Misjonarz w dżungli polskiej

Mówi się, że Kościół za bardzo się otwiera. Że jest tendencja żeby człowieka z Bogiem pozamieniać miejscami. Żeby wszystkim dogadzać, twarzą do ludzi msze odprawiać, do sakramentów przypuszczać byle kogo, a za pokutę dawać najwyżej różaniec do odmówienia. Taką tendencję mamy, i owszem. Ale to nie jest, jak niektórzy twierdzą, główny kłopot Kościoła. Prawdziwy problem Kościoła polega na tym, że chyba nie za bardzo zdaje sobie sprawę z tego, w jakim kraju działa.
Bo Polska jest krajem misyjnym.
Dwa razy do roku liczę ludzi przychodzących do Kościoła w niedzielę. Dwadzieścia procent. Nie dziewięćdziesiąt, dwadzieścia. Tylu mamy w Polsce, przynajmniej w miastach, katolików. I to nie są żadni wyjątkowi katolicy, jacyś ludzie niezwykle zaangażowani w miłość Boga i bliźniego. To szary, w połowie milczący tłum, który raz na tydzień przychodzi do kościoła.
Tyle jeśli chodzi o najbardziej katolicki kraj Europy, w świecie, który coraz mniej dba o jakiekolwiek prawa i wartości.
Tymczasem nasz Kościół, jak niegdyś Unia Wolności, wierzy w swój „rząd dusz”. Mamy więc z lubością rozsyłane i odczytywane, długie i nudne listy biskupów zamiast krótkich i życiowych kazań. Mamy spasłych bufonów (proboszczów, o zgrozo!), którzy najchętniej ubraliby wszystkich w habity i zapędzili odmawiać litanię, ewentualnie czytania żywotów świętych czy przekopywania gruntów parafialnych. Mamy walkę niektórych z Harrym Potterem i kościół, obstawiony megafonami tak, żeby pięćset metrów od niego było wyraźnie słychać każdą pieśń (autentyczny przypadek z mojego miasta). Mamy lekcje religii na których rozprawia się o dwoistości osoby Jezusa, ewentualnie o encyklikach papieskich. I nadętych moralistów, którzy o seksie wiedzieć nic nie mają prawa, ale z lubością weszliby z buciorami w najbardziej indywidualne i intymne sfery ludzkiego życia. Plus oczywiście walkę nie z kapusiami, a z lustracją i nie ze zboczeńcami, a z karaniem zboczeńców. Ludzie, którzy wyciszali sprawę Paetza, odpowiedzą za to przed Bogiem, mam taką dziwną pewność. I jakoś im nie współczuję.
Oczywiście to nie jest opowieść o całości Kościoła, tylko o jego mniejszej części. Tyle że części wiele w nim znaczącej. Części wyznaczającej linię.
Kościół w Polsce musi powrócić do korzeni. Ale nie do korzeni Wyszyńskiego czy Sapiehy. Do korzeni chrześcijaństwa. Musi zrozumieć słowa Jana Pawła II, że kapłan to „człowiek dla ludzi”. Że może nie mieć czasu na wymianę dachówek, ale musi mieć czas dla ludzi. I to nie tych ludzi, którzy przychodzą. On tych ludzi musi szukać.
Czas szkolić księży tak, jak szkoli się ich na misje. Zamiast zamykać ich w hermetycznych seminariach, kazać im poznać język i kulturę ludu, do których posyła się ich ze światłem. Seminarium trwa sześć lat. Uczy się tam sporo. Teorii. Teorii, która jakoś nie ma błogosławionego wpływu na działania. Nie uczy się natomiast mówienia kazań, nie uczy się odczytywania Pisma czy śpiewania z należnym zaangażowaniem, nie uczy się jak zarazić ludzi historią Boga, który kochał człowieka nawet kiedy z winy tego człowieka pękało mu serce. Absolwenci seminarium mogą w dzisiejszym świecie nie znać angielskiego lub obsługi komputera w przyzwoitym stopniu! Mogą być zupełnie nieprzygotowani do pracy z młodymi ludźmi, mogą nie mieć wykształcenia humanistycznego, tak potrzebnego w niezwykle trudnej pracy.
I potem mamy księży widzących świat w czarno-białych barwach, księży bojących się porozmawiać z ludźmi na kolędzie, księży którzy mają łzy w oczach na własnych lekcjach religii … I nie ma kto pomóc ludziom, i nie ma kto przelać w ich serca miłości do Boga. Że już nie wspomnę o zadaniu kolesiom przed bierzmowaniem pytania „Pukniesz laskę i co dalej?”. Więc mamy to, co mamy – ludzi, którzy nie chodzą do kościoła, bo bać się już Boga nie mają, a kochać go nie mogą, bo czemu niby by mieli kochać jakiś byt abstrakcyjny, reprezentowany w dodatku przez chciwego poborcę datków? Ludzi bez Boga. Ludzi uboższych. Albo takich, którzy mają Boga w sercu, i chcąc go w tym sercu ocalić, od kościoła trzymają się jak najdalej.
Powtarzam – to nie jest rzeczywistość całego Kościoła. Ale prawie wszędzie występują jakieś opisane wyżej braki. Braki w ludziach. W dobrych, porządnych księżach misjonarzach, którzy byliby braćmi i chcieli służyć. A ja nie widzę działań, by takich ludzi na łów posyłać więcej.
Tymczasem liczba powołań spada.
A Kościoły bez kapłanów, takich prawdziwych kapłanów, są, tak jak ceremonie, niezwykle puste i przyziemne. Bóg przychodzi wezwany przez ludzi, nie przez mury. Takie kościoły są śmieszne i prawie bolą. Możecie mi wierzyć. Mówi to wam lewita, który już wiele takiej pustki i takich kościołów zobaczył. I tęskni. Tęskni w nich bardzo za Tym, Który Wypełnia Pustkę.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Ważny temat

