażnić niedźwiedzia, nasza polityka zagraniczna szybko stałaby się funkcją polityki rosyjskiej. Jest to oczywistym celem Rosji, nie ma jednak powodu byśmy poddawali się temu szantażowi.
III. Obrotowa strefa wpływów
Zresztą, próbowaliśmy tej polityki uległości w ramach „ocieplenia” zaordynowanego jako pomyślny finał Tragedii Smoleńskiej i na dłuższą metę niczego nam to nie dało, poza utratą resztek prestiżu na arenie międzynarodowej, a w końcu za sprawą Ukrainy geopolityka i tak upomniała się o swoje. Należy tu wziąć pod uwagę jeden podstawowy czynnik, notorycznie ignorowany przez orędowników „otwierania się na wschód”. Otóż, wszelkie ustępstwa są przez Rosję odczytywane jako przejaw słabości i tylko prowokują Kreml do eskalacji roszczeń, wysuwania kolejnych żądań, słowem – dokręcania śruby, co mogliśmy zaobserwować chociażby przy okazji umowy gazowej z końca 2010 roku, czy prób przejęcia Azotów. A ze słabszymi się nie negocjuje, słabszym się dyktuje warunki. Tyczy się to szczególnie tzw. krajów „bliskiej zagranicy”, które w optyce Moskwy nigdy nie będą traktowane jako równorzędny partner, tylko jako chwilowo utracone części składowe imperium.
Rosja może prowadzić rozmowy jak równy z równym z dużymi krajami Zachodu – Niemcami, Francją, Wielką Brytanią, są one zresztą w tej komfortowej sytuacji, że od Rosji odgradza je środkowoeuropejski bufor, mogą więc pozwolić sobie na komfort rusofilii i robienie dobrze biznesowym grupom interesów. Z ich perspektywy rosyjski rynek faktycznie może jawić się niczym Eldorado i dlatego z pełną świadomością pozwalają się rozgrywać Rosji rozbijającej legendarną „europejską solidarność” metodą partykularnych, bilateralnych kontaktów. Nas na taki luksus zwyczajnie nie stać – oczywiście, jeżeli aspirujemy do jakiejkolwiek samodzielności i nie zadowala nas pozostawanie „obrotową strefą wpływów” do jakiej sprowadziła Polskę polityka rządu Tuska.
Co zatem robić z wieprzowym embargiem? Przeczekać, starając się w międzyczasie wymóc na zachodnich stolicach i Brukseli jakieś elementarne posunięcia mogące przywołać Rosję do porządku. Nie mam wprawdzie większych nadziei, że nasze kołatanie przyniesie wymierne efekty, ale próbować trzeba, bo inaczej nasi „sojusznicy” utwierdzą się ostatecznie w przekonaniu, że jesteśmy biernymi sierotami pogodzonymi ze statusem wiecznych chłopców do bicia. A Rosja tak czy inaczej embargo w końcu cofnie i znowu będziemy im sprzedawać tę słoninę na zagrychę. Aż do następnego razu.
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/