Pamiętniki z Rosji

Swego czasu miałem przyjemność rozkręcać filię niemieckiej firmy w Rosji. Z tego czasu pochodzą te pamiętniki. Jeśli będzie zainteresowanie, wkleję kolejne części ;)

wtorek

Wstaliśmy ok. 8:00. Na śniadanie Kolia przygotował stary, mniej więcej tygodniowy chleb. Do tego postawił kawior i zrobił herbatę. Zjedliśmy. Po godzinie rozmów telefonicznych zdecydował się wyjechać do biura. Strasznie pali w samochodzie i muszę mu przypominać, żeby choć trochę otwierał okno. Czasem się cieszę, że mam mocno upośledzony węch przez moje problemy z nosem. Jego samochód przypomina chlew. Głównie ze względu na wszędzie walający się popiół i ciągle otwartą popielniczkę. Jednego peta odpala niemal od drugiego.

W biurze już byli wszyscy. Nasze chłopaki, Jurek i Bartek czekali na Kolię już od godziny, aby zarządził kto co i jak. Kolia jednak się do tego nie palił. Krzątał się w sposób niezorganizowany to tu to tam. W końcu Jurek zaczepił go o plan i spytał, który to klient tak pilnie go wzywał w celu wdrożenia programu do produkcji okien. Tym się zajmuje. Kolia zaczął krzyczeć, że nie ma czasu i żeby dać mu spokój. Wtedy Jurek nie wytrzymał i również gromkim głosem oznajmił, że tak nie będzie pracował. Zaczęło się. Chłopaki pokrzyczeli na siebie. Ledwo słyszałem swoje myśli. Jurek wyszedł na dwór ochłonąć. Skończyło się kolejnymi dyskusjami na dworze i sporządzeniem na kolanie tzw. „listy” klientów wraz z numerami telefonów. Pojechali. Prawie wszyscy. Zrobiło się spokojnie.

Czekaliśmy na klienta. Spóźniał się. W końcu zauważyłem, że Kolia wszedł do biura z jakimś gościem odzianym we flanelowe szmaty i pokazuje mu nasze wyroby. Facet ten nie sprawiał wrażenia właściciela firmy. Bardziej przypominał bezdomnego z dworca centralnego w Warszawie. Niemniej o ocenianiu ludzi po wyglądzie należy zapomnieć. Szczególnie w Rosji. Nie poprosił mnie, nikogo nikomu nie przedstawił. Podszedłem sam. Domyśliłem się, że to jest ten klient na którego czekaliśmy. Zacząłem więc oczywiście zachwalać produkt, pokazałem mu program. Nawet nie dałem mu wizytówki, niemniej jestem przekonany, że wcale tego nie oczekiwał. Po prostu przyjechał, popatrzał, wypalił dwa papierosy i stwierdził, że będzie u nas kupował. Cen, na których mu tak zależało nawet jeszcze nie poznał. Nic tu nie rozumiem.

Wysłałem do rodziny i kolegów z firmy kilka zdjęć, które zrobiłem dziś rano. W domu, w biurze. Większość nie uwierzyła w ich autentyczność. Boże, co ludzie wiedzą o Rosji i życiu tutaj.

Jurek przesłał mi smsa. Pisał, że robi prezentację programu na kolanie w samochodzie. Tak jeszcze nigdy nie miał. Na dworze było zimno.

Siedzieliśmy w biurze do 19. Potem pojechaliśmy „na kolację”. Ja w samochodzie z Kolią. Musiał wstąpić do banku więc zeszło z pół godziny. Restauracji nie znał. Zaproponował ją jego nowy pracownik, Siergiej, na którego Kolia potrafi tylko wrzeszczeć. I to tak, że po wszystkim szumi w uszach. Wyjechaliśmy z miasta. Był las. Skręciliśmy na jakąś boczną drogę. Skończyły się lampy. Dziury były coraz większe. Czekałem aż weźmie komórkę i zacznie się drzeć na swojego Siergieja. Ruszył. Wykręcił numer, zaczął od „bliadzi”, czyli ruskiej „kurwy”. Wyzwał go od wszystkich możliwych „opóźnionych w rozwoju” po czym spytał gdzie jest ta restauracja i czy „w mieście kurwa mu restauracji nie starczyło”. Uśmiałem się. Darł mordę przez komórkę, zawracał, zatrzymywał się. W końcu wyłączył telefon i stanął. Spytałem, czy po nas podjadą. Nie otrzymałem odpowiedzi. Tylko pokazał mi nowy opis swojego pracownika w komórce: „debil”. Czekamy. Po 10 minutach pojawiła się nasza firmowa Almera. Pojechaliśmy razem. Sami byśmy chyba nie trafili. Miałem wrażenie, że jesteśmy na końcu świata. Wtedy ukazał się budynek restauracji. Odetchnąłem.