i mądry tekst.
Ja takich księży spotykam, ale tylko dlatego, że szukałam i znalazłam. W parafii dominuje jednak statystyczny księżulo opisany przez Ciebie.
Recept na bolączki polskiego Kościoła nie wystawiam jednak, bo szczerze powiem, nie mam o tym pojęcia: ani za bardzo o polskim Kościele, ani o receptach.

Pozdrawiam i dziękuję.


To jest właśnie problem

Że to ten księŻULO jest punktem odniesienia. Bo gdyby punktem odniesienia byli dobrzy księża, to taki księżulo byłby znośny, próbując się do nich dostosowac. Ale on zmienia sie tylko na gorsze.


Księża

to przekrój społeczeństwa. Jeden idzie do seminarium, bo nie ma pomysłu na życie, drugi ze względu na oczywistą ścieżkę kariery, trzeci z wygody. A 20 % (strzelam!) z prawdziwego przekonania, z poczuciem sensu.

A potem lata mijają, jest nie tak, jak być miało… Zastają się w roli, bo co zostaje?

Nie tak powinno być, wiem.


Ja myślę że jakieś powołanie to każdy tam ma

Tylko że do tej pracy nieprzypadkowo nie bieże sie kobiet ani żonatych. Bo tu cłop z jajami i pomysłem musi się wziąć do pracy całym sercem. Nie może być tak, że przyjmuje sie każdego. Oczywiście nie musza być mistrzami we wszystkim. Ale tu leży nawet rozdział tych talentów! W moej parafii gość który bylby idealny do pracy w domu starców zajmuje się młodzieżą, której sie boi i której nie rozumie, bo widac po nim, ze głównym nurtem życia nigdy nie płynął. Ot taki choćby przykład.


Zetor

powiem Ci tak, dzisiaj wikary w mojej parafi szedł w takiej czarnej kaszkietce jak dajmy na to metalowcy chodzą, mało tego w glanach łazi, świeży jest zobaczymy co z niego będzie, a tekst dobry
pozdro

Prezes , Traktor, Redaktor


Wikary który słuchał Behemota był najlepszym księdzem

Jakiego znałem. I jednym z lepszych ludzi. Ale wiaomo – nie ubiór czyni człowieka.


