Uniknąć rozczarowania

Barack Obama oficjalnie został prezydentem Stanów Zjednoczonych. Wczoraj złożył prezydencką przysięgę i odwiedził kilka bali zorganizowanych na jego cześć. Od dziś nie ma już starego Baracka Obamy. Jest prezydent Obama. Można by rzec – wreszcie.

Dawno żaden prezydent nie obejmował urzędu z tak ogromnym kapitałem politycznym oraz kapitałem zaufania opinii publicznej. Dawno żaden polityk nie budził w kraju i na świecie tak wielkiego entuzjazmu i zainteresowania. Chyba żaden amerykański prezydent w historii nie wzbudzał tak wielkich oczekiwań i nadziei. Młody senator z Chicago wyrósł na gwiazdę swojej partii w roku 2004, a już cztery lata później zdobył jej nominację i wygrał wybory prezydenckie.

Błyskotliwa kariera była możliwa tylko dzięki wielkiej charyzmie oraz rzadkiej umiejętności dobierania sobie świetnych współpracowników – osób kreatywnych, zdolnych i często mądrzejszych od siebie. Obama zachwycił opinię publiczną w Stanach, a media oszalały na jego punkcie. Chwilę później fala obamamanii rozlała się po świecie. W pewnym momencie można było odnieść wrażenie, co celnie zauważył republikański konkurent Obamy – produkując stosowną reklamówkę telewizyjną – że Obama jest bardziej celebrytą, niż politykiem. Zachwytom mediów nad Obamą nie było końca i nawet głoszący antyamerykańskie hasła pastor Wright nie okazał się kłopotliwym problemem.

Wczorajsza inauguracja była imponująca. Jak zwykle Obama wygłosił dobre przemówienie. Mnie szczególnie zapadło w pamięć dość banalne stwierdzenie, które w obecnych realiach jest jednak wyjątkowo celne i ważne – “Wielkość nie jest dana. Na wielkość trzeba zapracować”. Amerykanów i prezydenta Obamę czeka długa i ciężka praca, żeby wyprowadzić kraj na prostą. Festiwal złych lub fatalnych informacji o gospodarce nie chce się skończyć – indeksy giełdowe tracą, produkcja spada, miliony Amerykanów zwolniono z pracy, wielu z nich straciło domy.

Oczekiwania wewnętrzne są ogromne, a zagraniczne niewiele mniejsze. Niektórzy chyba naprawdę uwierzyli w to, że Obama zbawi świat, że rozwiąże problemy, które od lat nie mogą zostać rozwiązane. Kapitał polityczny nowy prezydent ma tak wielki, jak nikt w historii. Skala wyzwań jest wręcz przytłaczająca. Obama nie będzie mógł być wszędzie i nie będzie mógł zajmować się wszystkim. Nie starczy mu na to sił, środków i ludzi. Oczywiste jest, że cała masa spraw zejdzie na dalszy plan, a część zostanie odłożona ad calendas graecas.

Tytułowe rozczarowanie może pojawić się bardzo szybko, a kapitał, którym dysponuje Obama, może zmniejszyć się w tempie, w jakim amerykańskie banki traciły na wartości w ostatnich miesiącach. Prezydent, wówczas jeszcze elekt, tonował nadzieje i przebąkiwał o tym, że nie ma mocy cudotwórczych. Już wiemy, że Guantanamo nie zostanie zamknięte błyskawicznie, a wycofanie wojsk z Iraku może zająć więcej niż 16 miesięcy. Już w listopadzie bardziej lewicowo nastawieni Demokraci nie kryli, że słowa i nominacje do administracji Obamy są dla nich zawodem.

Aby uzdrowić gospodarkę Obama będzie musiał prezentować się jako centrysta i pragmatyk. Albo pozwoli mu to zebrać szerokie poparcie w Kongresie i zrealizować program naprawczy, albo zostanie zepchnięty do defensywy przez jastrzębi z obu wrogich sobie obozów. Obama musi reprezentować milczącą większość i nie dać zepchnąć się lewicowym bądź prawicowym radykałom do narożnika. Siedzący na barykadzie zawsze obrywają podwójnie, ale tak właśnie musi zachowywać się nowy prezydent. A nie będzie łatwo, bo jego własna partia może stać się szybko jego największym problemem. Powściągnięcie apetytów powiększonej w ostatnich wyborach demokratycznej większości może okazać się większym wyzwaniem od przekonania części Republikanów do poparcia poszczególnych inicjatyw.

Bałagan w kraju, sporo wyzwań za granicą. Obama nie będzie miał komfortu w postaci możliwości skupienia się na własnym podwórku. Entuzjazm, jaki wzbudził w świecie powinien być wykorzystany nie tylko do poprawy wizerunku Ameryki, ale przede wszystkim do załatwienia konkretnych problemów. Lista jest długa: Izrael i Palestyna, Iran, Irak, Afganistan, Pakistan i Indie, Rosja etc. Można spodziewać się aktywniejszej polityki i większego zaangażowania w sprawy Afryki, zostawionej przez Busha Chińczykom. Warto, gdyby nowy prezydent skupił więcej uwagi na Ameryce Łacińskiej, poprawił relacje z kluczowymi krajami regionu i mocniej wsparł walkę Meksyku z gangami narkotykowymi.

Wielki entuzjazm, wielkie oczekiwania i nadzieje, wielkie wyzwania i wielka praca do wykonania. Barack Obama będzie musiał się bardzo starać, żeby nie powstało wielkie rozczarowanie. I należy mu życzyć sukcesu, gdyż konsekwencje rozczarowania jego prezydenturą mogą być poważne. Dlatego dzisiaj za Obamę kciuki ściskają w Pekinie, w Moskwie, w Jerozolimie i Ramallah, w Brukseli, w Londynie, w Mexico City, w Nairobi i wielu innych stolicach, może nawet w Teheranie.