Zamówiliśmy jedzenie i wódkę. 1,75 litra. Szedł kieliszek po kieliszku. Po trzecim stwierdziłem, że mi już starczy na dzisiaj. Byłem samotny w tym postanowieniu. Zjedliśmy, wypiliśmy, chłopaki wsiedli do samochodów i pojechali. Kolia wpierw dmuchnął w kieszonkowy alkomat. Miał 0,68. Nie przeszkadzało mu to.

Po drodze stwierdził, że pojedziemy na godzinkę do sauny. Tak też zrobił. Poszliśmy w czwórkę. Jurek i Bartek już padli w swoich pokojach. Ja spałem u Kolii, więc nie miałem dużego wyboru. W saunie Kolia zaczął zamawiać prostytutki przez telefon. Podobno same zadzwoniły a on, wspaniały kolega pomyślał o mnie. Dziwił się, skąd miały jego numer. Było po 23. Rano mieliśmy jechać 120 km po ruskich drogach do klienta a o 16 mieliśmy umówione kolejne spotkanie w Tule. Trzy razy wciskał mi telefon do ręki, żebym „porozmawiał z dziewczynami”. Trzy razy odmówiłem i próbowałem wybić mu nocne szaleństwa z głowy. Powiedziałem mu, że chodzę do łóżka tylko z miłości. Za chwilę przyleciał więc ucieszony z komórką krzycząc, że jakaś dziewczyna chce właśnie „z miłości”. Namolny wciskacz. Albo to jakaś podpucha, albo faktycznie pracuje tam jakaś szkarada, której nigdy nikt nie wybiera i, jak każda kobieta, sama potrzebuje miłości. Mało mnie to jednak już obchodziło. Marzyłem tylko o tym, żeby się wreszcie położyć. Po 45 minutach skończył gadać. Sauna trwała więc półtorej godzinki i kosztowała mnie kolejne 750 rubli. I jak tu oszczędzać w takich warunkach.

Wracaliśmy do domu. To były tylko 2 kilometry. Po drodze dwa śmiertelne wypadki. Zderzenie czołowe Łady z Wołgą. Łada leżała na dachu, Wołga do kasacji. 300 metrów dalej potrącony przechodzeń. Pewnie pijany. Przykryty czarną folią, widać było tylko nogi. Tutaj punkt dla Rosji. W Chinach nie zakrywają zwłok folią. Oprócz tego dwa patrole milicji i mój pijany kierowca. Podziwiam go za odwagę. Zapewne liczył, że sauna obniżyła mu parę promili.

Tutaj milicja czepia się wszystkiego. W stosunku do „inostranców” uwielbiają się czepiać zameldowania. Wszędzie, gdzie przebywasz ponad 3 dni musisz się zameldować a potwierdzenie z milicji nosić przy sobie. Inaczej mogą cię zatrzymać i „wyjaśniać” – chodzi oczywiście o łapówkę. I nie byłoby to takie straszne, gdyby nie fakt, że legalną rejestrację można zrobić tylko w drogich hotelach. Jak wynajmujesz mieszkanie to nikt nie zgodzi się na to, aby cię w nim zameldować. Załatwiasz więc lipną rejestrację i liczysz na to, że nie będą wyjaśniać. Życie w ciągłym stresie. Tak mnie kontrolowali na ulicy już dwa razy – uwielbiają to.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Komentarzy niewiele ;)

Komentarzy niewiele ;)

Kolumb
http://polskie-forum.pl


Co tak niecierpliwie :-)

Maszyna przeczytała i chętnie poczyta, a nawet obejrzy dalszy ciąg tutaj.

Pozdrowienia od Serwera.


Jak można...

Jak można komentować wspomnienia. To Pan tam był, Pan bezpośrednio czuł tamte warunki, to Pan przekazuje swoje odczucia z tamtych dni. Ze swojej strony mogę jedynie podziękować, że chce się Pan swoimi przeżyciami podzielić.
Pozdrawiam


No to dajemy drugi odcinek.

Po prostu miałem wrażenie, że nikt tego nie przeczytał ;) Na blogmedii jeden geniusz zarzucił mi, że tak w Rosji nie jest i że to sobie wszystko zmyśliłem. Ale do rzeczy:

środa

W domu byliśmy o godzinie 0:30. Ległem na łóżku po to, aby Kolia obudził mnie o 7 rano. Najwyraźniej sam nie mógł spać i postanowił wcześniej pojechać do biura.

Pojechaliśmy więc. Nowy technik, Siergiej przyjechał z godzinnym opóźnieniem. Został obrzucony przez Kolię wiązanką niewybrednych epitetów na 140 decybeli. To ulubiona rozrywka Kolii na początek pracy. Na koniec dnia z kolei dzwoni do Moskwy, do Tatiany, aby na nią wydzierać się za nieróbstwo wszystkich pracowników rosyjskiej centrali.

