Cud gospodarczy generała Jaruzelskiego

Jan Paweł II napisał 6 kwietnia 1982 r. list do gen. Jaruzelskiego. Peter Raina streścił jego treść: „Papież wyraził swój niepokój stanem gospodarczym i politycznym kraju. Jego zdaniem sytuacja gospodarcza może poprawić się jedynie przy pomocy finansowej z Zachodu. Papież był gotów wpłynąć na kraje zachodnie. Mógł to jednak zrobić tylko w wypadku cofnięcia przez władze rygorów stanu wojennego, co oznaczało przywrócenie działalności związkowej „Solidarności” oraz zwolnienie aresztowanych i internowanych. Polska musi wrócić na drogę odnowy, podkreślił Papież” (Peter Raina, Droga do „Okrągłego Stołu”, Warszawa 1999, s. 11).

PZPR miała inne recepty na wyjście z kryzysu. Na przykład podczas dyskusji o sytuacji w rolnictwie na posiedzeniu Biura Politycznego 30 marca 1982 roku gen. Kiszczak zaproponował akcję z czasów stalinowskich: „przeprowadzić w ciągu dwóch, trzech tygodni uderzeniową akcję, wykorzystując w niej wszystkie siły i środki – studentów, młodzież szkolną, robotników, chłopów, wojsko do uprawienia i obsiania odłogującej ziemi, [...] wydać administracyjny zakaz podejmowania przez absolwentów szkół rolniczych pracy poza resortem rolnictwa”. A gen. Jaruzelski na posiedzeniu Biura Politycznego w lutym 1982 roku wyraził opinię o współpracy z państwami Zachodu, że „Błąd szerokiego otwarcia Polski i uzależnienia jej od Zachodu obciąża nie tylko byłe kierownictwo, lecz również przedstawicieli różnych środowisk, naukowców, specjalistów, handlowców itp.”. Władzy wydawało się, że pomocy z Zachodu nie potrzebują, a tym bardziej takiej, którą zawdzięczaliby pośrednictwu polskiego Papieża. Sukces gospodarczy mieli przynieść Polsce wojskowi komisarze skierowani do zakładów pracy i drakońskie podwyżki cen. Komisarze otrzymali rozkaz, że w podległych im zakładach wszystko ma dobrze funkcjonować, w czym więc problem aby funkcjonowało?
rys__ul_sie_sypie.jpg

Wojskowi „reformatorzy” podeszli do gospodarki jak do porządkowania koszar. Pada rozkaz i trawa staje się zielona, wróg zepchnięty do morza… Na wszystkich szczeblach zarządzania wprowadzono formułę intendencko-logistyczną, co automatycznie spowodowało nieaktualność ustaw o samodzielności i samorządności przedsiębiorstw. Przyczyniło się także do wzrostu biurokratycznej obsługi.
W stanie wojennym rozrósł się do niebotycznych rozmiarów system kartkowy. On także wymagał zatrudnienia armii urzędników, którzy przydzielali, liczyli kartki, kontrolowali kartkową sprzedaż itd. Zamiast stabilizować gospodarkę, zmieniać ją i reformować, skazano ją na stagnację. Jaruzelski, Rakowski czy Wilczek znali realia systemu socjalistycznego i konieczność reform systemowych. Nie wypracowali jednak planów działań, które mogłyby pchnąć gospodarkę do przodu. Nie mieli ani niezbędnego poparcia społecznego, ani zaplecza merytorycznego. Za to mieli przeciwko sobie własny aparat partyjny, który nie myślał rezygnować z wygodnego systemu nakazowo-rozdzielczego.
W 1982 roku na kartki były: mięso, wędliny i drób, masło, cukier, kasze, słodycze dla dzieci, proszek do prania, buty, obrączki ślubne, papierosy i wódka (z możliwością zamiany na kawę i szansą na większy przydział z okazji ślubu i chrzcin). 1 kwietnia I sekretarz KW PZPR w Przemyślu wysłał do warszawskiego Komitetu Centralnego alarmistyczny teleks:
„W związku z wiadomością o możliwości zakupu 2 butelek alkoholu (podana w DTV) od wczesnych godzin rannych przed sklepami ustawiły się długie kolejki”. Sekretarz prosił, aby takie informacje były podawane z wyprzedzeniem, gdyż panie ekspedientki nie mogły się odpowiednio przygotować do obsłużenia znacznie większej liczby klientów. Po wszystkie towary, nawet takie jak papier toaletowy, jajka, sery czy olej trzeba było stać często w wielogodzinnych kolejkach. Zakup mebli, pralki czy lodówki do końca lat 80. graniczył z cudem. Jedynym sposobem kupna było znalezienie „dojścia” lub zapisanie się na listę „społecznej kolejki” przed sklepem, co powodowało, że trzeba było odstać swój dyżur i dopiero po wielu tygodniach a nawet miesiącach, gdy towar w końcu lądował w sklepie trzeba było wykazać się jeszcze siłą mięśni, aby wyszarpnąć go ze sklepu i obronić przed nacierającym tłumem. Czasem do sklepu zamiast np. pralek przywożono inny towar – np. miksery. Ludzie kupowali więc miksery.
W tym czasie pojawiła się nowa profesja „stacza” kolejkowego, który za odpowiednią opłatę zastępował kupującego w kolejce przed sklepem.
1983_-_plakat_-_pochod_odnowicieli.jpg

