WATCHMEN, czyli Quis custodiet ipsos custodes

A: Blisko już rok temu poprosiłam Cię, abyś pożyczył mi jakieś książki. Dodałam, że zdaję się całkowicie na Twoją decyzję co do wyboru. Drżącymi rękoma sięgnąłeś wtedy na półkę i wyjąłeś książkę w ostro żółto-czarnej okładce. Twoja ręka trzęsła się jeszcze bardziej, gdy wyciągnąłeś książkę w moim kierunku. Wyglądałeś na spłoszonego, a z oczu wyzierała niepewność…

No dobrze, dałam się ponieść wyobraźni. Nikt, kto zna Cię chociaż odrobinę, nie uwierzyłby w powyższą wersję wydarzeń. Może i wspomniałeś ostrzegająco, żebym się nie zrażała, że „Strażnicy” („Watchmen”) to komiks (lub też jeśli ktoś woli mniej pejoratywne określenie – powieść graficzna), ale wydawałeś się przekonany, że mi się spodobają. O żadnym drżeniu rąk nie mogło być mowy.

B: Bo czasami człowiek po prostu ma przeczucie i już – a ja zdążyłem się w życiu nauczyć, żeby intuicji nie ignorować. Zresztą sam nie byłem z początku przekonany do komiksów – kiedy dorastałem, śmieszyli mnie faceci w obcisłych trykotach. Ale jakoś tak się złożyło, że w ciągu paru ostatnich lat wpadło mi w ręce kilka rzeczy wybitnych z gatunku „graphic novel” właśnie. Najpierw „Sin City” – świetnie napisana i narysowana historia kryminalna w duchu chandlerowskim, potem „100 naboi” – kryminał z tajemniczą zbrodnią sprzed czterech stuleci i spiskiem na miarę „Archiwum X”. A potem właśnie „Strażnicy” …

A: Kolejny kryminał? Zaczyna się od morderstwa i to nie byle jakiego. W niewyjaśnionych okolicznościach ginie jeden z superbohaterów. Kto i dlaczego go zabił? – na odpowiedź trzeba cierpliwie poczekać aż do ostatnich stron. Ale wrzucenie „Strażników” do szufladki z historyjkami kryminalnymi byłoby krzywdzące. Trochę jak ubranie Supermana w za ciasny kostium, który natychmiast rozejdzie się w szwach.

B: Nie uważam określenia kryminał za jakąś szczególną zniewagę. Owszem, zalewa nas fala hollywodzkiej tandety, ale korzenie tego gatunku – jak Chandler czy Hammett – to już dziś klasyka, bez której nie da się rozmawiać o literaturze dwudziestego wieku. I do takiego podejścia do opowiadanych historii nawiązują w pewnym sensie „Strażnicy”: przekazujemy poważne treści w formie kojarzonej na ogół z banalnymi historyjkami. U Chandlera był to obraz podbrzusza amerykańskiego społeczeństwa po II WŚ, u Moore’a i Gibbonsa pytanie bardzo uniwersalne, przywołane w tytule: kto pilnuje strażników? Kto patrzy na ręce stróżom porządku? Czy można pełnić tego rodzaju służbę i nie ulec pokusie wszechwładzy?

A: Gdyby strażnicy byli klonami Supermana, pewnie moglibyśmy spać spokojnie i nie zaprzątać sobie głów takimi pytaniami. Ale wśród strażników mamy cynika-socjopatę, który traktuje bycie superbohaterem jako przykrywkę dla zaspokajania swoich sadystycznych zapędów, paranoika, którego właściwym przebraniem powinien być kaftan bezpieczeństwa, faceta z kryzysem wieku średniego mającego hopla na punkcie ptaków (sów w szczególności), byłego naukowca a obecnie żywą, człekokształtną broń nuklearną, nad której dobrym samopoczuciem ma za zadanie czuwać ładniutka i, jak to zwykle bywa, skąpo ubrana brunetka, która superbohaterką została wbrew sobie a za to dzięki staraniom ambitnej matki.
Skrzywione psychiki i ludzkie tragedie odziane w kolorowe fatałaszki. Niech żyje bal przebierańców. Prosimy dziwolągi o wyjście na scenę i pokazanie swoich pokręconych wnętrzności. Nie zostawilibyśmy im doniczki z kwiatkiem do podlewania na czas wakacji, a co dopiero powierzyć im w opiekę nasze życie i istnienie Ziemi.