Pojechaliśmy do Efremowa, mieściny odległej o 120 km od Tuły. Wyjechaliśmy po 11 zamiast, tak jak w planie o 9:00. O 16 mieliśmy umówione kolejne spotkanie w Tule a w Efremowie chcieliśmy jeszcze „zapolować” na nowych klientów. Krótko mówiąc z czasem było krucho.

Po drodze słuchałem ruskiego mordodarcia, które ktoś przez pomyłkę nazwał muzyką. Na pełnej parze. Kolia inaczej nie umie słuchać muzyki. Chwilami ścisza – wtedy sam się drze. No i te jego papierosy.

Dojechaliśmy do klienta i szybko zapomniałem o wczorajszych flanelach. Jego zakład, jak jakaś oaza na tej pustyni, sprawiał nawet całkiem przyzwoite wrażenie. Co ważne – w środku było ciepło. To jest w Rosji naprawdę ważne. Zrehabilitował się za wczorajszą aparycję. Za to Kolia zapomniał spakować połowy jego zamówienia (no, powiedzmy, że mniejszej połowy) bo jak twierdzi, była na drugiej stronie i zapomniał odwrócić kartkę. Za to wydarł się na swojego Siergieja, że „jutro debilu przywieziesz to tutaj i chuj mnie obchodzi, że masz popsuty samochód”. Kolia lubi demonstrować swoją władzę. U każdego klienta podkreśla, że jest „generalnym dyrektorem firmy …”. Nigdy nie powiedział, że jest dyrektorem – zawsze generalnym. Oprócz generalnego dyrektora w jego koncernie pracuje jeszcze technik księgowa i dwóch chłopaków z magazynu. Aż trudno zapamiętać imiona wszystkich pracowników. Ale on jest najważniejszy ze wszystkich dyrektorów w tej firmie.

Po paru dyskusjach zostawiliśmySiergieja, Bartka i Maksima, żeby zmontowali z klientem pierwsze okna i zainstalowali mu program. Pojechaliśmy polować. Kolia jednak szybko stwierdził, że jest już za późno i musimy wracać od razu do Tuły. Niemal siłą zmusiłem go do wstąpienia do jednego dealera. Nie żałuję – dał nam kontakt do producenta. W przyszłym tygodniu spróbujemy do niego zajechać.

W drodze do Tuły zadzwonił Janusz. Jak zwykle nic nie załatwił z naszymi wizami. Tym razem zabrakło paru papierków, których braku jeszcze dwa dni temu sympatyczna pani z okienka nie widziała. Jest też podobno jakiś problem z moją wizą jednorazową – ale Janusz nie umiał mi powtórzyć jaki. Termin jego wizy niedługo upływa – to przestaje być śmieszne. Był załamany, słychać było w głosie – rzadko widzę (słyszę) go w tym stanie. Poleciłem mu, żeby jechał już do domu i walnął sobie setkę. Myślę, że nie posłuchał. Przynajmniej z tym pierwszym.

Załączam zdjęcie toalety z przydrożnej stacji paliw i kawiarni. Ten poziom być może już odpowiada zakładanym standardom po dokonaniu oszczędności u nas w firmie. Zdjęcie mówi za siebie i na próżno tam szukać sedesu. Widać też, że nie każdy ma dobrego cela…

Po drodze samochód Kolii zaczął sygnalizować, że nie ma hamulców. Trochę się spękaliśmy ale okazało się, ze są. Może po prostu psikus elektroniki. W tych temperaturach wszystko wariuje. Pojechaliśmy dalej.

Dojechaliśmy do Tuły. Zadzwonił facet, z którym się umówiliśmy na 16. Chcemy go zwerbować od konkurencji. Nie ma czasu, żeby dziś się spotkać. Super. Mogliśmy spokojnie zostać w Efremowie – ale i tak już mleko się rozlało.

Kolia, który nie może się z niczym wyrobić postanowił więc wpaść do znajomego klienta na herbatę. Szczerze mówiąc nie wiem po co, zaczął mu wciskać nasz program, co mu zresztą subtelnie wyperswadowałem. Skończyliśmy na dyskusji o saunach i nauce chińskiego. Takie tam pogaduchy.

Przyjechaliśmy do biura. Jest po 20:00, czekamy na chłopaków. Nie wiadomo kiedy wrócą i co nas jeszcze dzisiaj czeka.

W domu, późnym wieczorem Kolia nie dał mi żyć. On musi z kimś rozmawiać – na żywo lub przez telefon, z kimś się kłócić, jeść, wrzeszczeć, palić papierosa lub siedzieć na internecie. Jeśli nie robi żadnej z tych rzeczy czuje pustkę. Chodził więc za mną jak ogon i pytał co robię, o czym myślę, kto dzwonił, co powiedział itp. Koszmar. Ani chwili intymności i spokoju.

Kolumb
http://polskie-forum.pl


Czekam na ciąg dalszy

kiedyś na TXT były świetne wspomnienia Jotesza o pobycie jego w latach 70-tych w Z SRR, ale wredny wykasował...

pzdr


Subskrybuj zawartość