Czego można sobie życzyć z okazji nadchodzącego, 2009 roku? Każdy odpowie na to pytanie inaczej…
Zwolennicy NOP będą sobie życzyć, żeby Polska była Polską (a właściwie: Wielką Polską), żeby Unia Europejska umarła w męczarniach, żeby rodzime firmy zdominowały ojczysty rynek, żeby entuzjaści zabijania nienarodzonych dzieci “zabili się sami”, żeby Jan Tomasz Gross przestał rzygać absurdami na wszystkie strony świata, żeby homoseksualiści otrzymali odpowiednią pomoc medyczną, żeby antifa straciła całą pewność siebie…
Zwolennicy UPR będą sobie życzyć wyzwolenia rynku, sprywatyzowania wszystkiego, co jeszcze nie jest prywatne, zmartwychwstania Pinocheta (Wesołego Allejaja!), prawa do swobodnego i beztroskiego zażywania narkotyków, ostatecznego rozwiązania kwestii telewizji publicznej, zastąpienia “dupokracji” przez monarchizm (na mojej twarzy pojawia się głupawy uśmieszek, kiedy wyobrażam sobie Janusza Korwin-Mikkego w długim, czerwonym płaszczu, złotej koronie i gustownej, jedwabnej muszce!)...
Zwolennicy SLD będą sobie życzyć, żeby patrioci “odpieprzyli się od generała” Jaruzelskiego, żeby władze były bardziej otwarte na inicjatywy w stylu Parady Równości, żeby aborcja otrzymała status podstawowego prawa kobiety, żeby krzyże wyleciały z hukiem ze szkół i urzędów, żeby nasze nozdrza wypełnił zapach ostrej, czerwonej papryczki…
A ja sobie życzę gwiazdki z nieba, gruszek na wierzbie i śliwek na sośnie. Nie namówicie mnie, bym zrezygnowała z tych dóbr. Oj, nie namówicie! Bo ja jestem N. J. Nowak i zawsze chodzę własnymi drogami…