B: Cóż, każdy ma takich obrońców na jakich zasługuje. Ale te skumulowane, powiedzmy oględnie, niedoskonałości są tu bardzo na miejscu – bo pozwalają jaśniej sformułować pewne problemy. Dostosowany do naszych czasów, przepuszczony przez historyczne doświadczenie XX wieku – ale wciąż aktualny zestaw pytań prowokujących do zastanowienia się. Nie chcąc zdradzać zbyt wiele powiem tak: kiedy ostatni raz czytałaś książkę lub oglądałaś film, gdzie w finale dochodzi do walki między bohaterami reprezentującymi przeciwne racje – i kiedy już skończy się konfrontacja, wciąż nie wiesz czy zwyciężyło dobro czy zło? Mnie przychodzą do głowy „Kirinyaga” Mike’a Resnicka i zeszłoroczne „Gone baby gone”. Osadzenie akcji w takiej etycznej szarej strefie prowokuje często do postawienia sobie pytania: a co ja bym zrobił? I w tym, między innymi siła historii opowiedzianej przez Moore’a i Gibbonsa.

A: Komiksy z superbohaterami przyzwyczaiły nas do ostrych podziałów na dobro i zło, białe i czarne. Nawet Batman z „Mrocznego Rycerza” zbytnio od tego schematu nie odstaje i wszystko kończy się happy endem – dobro po raz kolejny zwycięża. A „Strażnicy” pootwierają w głowie czytelnika te wszystkie szufladki, w których oddzielnie trzymał tych dobrych i tych złych, i wyrzucą wszystko na ziemię powodując totalny rozgardiasz. Po zakończeniu lektury ten cały bałagan wcale się nie zmniejszy. Wiadomo będzie kto, co a nawet dlaczego. Ale kogo do której szufladki wrzucić?

B: Co jeszcze można powiedzieć? Moja szanowna interlokutorka wspomniała wyżej o pokręconych psychicznie bohaterach, i to jest oczywiście prawda – ale nie cała. Bo z jednej strony mamy, powiedzmy, blichtr związany ze sławą obrońców ludzkości – ale od pewnego momentu ludzie chronieni przez Strażników wcale sobie tego nie życzą, chcą „normalnej” policji a nie przebierańców w kostiumach… W dodatku, z różnych przyczyn, w swoje powołanie zaczynają wątpić sami bohaterowie – i ten rozpadający się świat, równocześnie na zewnątrz jak i we wnętrzu każdego z nich, jest na swój sposób fascynujący. W jednej z moich ulubionych scen Komediant na pytanie Dana (właśnie pacyfikują demonstrację) „co się stało z amerykańskim snem” odpowiada przez zęby „spełnił się, właśnie na niego patrzysz”...

A: Zostawmy już samą treść komiksu na boku, bo ja chciałabym jeszcze choć trochę wspomnieć o formie, w jakiej „Strażnicy” zostali napisani. Nie jest to komiks w czystej postaci. Bardziej przypomina kolaż. Poza tym, czego wszyscy się po komiksie spodziewają, czyli obrazkami z „dymkami”, w „Strażnikach” znajdziemy też kawałki prozy: fikcyjne kawałki książek, wycinki z gazet, listy czy artykuły napisane przez bohaterów „Strażników”, które stanowią rodzaj uzupełnienia głównej części komiksu.

B: No tu akurat miałem cokolwiek mieszane uczucia – część wstawek rzeczywiście pomagała wczuć się w klimat, ale komiks w komiksie („Czarny frachtowiec”) niespecjalnie do mnie trafił. Ale taki los nowatorskich rozwiązań...

A: A mnie spodobał się ten smaczek – piracki komiks wewnątrz historii o superbohaterach. I pomimo tego, że w filmowej adaptacji „Strażników” w reżyserii Zacka Snydera (to ten od filmu „300”) nie starczyło na „Czarny frachtowiec” miejsca, to zostanie on dołączony do płyt DVD. A sam film wchodzi na ekrany kin już w tym tygodniu:

„Czarny frachtowiec” też ma swój trailer:

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Recenzja zachęcająca i wciągająca,

choć same komiksy mnie nigdy jakoś nie wciągały, co innego kryminały.


