tarta tatin

Coś mnie nosi, coś bym napisała, ale co, jak nic do napisania nie mam? Może jakieś zdjęcie? Coś nic fajnego mi nie przyszło przed oczy. Aż natrafiłam na tartę, tartę tatin. Moją ulubioną (poczęstowani też się nie skarżą). Specjalnie nabyłam porządną żeliwną patelnię z odczepianą rączką, żeby patelnię móc wkładać do piekarnika, choć pewnie i inaczej można sobie radzić.

Tarta tatin jest jednym z bardziej znanych i typowych francuskich przepisów. To tak, żeby nie było, że ja to tylko fusion i inne dziwne wynalazki potępiane przez prawdziwych smakoszy. Ale, żeby tak znowu zanadto tradycyjnie nie było, i że jestem “leniwą gospodynią” (czy sklep o tej wdzięcznej nazwie nadal funkcjonuje przy placu Politechniki?), przygotowania zaczynam od rozmrożenia ciasta francuskiego. Nobody is perfect. Ale dalej już będzie przyzwoicie i comme il faut.

Z 10 najlepiej twardych, zielonych, jabłek o podobnej wielkości obieram, wycinam niezjadliwy środek i dzielę na ósemki.
Na sporej patelni rozsypuję 5 łyżek cukru (choć przy tej ilości i bardzo kwaśnych jabłkach ciasto może być kwaśne), czekam aż cukier zmieni kolor i się rozpuści (zawsze lubię na to patrzeć, to dla mnie największa magia w gotowaniu, kiedy z jednej rzeczy raptem powstaje coś zupełnie innego), a wtedy (staram się żeby nastąpiło to zanim cukier zacznie się przypalać, choć jak się nieco przepali tarta też nie jest zła, ma wyrazistszy smak) wkładam na patelnię 10 g masła i mieszam z karmelem. Na tym gorącym karmelu szybko układam warstwę jabłek (szczelnie i płasko), ewentualnie można dołożyć i drugą. Grzeję patelnię tak, że karmel przenika jabłka i spieniony dochodzi do samej góry. Jak tak sobie trochę pobulka ściągam patelnię z ognia, kładę na to wszystko placek rozmrożonego ciasta francuskiego, boki zawijam do środka patelni.
Tak przygotowana patelnia trafia w czeluści rozgrzanego pieca (180 stopni) na jakieś 20-30 minut. Niecierpliwie czekam, co jakiś czas porzucam klawiaturę i monitor komputera, wędruję do kuchni, spoglądam w szybkę piekarnika niczym na Teleekspres. W końcu wyciągam patelnię, odwracam ją jak kiedyś foremki z mokrym piaskiem. Na talerzu zamiast rozwalającej się babki ląduje elegancki placek ze skarmelizowanymi jabłkami. Wygląda mniej więcej tak:

Zanim tarta zdąży wystygnąć kawałki lądują na talerzykach. W ich sąsiedztwie zazwyczaj pojawiają się lody waniliowe, a z braku laku bita śmietana.

Średnia ocena
(głosy: 0)

Hm,

wygląda smakowicie, wprawdziem już po obiedzie i deserze, ale nie obraziłbym się gdyby ktoś mnie taką poczęstował teraz.
W sumie nigdy nie jadłem więc tym bardziej, bo trza się rozwijać kulinarnie i smakowo.

pzdr


Pani Julll

no bardzo to pierwszorzędne jest.

Już nawet nie piszę, że Pani w dobrą zdąża stronę, tylko się zastanawiam, kiedy sam to zrobię.

Dziękuję za inspirację


Pani Jull

to musi być pycha.

My robimy podobną, z twardych gruszek. Ale nie wszystkie gatunki się nadają.
Do tego wyciągam z ukrycia alzacką poire – najcudowniejszą wódkę świata. Pije się w maleńkich kieliszkach, po 20-30 gram.

W Leniwej Gospodyni byłem wczoraj, jest to jedyne miejsce w okolicy, gdzie można kupić puste naleśniki.


Panowie

Tarta jest smakowa ;-) – na prawdę polecam.