No Zetorze

Wyłysiałe dziady udają, że są mądrzy a ty w tym czasie niezły txt walisz.
I tak trzymaj.
;)
Igła


>Autor

Dobry tekst. Jest pasja w nim i spostrzeżenia dobre.

W niekórych miejsach trochę jednak przeszarżowałeś. Luknąłem sobie tutaj i widzę, że w seminariach uczą łaciny, greki, hebrajskiego. To są jednak języki. Po południu mają lektoraty z języków nowożytnych. Co do muzy, to mają tam muzykę kościelną. Być może coś jeszcze o śpiewie mówią na liturgice, nie wiem. Kazania uczyć mówią – jest homiletyka przecież, wykłady i ćwiczenia.

Jak się na ten plan popatrzy to wydaje się, że jest w miarę poukładany, co? A zatem chyba jednak uczą, natomiast inną kwestią jest, czego kto się nauczy.

Ojciec Bocheński mówił, że trzeba by przywrócić należną rolę uniwersytetom. Porobić takie wyższe szkoły zawodowe dla zdobywania zawodów, np. dla lekarzy, prawników czy proboszczów, a na uniwersytetach wykładać szlachetne przedmioty uniwersyteckie. Może coś w tym jest. Może rzeczywiście w seminariach za bardzo produkują teologów zamiast duszpasterzy.

Fajnie to napisałeś:

Mamy lekcje religii na których rozprawia się o dwoistości osoby Jezusa

To chyba właśnie jacyś teologowie takie lekcje prowadzą :-). Z drugiej strony nie wiem, jak inaczej, przy jakiej innej niż katecheza okazji, można powiedzieć o tej naturze Chrystusa. Wiesz, kto załapie ten załapie, ale jakoś chyba o tym mówić trzeba, żeby ludzie nie tylko miłe tradycje w tym chrześcijaństwie widzieli.

Na koniec tak sobie pomyślałem, że być może czasami zbyt wielką wagę przykłada się do tej całej jakości księży, wiernych itd. Jest jak jest. Może inaczej się nie da. Patrz, przecież te chłopaki, co do seminariów idą, biorą się z ludzi. Z takich, jakimi ci ludzie są. Może nie da się znaleźć chłopaków lepszej jakości? Każdy z tych chłopaków jak seminarum skończy to zawodowo w miarę jest biegły – pogrzeb poprowadzi, mszę odprawi, wyspowiada. A że duszpastersko nawalają? W sześć lat możesz z gościa zrobić w miarę biegłego fachurę w jakiejś dziedzinie. Natomiast z tym duchem duszpasterskim, ikrą duszpasterską, czy jak to nazwać... Co tu można zrobić?

Jeszcze raz – brawa za tekst.

Pozdro.


@ Wyrus

A co przepraszam starożytna greka ma dziś wspólnego z życiem? Tyle co kod fonetyczny Armii Stanów Zjednoczonych z czasów WWII. To są przedmioty dla hobbystów. Co do reszty – uczyć uczą. Ale mają nauczyć. Nie wiem gdzie Pan mieszka ale ja w mieście sześćdziesiąt tysiecy mieszkańców z powiatem sto jeszcze się nie natknąłem na księdza, który by mówił dobe kazania. Bo owszem, mówią niezłe i miewają błyskotliwe nawet myśli – ale widać, że rzemiosła to wyuczeni nie są. Na elementarnym poziomie, na jakim dziś do matury w ogólu tekstów użytkowych uczą. Kazanie to w końcu prosta forma retoryczna jest.

W miarę biegłym fachurą to ja obecnie mogę być, wystarczy mnie wyświęcić. Odprawię, przeczytam zaśpiewam, a kazanie machnę lepsze niż dziewięćdziesiąt procent atestowanych przez kurię kaznodziejów. Styknie parę lat w miarę regularnego chodzenia do kościoła.

Robi się teologów? Wątpię. Jak ktoś jest teologiem pewien poziom ma. A tego pewnego poziomu u nazbyt wielu nie widzę. Chociaż może on jest zabijany przez korporacyjną lojalność i dogmatyzm?