@Grześ

Dziękuję za pochlebne słowa :-)

Komiksy nie wzbudzają też i u mnie zbytniego zainteresowania, z kryminałami jest chyba jeszcze gorzej, a mimo to “Strażnicy” spodobali mi się i to bardzo. Widać czasem warto wyjść ze swojej sztywnej formy, w którą sami się czasem wtłaczamy, i spróbować czegoś nowego.


Mimo

iż nie czytam komiksów lubię filmy zrealizowane na ich podstawie. zazwyczaj wysokobudżetowa, czysta rozrywka (czasem z jakąś głębszą myślą) bez nadęcia dobra jako odtrutka stresów codzienności. podobał mi się ostatni batman, podobało mi się sin city, dobrze się oglądało xmenów, 300, ten pijany supermen też był w miarę (no może trochę słabszy). polecam rewelacyjny pod względem graficznym immortel.
filmy poważniejsze, europejskie oglądam w domu, na komiksowe wysokobudżetowe wybieram się do kina. pozostaje tylko kwestia wolnego czasu (a raczej jego braku…)
jak zdążę to wybiorę się na ten film (chociaż bardzo mnie jednocześnie ciągnie na nixona)
pzdr

jestem chyba uzależniony od internetu


Od ..

Tytusa, Romka & A’Tomka do Thorgala.
Dlaczego nie?

Tak, jak od Polski do emigracji.
Zastanawiam się, dlaczego nie?


tytusów

i thorgala w swoim czasie akurat przeczytałem;-)


@Jaerk

Jeśli mogę coś zasugerować: najpierw przeczytać komiks, potem film.

A “Immortel” fabułę ma ciut pretekstową, ale wizualnie jest wymiatający.


...

cóz, u nas pomiędzy blokami tez biegał facet w dziwnych ćiżmach i rajtuzach powiewając szlafrokiem, dziewczyny bały się wychodzic po zmroku. Ludzie szczuli go psami. Doprawdy nie znam przeznaczenia jego misji. Pamiętając tę tajemniczą postać nie potrafię się podchodzic do przebierańców z powagą. Za to znałem tajemne dżwi gdzie zbierali się śmiałkowie zakładający rozmaite maski i stroje z lateksu. Plotki o niech były tak wiarygodne jak wieśc że “w pałacu kultury mieszkają batmany” Nic dziwnego że w purytańskiej ameryce postaciami ze snu są właśnie takie indywidua. Obcisły kauczuk i jakieś maski.

300 to było niezłe superfaceci bronili cywilizacji przed zakwefionymi hordami androgynicznego władcy co wyglądał troche jakby go wzieli z mtv.


re: WATCHMEN, czyli Quis custodiet ipsos custodes

Thorgal był strasznie fajny ale nie daruję szanownym autorom że zlikwidowali moja ulubiona Kriss de Valnor


Immortel

Banan

Jeśli mogę coś zasugerować: najpierw przeczytać komiks, potem film.

A “Immortel” fabułę ma ciut pretekstową, ale wizualnie jest wymiatający.

jestem chyba uzależniony od internetu

Dokładnie mam to samo wrażenie. Wizualnie wymiata. Są filmy, głównie te kręcone na podstawie komiksów, na które idę tylko i wyłącznie z powodu oprawy graficznej, efektów wizualnych i specjalnych. Tak było np. z Sin City. Sfilmowany komiks (przy okazji jakoś komiksy nie kręcą mnie za bardzo – może nie miałem okazji aby mnie wciągnęły – nie jestem z tego pokolenia;-)
Tak jest czasem również gdy idę na film z moją najlepszą małżonką;-). Ona się podnieca melodramatyczną akcją. Ja podziwiam zdjęcia, plenery – patrz film Australia.

pzdr


z jednego blogaska

Gdyby otóż odczytać tę opowieść w kontekście naszych sporów między III a IV Rzplitą, to wyjdzie mniej więcej na to, że Doktor Manhattan to Michnik, Ozymandiasz to Kwaśniewski a Rorschach to antykomunistyczna prawica.


@Garrett

Słoń a sprawa polska…


Subskrybuj zawartość