Zarówno dla rodzimych Targowiczątek, jak i dla Berlina oraz Brukseli, regionalny sojusz jest senną zmorą.
I. Orban odczarowany
A więc w końcu góra i Mahomet się zeszli – wygląda na to, że spotkanie Jarosława Kaczyńskiego i Victora Orbana do którego doszło w Niedzicy w święto Trzech Króli kończy etap absurdalnych dąsów na linii PiS – FIDESZ. Warto tu przypomnieć ubiegłoroczną, oficjalną wizytę węgierskiego premiera w Polsce (pisałem o tym w tekstach „Orban, czyli wróg publiczny w Warszawie” – „PN”nr 8 (78) 02-08.03.2015 oraz „Orban – zawiedziona miłość polskiej prawicy” – „PN” nr 9 (79) 09-15.2015), kiedy to Orban stał się obiektem zmasowanej nagonki polskich mediów oraz świata polityki – i to od lewa do prawa. Cóż, obowiązywała wówczas proukraińska histeria, której przywódca bratanków się nie podporządkował, dogadując się z Putinem w kwestiach energetycznych i upominając się o Węgrów zakarpackich. Jakoś nikomu wtedy nie chciało przejść przez gardło, że po pierwsze – premier Węgier poparł antyrosyjskie sankcje na forum UE, po drugie zaś – deale z Rosją zaczął przeprowadzać dopiero po tym, jak skutecznie zneutralizował trzęsące węgierską energetyką zagraniczne koncerny, w tym również wykupując akcje strategicznego przedsiębiorstwa MOL zajmującego się przetwórstwem ropy i gazu od rosyjskiego Surgutniefietgazu (2011 r.). Szef węgierskiego MSZ, Janos Martonyi, stwierdził wówczas:„Węgry zdołały przeszkodzić Rosjanom w uzyskaniu silnych wpływów ekonomicznych w Środkowej Europie”. Krótko mówiąc, Victor Orban mógł sobie pozwolić na rozmowy z Putinem z podmiotowej pozycji i wynegocjował korzystne warunki – porównajmy to chociażby z nieszczęsnym kontraktem gazowym Waldemara Pawlaka, kiedy na finiszu rozmów musiała interweniować Komisja Europejska, przestraszona rozmiarami tortu, który strona polska chciała ofiarować Moskwie. Poza wszystkim – Orban w relacjach z Rosją nie robił niczego, czego nie robiłyby inne kraje UE.
Wszystko to nie przeszkodziło jednak „obozowi patriotyczno-niepodległościowemu” wieszać psów na potencjalnie jedynym europejskim sojuszniku Polski, który, nawiasem mówiąc, już w 2010 roku, podczas swojej pierwszej zagranicznej wizyty (to w dyplomacji znaczący symbol) proponował nam w Warszawie regionalny sojusz i wspólną politykę wschodnią, nie ukrywając, że widzi w Polsce środkowoeuropejskiego lidera. Został wtedy odprawiony z kwitkiem, podobnie jak w roku ubiegłym – i to nie tylko przez chodzący na niemieckiej smyczy rząd Tuska, a później Kopacz, lecz również przez prawicową opozycję. Innymi słowy, Orban do flirtowania z Putinem został wręcz zmuszony, zarówno wrogością Zachodu, jak i nieżyczliwą obojętnością głównych sił politycznych Polski. Symptomatyczne były tu medialne występy Mariusza Błaszczaka oskarżającego Węgry o łamanie „europejskiej solidarności”, czym idealnie wpasował się w propagandową narrację gabinetu Ewy Kopacz. Odmowa spotkania ze strony ówczesnego lidera opozycji Jarosława Kaczyńskiego była kolejnym „samobójem”, który mógł jedynie utwierdzić Orbana w przekonaniu, że niezależnie od wyników wyborów, nie będzie miał w Polsce z kim rozmawiać. Późniejsze dementi otoczenia węgierskiego premiera, jakoby spotkanie z przywódcą PiS nie było w ogóle planowane, wyglądało jedynie na skrojoną post factum próbę zbagatelizowania afrontu.