Panie Merlocie
A te gruszki tak w karmelu? Hmm. Przemyślę, przekontempluję i pewnie spróbuję.


julll

o jejuśku jakie to piekne, mniam:)

muszę sie opanować, wszak dieta w trakcie:)

Prezes , Traktor, Redaktor


dieta?

Nie zazdroszczę. Na wszelki wypadek unikam takich rzeczy, jak dieta.
Trzymam kciuki.


Popieram Panią , Pani Julll

dieta zasadniczo czyni człowieka skupionym na włąsnym nieszczęściu i źle patrzącym na innych ludzi.

Już lepiej być szczuplutkim z natury swojej. Tak sądzę.


Julll

dieta to przereklamowane słowo w moim słowniku wierz mi:))

Prezes , Traktor, Redaktor


Panie Yayco

jestem szczuplutki z natury tylko coś ostatnio natura dużo siedzi a mało chodzi i

dlatego chwilowo na ćwiczenia dobrej woli się wybiera:)

Prezes , Traktor, Redaktor


Eh, jak się widzi tak coś dobrego,

to żadne diety tam się nie liczą:)Zresztą dieta to słowo nie istniejące w mym słowniku.

A w ogóle, tom jueszczo przed obiadem, a po 6 czy 7 godzinach słuchania wprawdzie ciekawych acz męczących wykładów i uczestnictwa w różnych wartsztatach, a obiad dopiero się robi:, a wy mi tu o jedzeniu,

A fuj, źli ludzie.


Ma Pan całkowitą rację, Panie Yayco.

A tak przy okazji – to gwałtowne zainteresowanie blogami gastronomicznymi na txt o tej porze, to przypadek?


A co się robi, Grzesiu?

Bo też zgłodniałem, a w robocie siedzę...


Tylko się Pan, Panie Maxie,

nie przeforsuj.

Szkoda by nam było.

Zapewne.


N razie zrobiło się tak,

że musiałem jakąś prowioryczną surówkę zrobić spontanicznie, a resztą to już na szczęście nie ja się zajmuję,w sumie klasyka, jakieś tam kotlety, ziemniaki, surówka, nothing special:)


Panie Yayco

Kto może z natury, temu lepiej. Ja na razie swobodnie mieszczę się w fotelu samolotowym, ale tendencja, hmm. Ponoć przodkowie dziury w stołach wycinali, żeby im było wygodniej do posiłku się przysunąć :-)

Ale żeby od razu diety? Ostatnio znajoma mięsa, pszennych, owoców, większości przypraw i czego tam jeszcze jeść nie może na trzy tygodnie, bo się odczula. To jest kanał! Ino sushi jej zostało.


Jakiś to jest kit szklarski, Pani Julll,

jako alergiczny, trochę się znam na odczulaniu i nigdy mi nikt nie próbował nawet takiej diety sugerować. Sushi jest OK, ale nie może być tak, żeby piątek był przez cały tydzień!

W kwestii komunikacyjnej, to dodam, że jako nieduży w sobie, też w samolocie nie ma większych problemów, ale nie zazdroszczę innym. Szczerze mówiąc, tylko w samolocie nie mam żadnych kompleksów z powodu mikrej postury mojej.

Mała rzecz, a cieszy


Rzeczywiście, sprawa nie jest jasna

Koleżanka powiedziała, że to jakieś eksperymentalne metody i trochę przypominają magię, ale wydaje się, że pomaga (choć nie była pewna, czy bardziej nie pomogło radykalne czyszczenie, codzienne wietrzenie pościeli etc. I pozbycie się kota z sypialni.) Dieta okrutna, ale koleżanka heroiczna. Ja, jako słaba istota, bym nie podołała, ale podobno trzeba wzmacniać charakter.


Pani Julll, koty to dranie!

Wywalenie takowego każdemu pomaga.

Wychodzi na to, że sprytna jakaś osoba (za poduszczeniem męża koleżanki, albo innej osoby dochodzącej), przy okazji kota, przymusiła niewinną kobietę do radykalnej diety, to pewnie i dobrze się okazało. Dla trwałości związku, czy cóś.

A z tego, co Pani pisze, wynika, że przy okazji mieszkanie koleżanki generalnie bardziej ochajtnięte się zrobiło. Pogłębia to moje przekonanie, że głównie chodziło o kota, a reszta miała tło społeczne.

