ten tekst nie jest o tym, co o blogowaniu polityków (czy ich asystentek) sądzą sami blogerzy.
Rzecz dotyczy w ogóle obecności polityków w necie, z punktu widzenia ich własnych interesów, np. w związku z kampanią wyborczą.
Gdyby politycy mieli być Zosią Samosią w tym względzie, to by była rekomendacja żeby ich traktować jako nienadających się, zatem nie chodzi o osobiste zaangażowanie lub udawanie tego zaangażowania (np. przez prowadzenie pseudo-bloga za pomocą asystentów).
Rad byłbym, gdybyście zajrzeli do polecanego tekstu, w którym to jakoś tam omówiono, bo nie będę tu wklejał wszystkich ciekawych kawałków.
chwilka
ten tekst nie jest o tym, co o blogowaniu polityków (czy ich asystentek) sądzą sami blogerzy.
Rzecz dotyczy w ogóle obecności polityków w necie, z punktu widzenia ich własnych interesów, np. w związku z kampanią wyborczą.
Gdyby politycy mieli być Zosią Samosią w tym względzie, to by była rekomendacja żeby ich traktować jako nienadających się, zatem nie chodzi o osobiste zaangażowanie lub udawanie tego zaangażowania (np. przez prowadzenie pseudo-bloga za pomocą asystentów).
Rad byłbym, gdybyście zajrzeli do polecanego tekstu, w którym to jakoś tam omówiono, bo nie będę tu wklejał wszystkich ciekawych kawałków.
s e r g i u s z -- 12.05.2009 - 20:59