II. Budapeszt-Warszawa, wspólna sprawa
Przypominam te wszystkie zaszłości, by zobrazować wagę rozmów w Niedzicy. Na marginesie, samo miejsce spotkania było znaczące, położona na Spiszu Niedzica to bowiem dawne polsko-węgierskie pogranicze. Dwa zamki – węgierska Niedzica i polski Czorsztyn przyglądają się sobie od stuleci przedzielone jedynie doliną, dziś zalaną przez sztuczne jezioro spiętrzone na Dunajcu. Grunt do przełamania – no, może nie tyle lodowej tafli, ile gęstej kry – przygotowała ofensywa dyplomatyczna prezydenta Andrzeja Dudy, z mini-szczytem regionalnych członków NATO w Bukareszcie i wspólnym sprzeciwem wobec projektu Nord Stream 2. Można powiedzieć, że zbliżenie wymusiła sama sytuacja międzynarodowa. Polska po objęciu rządów przez „niesłuszną” opcję znalazła się pod analogicznym ostrzałem zachodnich mediów i polityków orkiestrowanym z Berlina, co orbanowskie Węgry. Dodatkowo, rząd PiS musi się borykać z wewnętrzną opozycją jawnie wyczekującą na jakąś formę zagranicznej interwencji – zupełnie jak węgierscy postkomuniści i liberałowie sponsorowani hojną ręką przez George'a Sorosa. Tu Orban ma nad nami ponad pięć lat przewagi w „zaprowadzaniu faszyzmu” i „niszczeniu demokracji”, albo, mówiąc normalnym językiem – przywracaniu państwa narodowi i windowaniu go na niezawisłość.
Niezależnie jednak od krajowych zgryzot, z pewnością nie zabrakło również i innych wspólnych tematów do omówienia, o czym świadczy chociażby absolutnie ponadnormatywny, sześciogodzinny wymiar czasowy spotkania. Węgry poszukują ewidentnie sposobu na wyjście z politycznej izolacji i pilnie potrzebują sojuszników – przypomnijmy sobie wrześniowe spotkanie Orbana z premierem Bawarii i szefem CSU Horstem Seehoferem podczas którego jednomyślnie krytykowali politykę imigracyjną firmowaną przez Angelę Merkel. Wizyta w Polsce wpisuje się zatem w pewien szerszy trend, potwierdzany przez węgierskie media – montowania sojuszu niezadowolonych z berlińskiego dyktatu, co daje nam sposobność do zaczerpnięcia głębszego oddechu na arenie międzynarodowej. W przeciwieństwie do wielu „dobrze poinformowanych” nie będę udawał, że wiem o czym rozmawiali obaj przywódcy, spróbuję jednak ułożyć katalog spraw do załatwienia.
Z pewnością główną osią porozumienia jest opozycja wobec niemieckiej hegemoni. Europa Środkowa jest dla Berlina, co niejednokrotnie podnosiłem, przestrzenią kolonialnej ekspansji zarówno politycznej, jak i gospodarczej – współczesną odsłoną Mitteleuropy realizowaną pod unijnymi sztandarami. Dlatego, w kontekście zbliżającego się szczytu NATO w Warszawie, należy utwierdzić wspólne stanowisko w kwestii wzmocnienia wschodniej flanki Sojuszu, również poprzez zainstalowanie w naszym regionie stałych baz wojskowych. Następna rzecz, to przeciwdziałanie wszelkimi dostępnymi środkami budowie Nord Stream 2, skazującego nas na marginalizację jako obszaru tranzytowego. W dalszej perspektywie winniśmy zaktywizować starania w kierunku powstania południkowego systemu połączeń gazociągowych, docelowo od Świnoujścia aż po mający powstać terminal na chorwackiej wyspie Krk. Kolejnym tematem jest wymiana doświadczeń w gospodarczej dekolonizacji i polityce prospołecznej, wyrwanie się spod dominacji międzynarodowego kapitału i globalnych instytucji finansowych w rodzaju Międzynarodowego Funduszu Walutowego. No i wreszcie – wspólne stanowisko przeciw obłąkańczej polityce imigracyjnej Niemiec, w szczególności zaś, wobec przymusowego mechanizmu „relokacji” uchodźców.