W każdym razie robi sie każdego tylko nie tego, kogo trzeba – menedżerów, teologów, śpiewaków i grabarzy, ale posłańca dobrej nowiny, ktory dzieci zarazi młodych wychowa dojrzałych podtrzyma a starych przeprowadzi, opowiadając im najpiękniejsza historię świata, nie ma.

Bo szczerze mówiąć – po jakiego zbolałego chuja komuś się uczyć co to deizm a co to dualizm? A o Bogu miłości, sprawiedliwości, wierności i męstwa opowiadać by sie przydało. I ludzie to robia. Tyle że bardzo nieliczni.

A z uniwersytetami to ojciec Bocheński ma świętą rację.

Pozdro serdeczne


Odnośnie kazań

No i tu się muszę zgodzić z Zetorem – brak dobrych kaznodziejów – niewiarygodnie często zdarzają się kazania kompletnie pozbawione sensu czysto formalnego. Niby jakaś myśl jest, ale gubi się w dygresjach, w diabli nie wiedzą czym, zdania rozbuchane, w drugiej połowie to już człek nie wie, o czym był początek. Widać, że wielu księży nie widzi tego, że to co bardzo ładnie wygląda na papierze i być może nawet dobrze by się czytało, jako tekst mówiony siada kompletnie. Już nie mówię o takich elementarnych rzeczach jak poprawność gramatyczna, stylistyczna i dykcja. Czyli czysto rzemieślnicze braki. Bo wiadomo, że kazanie z polotem, porywające wymaga czegoś więcej.

Pozdrawiam serdecznie,


>Autor

Uwielbiam taką gadułę!

***

Ad rem. Greka, w tym przypadku koine, ma to wspólnego ze współczesnym życiem, że jak ktoś się greki trochę nauczy, to wie, że życie to bios. Na przykład. Ogólna erudycja, moim zdaniem rzecz nie do przecenienia.

***

Owszem, mają nauczyć, ale jak mają tumana takiego, że się go całkiem nauczyć nie da, aczkolwiek trochę się da, to co mają zrobić? Wywalić chłopa z firmy? Ciężka sprawa. Bo jak tu wiedzieć, czy lepiej wypuścić w świat siedmiu wspaniałych, czy tysiąc takich sobie? Klechy nie są od zadawania szyku w dziedzinie naukowości.

***

Kazania są, średnio, katastrofalne. Przede wszystkim to nie są kazania, tylko jakieś homilie czy coś podobnego. Chłopaki na ambonie nie mają ani erudycji, ani pomyślunku, ani nie znają tricków, ani nie mają pasji św. Pawła-gorączki. Dlatego wychodzi, jak wychodzi. To jacyś humaniści są, a nie kaznodzieje. Ale czego chcieć od chłopaków, jak ekscelencje wymiatają na łamach Gazety Wyborczej i w TVN24 pierdoląc o prawach człowieka i takich tam?

***

kazanie machnę lepsze niż dziewięćdziesiąt procent atestowanych przez kurię kaznodziejów.

Tak przypuszczam. Widzę po tekstach.

***

W każdym razie robi sie każdego tylko nie tego, kogo trzeba – menedżerów, teologów, śpiewaków i grabarzy, ale posłańca dobrej nowiny, ktory dzieci zarazi, młodych wychowa, dojrzałych podtrzyma, a starych przeprowadzi, opowiadając im najpiękniejsza historię świata, nie ma.

Zetor, w tym miejscu odpuszczam gadułę merytoryczną; zresztą, Ty wiesz i ja wiem. Ale zatrzymam się przez chwilę na tym Twoim, zacytowanym przeze mnie, kawałku. Słuchaj, ja umiem pisać i do czytania mam słuch absolutny. I powiem Ci, że tym kawałkiem mnie powaliłeś. Kiedyś Axl Rose powiedział, że jest zazdrosny tylko o jedną, jedyną rzecz – o to mianowicie, że to nie on napisał We Will Rock You. Mniej więcej coś takiego dopadło mnie po tym, jak przeczytałem Twój kawałek.

Pozdro.