Piotr Wołejko

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

No ja tak sobie myślę,

że ten (chyba) nadmierny entuzjazm i uwielbienie dla Obamy to bardziej balast dla niego niż zaleta jakaś.
Bo Amerykanom (i nie tylko mediom) ale i zwykłym ludziom chyba odbiło trochę na punkcie Obamy.
Więc w razie czego rozczarowanie będzie odpowiednio duże.
Jak obecny entuzjazm.

No a będąc realistą podejrzewam, że Obama w jakiś znaczący sposób polityki USA nie zmieni, a sytuacja na świecie raczej mu działań jakichkolwiek nie ułatwi.

pzdr


grześ

Myślę dokładnie tak samo. Obama wolałby mniejsze oczekiwania, ale tak się nie da. Mleko się rozlało wiele miesięcy temu i teraz pozostaje tylko ciężka praca.

Łączę pozdrowienia


Najszybciej zareagowała giełda

akcje poleciały na łeb na szyję w dół...
Surowi komentatorzy już wskazują pozycję ‘raka’ i spekulują, że wcale nie będzie tak pięknie.
W tym wszystkim jedno jest pewne

- Obama nie jest biały, więc…


Chyba jednak, Panie Piotrze,

przyjdzie nam się zmierzyć z rozczarowaniem – dla nas może trochę mniejszym, dla obywateli USA większym. Produkt z serii Coca-Coli czy burgerów nie rozwiąźe aktualnych problemów USA, o świecie nie mówiąc. Tym bardziej, jeśli będzie chciał siedzieć okrakiem na barykadzie.

Prezydent Obama nie jest politykiem pełnym wyrazu, zdolnym odcisnąć piętno swojej osobowości na polityce światowej. Tak to bywa z produktami reklamy masowej.

I wcale nie jestem pewien, czy w wymienionych przez Pana stolicach ściskają kciuki za jego powodzenie. Przynajmniej w kilku liczą na jego potknięcia. No i – jak Pan słusznie zauważył – pozostaje Partia Demokratyczna i ludzie za nią stojący, a takźe kręgi gospodarcze. I w końcu Senat oraz Izba Reprezentantów, które wcale nie muszą się zgadzać w całości ze swoim prezydentem. Szczególnie, gdy idzie o wydawanie pieniędzy.

Niestety, widzę większe szanse na to, że Prezydent Obama stanie się marionetką (lub zakładnikiem) grup interesów, które pomogły mu zdobyć ten urząd. Co wcale nie nastraja optymistycznie.

Obym się jednak mylił.

Przykro mi też z powodu sposobu w jaki ustępujący prezydent pożegnał się z sojusznikami, a dokładniej z Polską. Otóż nie pożegnał się w ogóle, co powinno dać do myślenia naszym politykom. O jakimś nad wyraz serdecznym przywitaniu ze strony nowego prezydenta też nie słyszałem. Ale w końcu jest to wyznacznikiem naszej rzeczywistej wartości w obszarze światowej polityki.

Pozdrawiam serdecznie

abwarten und Tee trinken


hmm

Jak dla mnie ta świadomość u ludzi i oczekiwania są b.ważne i umiejętnie rozegranie tego może przynieść pozytywne efekty.

Taki entuzjazm dobrze zorganizowany góry potrafi przenosić a i mnóstwo przeciwności i niedogodności ludzie mogą przy tym bez szemrania znieść.

Obama nie musi być wszędzie, Być może wystarczy, że da ludziom wiarę, że będzie dobrze. Nastroje społeczne mają to do siebie, że są czymś w rodzaju samospełniających się rzeczy.

Ważne tylko jak się tym pokieruje, co obieca i jak do tego, co się potem będzie działo się będzie podchodziło.

Nie ma czegoś takiego jak obiektywny stan dobrobytu. Ludziom jest dobrze, kiedy myślą, że im jest dobrze i tyle… To działa też oczywiście odwrotnie. Więc o to przeświadczenie, że jest dobrze lub że będzie dobrze trzeba walczyć przede wszystkim. Za tym idą inne sprawy ;-)

Dlatego obserwuję to co się będzie dzialo w USA i nie tylko z narastającą ciekawością. Bo jak na razie wygląda na to, że Obama wie, o co chodzi. Ale ciekawe co bedzie dalej…

pozdrawiam


Odpowiedzi

Na wstępie przepraszam za brak odpowiedzi przez kilka dni. Sesja potrafi dać się człowiekowi we znaki. Nie włączałem laptopa od środy :)

Lorenzo i Jacek Ka. prezentują dwa różne punkty widzenia i patrzą na inne aspekty. Lorenzo bardziej na realia, a Jacek na wewnętrzne samopoczucie Amerykanów. Na pewno istnieje coś takiego jak efekt Obamy, choć słusznie zauważył Marek Olżyński, że na giełdę się to nie przełożyło. Efekt ten zadziała w świadomości Amerykanów. Jednak czy przyniesie skutki, o jakich niektórzy myślą? Wydaje się wątpliwe, aby optymizm Amerykanów mógł być kluczem do rozwiązania problemów gospodarczych. Na pewno może pomóc.

Obawiam się najbardziej Partii Demokratycznej, która może zechcieć forsować szkodliwe lewicowe rozwiązania.

pozdrawiam,


Subskrybuj zawartość