Chcąc ułatwić zakup niezbędnych towarów państwo wprowadziło przywileje dla zaufanych. I tak np. w sklepach z butami pojawiły się informacje, że szczęśliwymi nabywcami butów mogą zostać tylko inwalidzi i członkowie ZBoWiD, a trampki i tenisówki dla dzieci można kupić jedynie po otrzymaniu ze szkoły specjalnego talonu. Gdy 8 maja 1982 r. zniesiono kartkowe zakupy tzw. wina siarkowego, od rana wokół sklepów poustawiały się olbrzymie kolejki społecznych mętów.
Był to chyba jedyny „sukces” gospodarki stanu wojennego, który spotkał się z aprobatą części społeczeństwa…
Funkcjonowała także inna forma sprzedaży. Chcąc kupić „atrakcyjne” towary jak np.: pastę do zębów czy bawełniane majtki lub pończochy, trzeba było najpierw oddać do punktu skupu odpowiednią ilość makulatury bądź blach za co dostawało się odpowiedni talon. Np. aby kupić pastę do zębów w skupie należało bodajże oddać 3 kg makulatury. Pokwitowanie zostawiało się w sklepie. Potem ktoś oczywiście to wszystko kontrolował – ilość makulatury w skupie musiała się zgadzać z ilością sprzedanych past do zębów (o jakości „atrakcyjnych” past, pończoch czy majtek lepiej nie wspominać).
Na kartki kupowało się także benzynę – dopiero po cofnięciu na początku lutego 1982 r. zakazu używania prywatnych samochodów, ale tankować wolno było tylko 3 razy w miesiącu, w dni o dacie kończącej się na ostatnią cyfrę numeru rejestracyjnego samochodu jednorazowo po 10 lub 15 litrów.
Po garażach chodziły komisje przeciwpożarowe, które kontrolowały czy nie przechowuje się w nich kanistrów z benzyną. Jeśli ktoś miał benzyny więcej niż w zbiorniku, to otrzymywał karę pieniężną. Dochodziło do wyjątkowo absurdalnych sytuacji, chociaż przecież to wszystko dziś wydawać się może jakimiś majakami surrealisty. Jeden z pamiętnikarzy stanu wojennego zanotował, że „dzisiaj sprzedawano dywany. Jak ktoś wreszcie zdołał kupić, wtedy… zabierała go milicja, jechali do domu i sprawdzali, czy rzeczywiście dywan był mu potrzebny”. Na murach zaczęły pojawiać się napisy: „Wracaj Gierku do koryta, lepszy złodziej niż bandyta”.
1982_-_spokoj_i_stabilizacja.jpg

Kraj w 1982 roku znalazł się w bardzo głębokim kryzysie gospodarczym. Widział to cały świat, widział Kościół i Jan Paweł II. Oferowano PRL pomoc. Odrzucano ją rozmyślnie. Czyżby wierzyli, że ich metody wyprowadzą Polskę z kryzysu? Jeśli tak, to choćby tylko za tę ich wykazaną głupotę należałoby ich pozamykać w komunistycznym skansenie, gdzie mogliby dalej bawić się w swoją ekonomię i uprawiać pietruszkę.
Rok 1982 i lata następne oznaczały dla Polski zmarnowaną szansę reformy gospodarki i wyciągnięcia kraju z głębokiego kryzysu (krytykę tej sytuacji przedstawił „Sceptyk” w tekście Dylematy polskiego kryzysu u progu 1983 roku, który ukazał się w 38 numerze „Tygodnika Mazowsze” z 6 stycznia 1983 r.). Decyzję o wprowadzeniu stanu wojennego argumentowano koniecznością ratowania gospodarki, której miała grozić „całkowita anarchizacja”. Natomiast działania rządu zmierzały do tego, aby nic się nie zmieniło. Ogłoszona wraz z decyzją o zawieszeniu stanu wojennego „normalizacja” była jedynie propagandowym gestem wobec Zachodu, który miał być bardziej skłonny udzielić kredyty, a przynajmniej odłożyć spłatę długu za 1982 r. Jaruzelski odniósł tylko krótkotrwałe zwycięstwo nad społeczeństwem, które stało się jeszcze bardziej nieufne w stosunku do rządu.