Pozdrawiam, z lekko seksistowskim (przepraszam) wyrazem twarzy


Julll

Wielkie dzięki za pomysł. Jakoś nie przepadam za słodkimi wypiekami i innymi takimi… tam… Zresztą nie umiem ciast wypiekać wcale. Zawsze mi albo zakalec wyjdzie, albo oklapnie, albo jeszcze coś innego, równie dziwacznego z tym czymś, co ciastem miało być w założeniu, się stanie.

A tu proszę! Ciasto można gotowe nabyć drogą kupna. Kwaśnie jabłka dodać z niewielką ilością cukru. Zapiec i… już!
Może chociaż to mi się uda, kurde. :)

Pozdrawiam z nadzieją na sukces…


tajemnicza sprawa

Gdzie tam dobrze z tą dietą! Koleżanka to taka chudzina, że teraz to już na wylot można przez nią patrzeć! Jako lupy czy szybki używać. A narzeczony sam sprząta i regularnie kota wyczesuje. Może to był jednak jej pomysł – a dieta ceną?

A kot – dranie?! Strzelam focha. Chociaż ta ilość futra unosząca się z mojej dwójki i dostająca się jakimiś dziwnymi sposobami do mojego nosa (czasem mam wrażenie, że te kocia włosy są inteligentne) to rzeczywiście mnie złości. Gdzie nie spojrzeć, tam już są kocie włoski – patrzę na czysty, wyjęty z szafki talerz – koci włos, otwieram paczkę proszku do prania – koci włos, one są wszędzie! Gdybym umiała pisać, to napisałabym opowiadanie o mieszkaniu i jego właścicielach, które razem z nimi powoli pokryło się grubą warstwą kociego futra.


Julll

Uważaj, bo zaraz nadleci lokalna purystka językowa i wyzwie Cię od kobiet w wieku pobalzakowskim, ważących dwa razy więcej niż worek kartofli.
Za co? Za strzelanie focha.

ROTFL


Magio

Życzę powodzenia – nie jest bardzo trudne, a warto.

Ja gorzej sobie radzę z gotowaniem, ale lubię piec ciasta, bo to taki sposób na efekt niedużym kosztem (usmażenie kotleta nie jest dużo mniej pracochłonne, a nie wywołuje takiego wrażenia). I to, że z rzeczy niepozornych (jajka, mąka, cukier, tłuszcz) wychodzi coś zupełnie innego i dobrego. No i ten zapach, jak ciasto siedzi sobie w piekarniku, od razu świąteczniej w domu się robi. A ponad wszystko, co tu będę kryć, lubię słodycze.

Pozdrawiam cukierniczo


Pani Magio,

widzi Pani? Znowu niedorozumienie językowe.

Obawiam się, że Pani Jull całkiem opacznie Panią zrozumiała.

Pozdrawiam, zaśmiewając się maskulinistycznie


Panie Yayco - chyba znowu strzelę focha

Choć wyraźnie mi nie wypada. Właśnie się uaktualniłam prześledziwszy tamtą dyskusję (wspaniałe narzędzie, ta wyszukiwarka).
Jeśli brać pod uwagę masę siatek z ziemniakami, jakie czasem kupuję, to mocno przebijam dwa worki kartofli, białopuchowej kurteczki do pasa nie noszę (a może nada się zielonopuchowy płaszcz do kostek?), słonecznika raczej nie jadam. Przechlapane, no nie wypada mi strzelać fochów. Chyba, niczym żółw, zawstydzona schowam głowę do pancerza :-)

pozdrawiam młodzieżowo


Julll

No właśnie. Ino mnie z tych niepozornych rzeczy zwykle wychodzi coś, co do spożycia mało się nadaje. A niejednokrotnie nadaje się... tylko do wyrzucenia.
Na szczęście dotyczy to tylko ciast.
Taka karma piekarska. :)


Drogie Panie,

mimo mojej niewielkiej masy, wspieram was calym łysym sobą!

Takim szczuplutkim!


Panie Yayco

Jeszcze się Pan rozpuknie od tego śmiechu nieporządek wprowadzając do kuchni pani Jull.
:)
Pozdrawiam kartoflasto...


Subskrybuj zawartość