W kwesti ochrony zdrowia nie rozumiem pewnej sprawy, ale ja wielu spraw nie rozumiem, a w sferze ochrony zdrowia tym bardziej. To chyba kwestia wieku.
Otóź mam wrażenie, że Polacy zbyt chetnie usiłuja wyważać dawno otwarte przez innych drzwi, starając sie wymyśleć jakis inny sposób, oczywiście szalenie skomplikowany, żeby było łatwiej. Przez wiele lat mieszkalem w Austrii. Z mojej pensji pobierano mi 2 × 10%. Pierwsze 10% szło na świadczenia emerytalne, a drugie – zdrowotne. Na początku stycznia kaźdego roku dokonywano obliczen, ile to w minionym roku chorowalem, a nastepnie do końca stycznia wypłacano mi zwrotnie różnicę. Mogło byc i tak że dostawałem całą wpłatę czyli 120% pensji z powrotem.
Kasa chorych miała uprawnienia parabankowe i obracała sobie bezpiecznie moimi wpłatami finansując z procentów różne swoje wydatki. I jakos to się kręciło. Wtedy za leki na recepte płaciłem 5 szylingów. Dzisiaj, bo przecież inflacja, koszty rosna itd., leki te kosztuja bodaj 11 cz 12 szylingów, lub coś w okolicy.
Na moim osiedlu było dwóch lekarzy rodzinnych – każdy z nich miał ok. 5 000 pacjentów. A jak drugi szedł na urlop, to ten pierwszy miał ich 10 000. U mojego pracowała żona w charakterze pani do wszystkiego i pielęgniarka do zabiegów. Facet był doskonale wyposaźony, miał nawet mała komore kriogeniczną. Wyleczył mnie z paru nieprzyjemnych chorób, np. ropnia w nodze. I jakos to funkcjonowało.
Było jeszcze pogotowie, które zawoziło pacjentów na odpowiedni oddział. Nie było natomiast żadnych ZOZ-ów, przychodni rozlicznych itp.
wynalazków. Tylko dentyści byli całkowicie prywatni, poza oczywiście sytuacjami ekstremalnymi, bo wtedy przyjmowala tzw. Kieferstation w szpitalu.
Taki system miały przed II wojna także nasze kasy chorych. I komu to przeszkadzało? Ano chyba tym, którzy chcieli położyc swoje łapy na maksymalnie dużej kwocie pieniędzy i dysponowac nimi w sposób nader dowolny. I tu jest chyba pies pogrzebany, jeśli idzie o problemy kas chorych, ZUS-u i służby zdrowia w ogóle.
Szanowni
W kwesti ochrony zdrowia nie rozumiem pewnej sprawy, ale ja wielu spraw nie rozumiem, a w sferze ochrony zdrowia tym bardziej. To chyba kwestia wieku.
Otóź mam wrażenie, że Polacy zbyt chetnie usiłuja wyważać dawno otwarte przez innych drzwi, starając sie wymyśleć jakis inny sposób, oczywiście szalenie skomplikowany, żeby było łatwiej. Przez wiele lat mieszkalem w Austrii. Z mojej pensji pobierano mi 2 × 10%. Pierwsze 10% szło na świadczenia emerytalne, a drugie – zdrowotne. Na początku stycznia kaźdego roku dokonywano obliczen, ile to w minionym roku chorowalem, a nastepnie do końca stycznia wypłacano mi zwrotnie różnicę. Mogło byc i tak że dostawałem całą wpłatę czyli 120% pensji z powrotem.
Kasa chorych miała uprawnienia parabankowe i obracała sobie bezpiecznie moimi wpłatami finansując z procentów różne swoje wydatki. I jakos to się kręciło. Wtedy za leki na recepte płaciłem 5 szylingów. Dzisiaj, bo przecież inflacja, koszty rosna itd., leki te kosztuja bodaj 11 cz 12 szylingów, lub coś w okolicy.
Na moim osiedlu było dwóch lekarzy rodzinnych – każdy z nich miał ok. 5 000 pacjentów. A jak drugi szedł na urlop, to ten pierwszy miał ich 10 000. U mojego pracowała żona w charakterze pani do wszystkiego i pielęgniarka do zabiegów. Facet był doskonale wyposaźony, miał nawet mała komore kriogeniczną. Wyleczył mnie z paru nieprzyjemnych chorób, np. ropnia w nodze. I jakos to funkcjonowało.
Było jeszcze pogotowie, które zawoziło pacjentów na odpowiedni oddział. Nie było natomiast żadnych ZOZ-ów, przychodni rozlicznych itp.
wynalazków. Tylko dentyści byli całkowicie prywatni, poza oczywiście sytuacjami ekstremalnymi, bo wtedy przyjmowala tzw. Kieferstation w szpitalu.
Taki system miały przed II wojna także nasze kasy chorych. I komu to przeszkadzało? Ano chyba tym, którzy chcieli położyc swoje łapy na maksymalnie dużej kwocie pieniędzy i dysponowac nimi w sposób nader dowolny. I tu jest chyba pies pogrzebany, jeśli idzie o problemy kas chorych, ZUS-u i służby zdrowia w ogóle.
Pozdrawiam serdecznie
Lorenzo -- 27.12.2007 - 12:21