Na kryzys gospodarczy złożyły się różne sprawy. Dług zagraniczny ograniczał import zaopatrzeniowy. W oficjalnych danych dług wynosił ok. 27 mld dolarów, a przypadające na 1982 r. raty i odsetki – ok. 10 mld dolarów, co dwukrotnie przewyższało wpływy dewizowe z całego polskiego eksportu. Gospodarka była niewypłacalna. Tymczasem potrzeba było ok. 3–4 mld dol. na rozruch nieczynnego potencjału produkcyjnego (na zakup surowców i materiałów). Zwiększanie eksportu dokonywano poprzez ogołacanie rynku wewnętrznego i dotacje budżetowe do nieopłacalnego eksportu. Popyt na dobra produkcyjne i konsumpcyjne znacznie przewyższał podaż. Nadwyżkę popytu nad podażą artykułów konsumpcyjnych (luka inflacyjna) oceniano na ok. 180 mld zł. Kolejną cechą kryzysu była nieracjonalna gospodarka wewnątrz przedsiębiorstw. Marnotrawstwo było główną cechą sposobu gospodarowania krajów realnego socjalizmu.

Najtrudniejszym problemem dla wydźwignięcia kraju z kryzysu było rozwiązanie problemu politycznych i społecznych barier uniemożliwiających oparcie gospodarki na zasadach rynkowych. „Sceptyk” w „Tygodniku Mazowsze” dowodził, że „Urynkowienie miałoby wielorakie skutki: a) ograniczenie władzy ekonomicznej rządu nad gospodarką, b) rozwój sektora nieuspołecznionego oraz wzrost jego dochodów, c) w początkowym okresie silny wzrost cen, zagrożenie wielu przedsiębiorstw bankructwem, przejściowe bezrobocie, niekontrolowane zmiany w strukturze dochodów, d) przyjęcie przez banki zasady finansowania tylko przedsiębiorstw opłacalnych, przynoszących zysk”. Zdaniem ekspertów „Solidarności oparcie gospodarki na zasadach rynkowych miało wydatnie zmienić strukturę własności w przemyśle, handlu, budownictwie i rolnictwie. Prognozowano, że upadłoby 80 proc. PGR i 50 proc. państwowych przedsiębiorstw przemysłowych. Na ich miejsce miały wejść przedsiębiorstwa prywatne krajowe i zagraniczne.

Rząd nie spróbował rozwiązać podstawowych przyczyn kryzysu ekonomicznego. Dalej wzrastał dług zagraniczny. Nie było długofalowej polityki płatniczej – rządziły nią bieżące potrzeby. Nastąpił odwrót rządu od sektora nieuspołecznionego, a szczególnie wobec spółek polonijnych i przemysłu drobnego. Wycofywano się z popierania spółek z powodów politycznych – zaczęto je traktować jako obce ciało w „socjalistycznym” organizmie, co zmieniło się dopiero w połowie lat 80. Nie zdecydowano się na posunięcia, które zmniejszyłyby inflację. Nic nie wskazywało na to, aby udało się ustabilizować gospodarkę.

