Będzie to historia o tym, jak budowano mój dom. I chyba jedna z nielicznych, kiedy to inwestora, przynajmniej w pewnej częsci, nie zrobiono w bambuko.
Wybrałem sobie pod dom miejsce urokliwe, z widokiem na pasmo Małych Pienin, jak Pan się domyśla – w Szczawnicy.
Dom miał być z bali drewnianych potężnych, na podmurówce, w ktorej miały sie zmieścic różne takie nowoczesne urządzenia: kotłownia, garaż, sala fitness, piwnice i takie tam.
Do zbudowania domu właściwego wynalazłem ekipę z Małego Cichego, gdzie od kilku lat leżały sobie moje scięte odpowiednio wcześniej pnie. I przyjechali: 12 facetów w wieku od 18 do 65 lat. Był 20 listopada. Umówiliśmy się na płacenie etapami. Chłopcy byli ze soba spokrewnieni i spowinowaceni. Ponoć rodzina ta budowała domy od końca 17 w., jak udowadniali to merkiem na zdjęciach w książkach prof. Estreichera.
Tym starszym bałem się podawac rękę, bo chwyt mieli niczym śrubstagi, a sekate niczym dorodne konary. I zaczęli prace: od 6 rano do 21 wieczorem (mieli własne światło). Z przerwą tylko na Boźe Narodzenie i Nowy Rok. Wiechę na chałupie o wysokości 13 metrów zatknęli 16 stycznia. Dach z gontu położono do 22 stycznia.
Pracowano w ciekawym systemie, w milczeniu: wszyscy wiedzieli co maja robić. Z narzędzi używano tylko małych siekerek i ręcznych pił spalinowych. W chałupie nie ma ani jednego gwoździa!
Na wysokościach pracowało zawsze 11 ludzi, a 12. gotował dla reszty w dużym kotle gorącą zupę, przygotowywał potrzebne materiały, między innymi gotował w beczce z czyms tam gonty impregnując je. Przycięte bale przywozili raz na dwa dni z placu w Krościenku, gdzie składowali wszystko. I nie zdarzyło się, żeby czegoś zabrakło, albo było za dużo. Budowę obserwowały wycieczki zaciekawionych turystów, którzy – podejrzewam – jeszcze czegoś takiego nie widzieli.
Prawie nie używali przymiaru, jakby robili to wszystko na oko. Kiedy jednak w otwory okiennie włożono ramy z szybami, a nastepnie wybito kliny. Drewno sapnęło i osiadło dokładnie tyle, ile miało osiąść, by okna mogły sie otwierać bez kłopotu.
Po wykonaniu pracy ekipa spakowała się i wyjechała z powrotem do.. Szwajcarii, gdzie od lat buduje chalety dla Szwajcarów. A potem przyszed jeszcze pan optyk (to facet od kręcenia warkoczy ze słomy i wiór drewnianych odpowiednio wykonanych), ktory w ciągu miesiąca ukręcił i utkał niemal 5 km nieżących warkoczy. Sam!
Dodam, że od wewnątrz dom ma “boazerię” z kolejnych połówek bali, a między nimi jest specjalna folia higroskopijna, która powoduje, że w lecie mam w środku 18-20 stopni, a w zimie ile sobie zażyczę (kominek, ogrzewanie podłogowe w łazienkach i kuchni oraz kaloryfery).
Od momentu wykonania pierwszego wykopu do skończenia inwestycji minęło 8 miesięcy. W tym czasie położono kilka arów płytek ceramicznych, zrobiono boazerie wewnątrz i schody (to też ciekawostka, bo wiszą one w powietrzu i trzymają się niemal siłą woli, choć w ramach próby wlazł na nie robiący je stolarz (140 kg) i ja (110 tychże). I nic, cisza, ani jęknęły. Zrobiono instalacje sanitarne, łazienki i takie tam.
Pretensje miałem tylko do brudasów robiących podmurówkę pod dom i ogrodzenie, ale trudno ich było uznać za fachowców, chyba tylko w wyciaganiu pieniędzy przed wykonaniem pracy. Zresztą szybko się z nimi pożegnałem.
I jeszcze jedna ciekawostka: architekt, zresztą podpuszczony przeze mnie (boja się błem) zapytał, czy można wyciąć dodatkowe okno. Góralska ekipa odparła, że można, ale niech sobie Pan Architekt sam to robi, łącznie z dokończeniem domu, bo oni budują tylko tak, jak się u nich od 200 czy trzystu lat buduje.
Czyli jak ktoś ma tzw. etykę pracy i chęć do tejże, to można wszystko.
POozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że nie znudziłem
Szanowny Panie Marku
Będzie to historia o tym, jak budowano mój dom. I chyba jedna z nielicznych, kiedy to inwestora, przynajmniej w pewnej częsci, nie zrobiono w bambuko.
Wybrałem sobie pod dom miejsce urokliwe, z widokiem na pasmo Małych Pienin, jak Pan się domyśla – w Szczawnicy.
Dom miał być z bali drewnianych potężnych, na podmurówce, w ktorej miały sie zmieścic różne takie nowoczesne urządzenia: kotłownia, garaż, sala fitness, piwnice i takie tam.
Do zbudowania domu właściwego wynalazłem ekipę z Małego Cichego, gdzie od kilku lat leżały sobie moje scięte odpowiednio wcześniej pnie. I przyjechali: 12 facetów w wieku od 18 do 65 lat. Był 20 listopada. Umówiliśmy się na płacenie etapami. Chłopcy byli ze soba spokrewnieni i spowinowaceni. Ponoć rodzina ta budowała domy od końca 17 w., jak udowadniali to merkiem na zdjęciach w książkach prof. Estreichera.
Tym starszym bałem się podawac rękę, bo chwyt mieli niczym śrubstagi, a sekate niczym dorodne konary. I zaczęli prace: od 6 rano do 21 wieczorem (mieli własne światło). Z przerwą tylko na Boźe Narodzenie i Nowy Rok. Wiechę na chałupie o wysokości 13 metrów zatknęli 16 stycznia. Dach z gontu położono do 22 stycznia.
Pracowano w ciekawym systemie, w milczeniu: wszyscy wiedzieli co maja robić. Z narzędzi używano tylko małych siekerek i ręcznych pił spalinowych. W chałupie nie ma ani jednego gwoździa!
Na wysokościach pracowało zawsze 11 ludzi, a 12. gotował dla reszty w dużym kotle gorącą zupę, przygotowywał potrzebne materiały, między innymi gotował w beczce z czyms tam gonty impregnując je. Przycięte bale przywozili raz na dwa dni z placu w Krościenku, gdzie składowali wszystko. I nie zdarzyło się, żeby czegoś zabrakło, albo było za dużo. Budowę obserwowały wycieczki zaciekawionych turystów, którzy – podejrzewam – jeszcze czegoś takiego nie widzieli.
Prawie nie używali przymiaru, jakby robili to wszystko na oko. Kiedy jednak w otwory okiennie włożono ramy z szybami, a nastepnie wybito kliny. Drewno sapnęło i osiadło dokładnie tyle, ile miało osiąść, by okna mogły sie otwierać bez kłopotu.
Po wykonaniu pracy ekipa spakowała się i wyjechała z powrotem do.. Szwajcarii, gdzie od lat buduje chalety dla Szwajcarów. A potem przyszed jeszcze pan optyk (to facet od kręcenia warkoczy ze słomy i wiór drewnianych odpowiednio wykonanych), ktory w ciągu miesiąca ukręcił i utkał niemal 5 km nieżących warkoczy. Sam!
Dodam, że od wewnątrz dom ma “boazerię” z kolejnych połówek bali, a między nimi jest specjalna folia higroskopijna, która powoduje, że w lecie mam w środku 18-20 stopni, a w zimie ile sobie zażyczę (kominek, ogrzewanie podłogowe w łazienkach i kuchni oraz kaloryfery).
Od momentu wykonania pierwszego wykopu do skończenia inwestycji minęło 8 miesięcy. W tym czasie położono kilka arów płytek ceramicznych, zrobiono boazerie wewnątrz i schody (to też ciekawostka, bo wiszą one w powietrzu i trzymają się niemal siłą woli, choć w ramach próby wlazł na nie robiący je stolarz (140 kg) i ja (110 tychże). I nic, cisza, ani jęknęły. Zrobiono instalacje sanitarne, łazienki i takie tam.
Pretensje miałem tylko do brudasów robiących podmurówkę pod dom i ogrodzenie, ale trudno ich było uznać za fachowców, chyba tylko w wyciaganiu pieniędzy przed wykonaniem pracy. Zresztą szybko się z nimi pożegnałem.
I jeszcze jedna ciekawostka: architekt, zresztą podpuszczony przeze mnie (boja się błem) zapytał, czy można wyciąć dodatkowe okno. Góralska ekipa odparła, że można, ale niech sobie Pan Architekt sam to robi, łącznie z dokończeniem domu, bo oni budują tylko tak, jak się u nich od 200 czy trzystu lat buduje.
Czyli jak ktoś ma tzw. etykę pracy i chęć do tejże, to można wszystko.
POozdrawiam serdecznie i mam nadzieję, że nie znudziłem
Lorenzo -- 05.03.2008 - 12:49