Osz fakinszit!

Osz fakinszit!

No muszę coś z tym zrobić:-D

Ale widzisz, przypomniał mi się banał: było rano, w zasadzie przedrano, pierwsze dni w Warszawie, Pałac Kultury tonął we mgle dokładnie, jak wtedy, gdy pociąg ze mną we wnętrznościach swych wtoczył się na dworzec i wyszedłem z niego byłem.

I szlajałem się, jak to ja, gdy mnie nosi.

No i zalazłem do takiego baru na tyłach Hali Mirowskiej, jeśli dobrze pamiętam.

W kącie stały hektary skrzynek z pustymi butelkami po piwie. A przy stolikach z płyty domocowanej do ściany siedzieli gościankowie.

Ten pił to podejrzane piwo z buteli.

Drugi piersiówkę dyndolił.

Trzeci dolewał berbeluchę do herbaty…

Kupiłem kawę. Parzoną.

Fajna była, w szklance, do połowy. Na śniadanie piwko sobie zażyczyłem.

I se z tym gośćmi gadalim o życiu i nieżyciu. A czasem o rzyci Maryni, co to jednego z dyndadełek przyprawiła o rogi. Dlatego tak z rana pił tę berbeluchę, co ją miał schowaną na czarną godzinę, jak ta.

No, to było pierwsze MIEJSCE w Warszawie…

...


Dzień drugi By: maddog (17 komentarzy) 26 grudzień, 2008 - 11:52