„Sceptyk” uważał za niezbędne, aby banki, przedsiębiorstwa przemysłowe i gospodarstwa chłopskie oraz handel były powiązane ze sobą na warunkach wolnorynkowych. Na to jednak rząd nie decydował się z następujących powodów:
a) aby nie dopuścić do ograniczenia swojej władzy i ze względu na nieumiejętność stosowania bardziej subtelnych narzędzi polityki gospodarczej,
b) ze względu na obawę dalszej „utraty popularności” w społeczeństwie
c) ze względów ideologicznych, z uwagi na naszych sąsiadów (z „ZSRR na czele”).
Rząd stanu wojennego nie zdecydował się i nie chciał w przyszłości wprowadzać skutecznych reform gospodarczych. Wpędzał Polskę w stan permanentnego kryzysu gospodarczego.
1982_-_3_-_partia_z_narodem.jpg

Ekipa Jaruzelskiego nie tylko nie rozwijała reform rynkowych, lecz działała w kierunku przeciwnym – centralizowała gospodarkę, czyniąc ją instrumentem politycznych przetargów ze społeczeństwem, które opowiedziało się w 1981 r. za sprawą „Solidarności” za zasadą reformy „3 S”, czyli samorządność, samodzielność i samofinansowanie. Samorządność – bez możliwości wyznaczenia strategii rozwojowej i bez prawa wyboru dyrektora samorząd sprowadzono do organu opiniodawczo-doradczego. Dlatego załogi były wobec przywracania samorządu w stanie wojennym bardzo nieufne (inaczej działo się na uczelniach wyższych). Samodzielność – przydziały materiałowe i dewizowe kompletnie krępowały pracę przedsiębiorstw. Samofinansowanie – gdyby banki w 1982 r. pilnie przestrzegały zasad kredytowania, zbankrutowałoby zapewne ponad 10 proc. przedsiębiorstw. Nadal stosowano więc dotacje budżetowe do produkcji żywności, górnictwa i hutnictwa, handlu zagranicznego. Dotacje miały tendencję rosnącą – czyli dodrukowywano pieniądze.
Wyprowadzenie gospodarki z kryzysu musiało się wiązać z politycznym uwiarygodnieniem rządu. Władza zaakceptowana przez społeczeństwo, które miałoby poczucie, że jego przedstawiciele skutecznie kontrolują poczynania rządzących, miałaby atut w postaci kredytu zaufania. Władza oparta na sile i przemocy, nie mająca na dodatek żadnego pomysłu na wyjście z kryzysu nie miała pola manewru, zwłaszcza w zakresie decyzji trudnych i niepopularnych. Mogła jedynie dbać o zachowanie swojego status quo, które spychało całe społeczeństwo na skraj nędzy.
Stan wojenny stworzył dla władzy pole manewru dla ratowania gospodarki. Generał wysyłając do przedsiębiorstw i mianując na wojewodów swoich oficerów dał świadectwo swoich możliwości intelektualnych w tym zakresie.
Za uratowanie nas przed klęską gospodarczą generał Jaruzelski domaga się dziś pochwał. Jakże wielu dało się uwieść słowom generała. Wprawia mnie to w osłupienie. To, co się stało w 1988 r. to przecież właśnie klęska obozu władzy, który godząc się na rozmowy z opozycją przyznał, że 7 lat komunistycznej dyktatury sprowadziło nas do jeszcze gorszego stanu od tego, w którym byliśmy w 1981 r. Było to przyznanie się do błędu i porażki. Dziś nie sposób twierdzić inaczej.
Stan wojenny był nie tylko ciosem w społeczne wartości i poczucie patriotyzmu, ale także ciosem w polską gospodarkę. Jaruzelski rozłożył ją na łopatki… Stąd nie sposób nie zgodzić się z malowanym wówczas tu i ówdzie hasłem: „Wracaj Gierku do koryta, lepszy złodziej niż bandyta”.
Ach, oczywiście wyznawcy “mniejszego zła” mogą twierdzić, że gdyby nie stan wojenny to byśmy pewnie nie tylko leżeli w grobach z sowiecką kulą w skroni ale zapewne umarlibyśmy z głodu i zimna. Dopadłaby nas plaga szarańczy, dżuma i cholera. Mają więc oczywisty powód by chwalić generała, czcić jego potęgę intelektu, która sprawiała, że podejmował zawsze jedynie słuszne decyzje.
rys__w_dybach.jpg

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Komuniści byli wspaniali

w rozwiązywaniu problemów, które w normalnej gospodarce nie miałyby szansy zaistnieć.

Trzeba o tym pisać, mówić bez ustanku, bo o gospodarczej katastrofie wywołanej wcale nie strajkami, a księżycową ekonomią, wielu piewców geniuszu generała zapomina.


Leszku

reforma gospodarcza w głębokim zapatrzonym w ZSRR komuniźmie?

już samo stwierdzenie reformy w ustach obrońców brzmi groteskowo…

prezes,traktor,redaktor


Subskrybuj zawartość