@ Kocic

Wszystko prawda. A to jest przecież proste. Tylko jeśli mówca czyta z kartki … Kościół zrezygnował z ambon i jakb zerał kontakt z ludźmi. W kazaniach jakże często barkuje kontaktu. A na czuwaniach młodzieżowych, gdzie taki kontakt jest, zauważyłem, jak bardzo on jest ważny i jak wiele drzwi otwiera.

@ Wyrus – oczywiście, ogólna erudycja jest nie do przecenienia, zresztą widac to u blogerów – dobrze smakuje tekst erudyty, nawet jeśli to tekst lewacki i na odwrót. Ale jeśli ktoś jest pusty erudycja nie wystarcza. Zresztą zamiast łacińskich cytatów może rzucać angielskimi – i przydatne życiowo i bliżej młodzieży będzie, a nie gorszą mądrością poczęstować mógł będze.

Ekscelencje nie są głupi. Tylko im głupsi tym wyżej no i znowu na nich bardziej korporacjonizm i dogmatyzm oddziałuje, a też biurokratami ich Matka Nasza Kościół czyni, co jej wybaczone nie będzie, jako grzech przeciw Duchowi.

Zawsze miło usłyszeć pochwałę, nawet niesłuszną, z ust ludzi, którzy spoglądają na nas z plakatów na ścianach pokoju


...

wyrus

Kazania są, średnio, katastrofalne. Przede wszystkim to nie są kazania, tylko jakieś homilie czy coś podobnego. Chłopaki na ambonie nie mają ani erudycji, ani pomyślunku, ani nie znają tricków, ani nie mają pasji św. Pawła-gorączki. Dlatego wychodzi, jak wychodzi. To jacyś humaniści są, a nie kaznodzieje. Ale czego chcieć od chłopaków, jak ekscelencje wymiatają na łamach Gazety Wyborczej i w TVN24 pierdoląc o prawach człowieka i takich tam?

Powiem więcej, to nawet nie są homilie, tylko często, gęsto jakiś kompletny bełkot, bez początku, środka i końca.

Czy zdarzyło się Wam Panowie, że siedzicie na kazaniu, słuchacie, kazanie ma swój sens i czujecie w pewnym momencie, że powinno być “Amen” i koniec kazania, a ksiądz dalej coś ględzi i wszystko się rozłazi, całość traci rytm i dużo sensu.
Osobiście jak potrzebuję dobrego kazania to idę do Dominikanów, u nich mogę mieć nadzieję na coś przynajmniej przyzwoitego.

Pozdrawiam serdecznie,


Zetorze,

niesamowite:)
Pierwszy chyba twój tekst, z którym się zgadzam, w większości.
Mocny, prawdziwy i mądry.
Może momentami zbyt ogólny i lekko przerysowany, ale komentarze innych potwierdzają, że rację masz.
Tyle, że co do tej greki i tak dalej, to jednak trza mieć podstawe, ksiądz w seminarium musi byc nauczony i łaciny igreki i filozofiii i historii Kościoła i nie tylko.
Myślę, że to nie jest pusta rzecz.
Co do kazań głoszenia to dar.
Nie wiem, czy tego można nauczyć.
Jesli już to bardziej niż seminarium winna może być szkoła, gdzie się nie mówi, nie rozmawia, nie dyskutuje, nie kłóci, tylko każe słuchac smętów nauczycieli.
A mówienia czy gadania póxniej w seminarium nie nauczysz,. pasji nie nauczysz, tak jak trudno kogoś pisania nauczyć.

Pzdr

A na zkończenie taki mój fragment z tekstu starego:

,,A antyklerykałem (acz rozsądnym) powinien być każdy naprawdę wierzący katolik, bo to on powinien wytykać błędy księży, on powinien się troszczyć by było lepiej w Kościele. Mi to może być obojętne, katolikowi nie. I dlatego ,,radiomaryjni” nie są katolikami, wykazała to sprawa Wielgusa choćby, są wyznawcami.”

Czyżbyś mnie czytał:)?

Jak nie, to masz linka:

http://tecumseh.salon24.pl/19112,index.html


Subskrybuj zawartość