Aspektem bardziej ogólnym, acz o potencjalnie najbardziej dalekosiężnych konsekwencjach, mogłoby być powstanie osi Warszawa-Budapeszt przyciągającej ku sobie pozostałe państwa regionu. Inaczej mówiąc, widziałbym tu zalążek Międzymorza, którego twardym jądrem byłyby kraje Grupy Wyszehradzkiej plus Rumunia, zaś „jądrem w jądrze” – sojusz polsko-węgierski. Warto również zastanowić się nad ewentualnością opuszczenia struktur unijnych w jakiejś perspektywie czasowej – zwłaszcza po wygaśnięciu obecnego budżetu i związanym z tym radykalnym obcięciem euro-funduszy. Przejście do EFTA (Europejskie Stowarzyszenie Wolnego Handlu – Norwegia, Islandia, Liechtenstein, Szwajcaria), współtworzącego z UE Europejski Obszar Gospodarczy pozostawiłoby nam korzyści płynące z wymiany handlowej, za to zdjęłoby polityczno-biurokratyczną „czapę” Brukseli. W tym kontekście dobrze byłoby wspólnie wysondować, czy Stany Zjednoczone byłyby skłonne (i na jakich warunkach) sprawować geopolityczny patronat nad ewentualnym „exitem” naszego regionu, tak by zminimalizować ryzyko jakichś poważniejszych turbulencji.
III. Unia warczy…
Na zakończenie warto odnotować reakcje na spotkanie obu przywódców. Zarówno dla rodzimych Targowiczątek, jak i dla Berlina oraz Brukseli przymierzających się do „dyscyplinowania” Polski, regionalny sojusz jest senną zmorą. „Orban pewnie powiedział Kaczyńskiemu, że Unia warczy, ale nie gryzie” – to zdanko z komentarza „Sueddeutsche Zeitung” mówi w zasadzie wszystko, tym bardziej, że Orban już zapowiedział, iż Węgry nie poprą żadnych europejskich restrykcji wobec Polski. „Bratnia pomoc” zatem oddala się, ku nieskrywanemu żalowi armii renegatów liczących na to, że „sankcje” i codzienny nacisk zagranicy skorelowany z lokalnymi kryteriami ulicznymi doprowadzą do obalenia rządu PiS. A że Niemcy pogrążają się w coraz większym imigracyjnym chaosie, to wychodzi, że mamy niepowtarzalną szansę by wybić się na podmiotowość nie zważając na bezsilne ujadania – trzeba tylko zręczności i determinacji.
*
kiedy wprowadzony zostanie zakaz reklamowania podmiotów publicznych w prywatnych mediach?
kiedy nastąpi przewalutowanie kredytów frankowych?
kiedy zostanie odtajniony aneks do raportu ws. rozwiązania WSI?
Gadający Grzyb
Notek w wersji audio posłuchać można na: http://niepoprawneradio.pl/
Na podobny temat:
„Orban, czyli wróg publiczny w Warszawie”
„Orban – zawiedziona miłość polskiej prawicy”
Zapraszam na „Pod-Grzybki” ———->http://www.warszawskagazeta.pl/felietony/gadajacy-grzyb/item/3163-pod-grzybki
Artykuł opublikowany w tygodniku „Polska Niepodległa” nr 2 (13-19.01.2016)
komentarze
Panie Piotrze!
Jedyne zmartwienie, to czy PiS nie przestraszy się.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 24.01.2016 - 02:27@JM
Przestraszy. Będzie próbował zjeść ciastko i mieć ciastko – w efekcie pozostanie bez ciastka, bo w międzyczasie ktoś je zabierze.
pozdrawiam
Gadający Grzyb
Gadający Grzyb -- 04.02.2016 - 20:34