Dlaczego nie piję herbaty Lipton?

Odpowiedź na pytanie zawarte w tytule jest prosta. Wystarczy zobaczyć reklamę.

Po obejrzeniu niechlujnego Najsztuba w tej reklamówce odeszła mi ochota nie tylko na picie herbaty. Na picie czegokolwiek. Tu akurat Najsztub poleca picie herbaty Lipton, dorabiając sobie do wierszówki w “Przekroju”. Klasyczny strzał w stopę Liptona, bo reklama z Najsztubem w roli głównej raczej odrzuca.

Pamiętam reklamę banku, do założenia w którym konta zachęcał Janusz Weiss, ten z Radia Zet.
Żałosna jest tzw. redaktor naczelna polskiej edycji “National Geographic” Martyna Wojciechowska, reklamująca jakieś paskudztwo do picia (jogurt?), mające uodpornić nas na wszystko.

Nawiasem mówiąc problem jest szerszy, bo świadczy o degrengoladzie (nie tylko materialnej) tzw. dziennikarzy prasy ogólnopolskiej, czytaj – opiniotwórczej.

Ciekawe jaka jest cena złamania “niezależności” dziennikarskiej i finansowe przekonanie do wystąpienia w reklamówkach np. Moniki Olejnik, Jacka Żakowskiego czy Tomasza “Foxa” Lisa? Ile trzeba dać, aby ich przekonać?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Ollo

Zadajesz niebezpieczne pytania. Są to pytania za kilkaset tysięcy.
Mniejsza o Najsztuba, cykl z Martyną jest tak okropny i kompromitujacy autorów, że onegdaj nasz Igła, cały 100litrowy tekst w S24 mu poswięcił, poruszony do żywegojego chamskim idiotyzmem.

Jacek Jarecki


Strasznie się rozpychasz tym linkiem

:)
Jacek Jarecki


Szanowny Ollo

Na dodatek ta reklama propaguje znakomite wręcz maniery, przewyższające japoński rytual picia herbaty. Niejaka Kayah wybija sobie niemal zęby szklanką, z moczącą sią w niej torebką.
Są dwie możliwości: albo faceci odpowiadający w Liptonie czy jego dystrybutorze za Polskę są do niczego, albo jest to czysta lapówa. Pytanie dla kogo?

Ale w sumie to nie moja broszka, choć żal, bo jednak glupotę rozpowszechniają.

Pozdrawiam


A ja nie piję

bo jest paskudna.


eumenes

a Najsztubowi smakuje bardziej :-)


Panowie się czepiacie,

po prostu nie stanowicie “targetu”.
Pomijając obyczaje japońskie, dość osobliwe, to każden jednen naród herbaciany pija inaczej.
A u nas pija sie :
a) w szklance;
b) zmiotki w papierowej torebce;
c) czasami zalewając tą samą torebkę kilka razy;
d) jak kogoś stać to liptona, choć jedyną zasługą tej herbaty jest to, że jest bodaj czy nie najbardziej wysuszona, przez co “lepiej naciąga”, ale trudno namawiać ludzi na Taylora & Harogate`a, albo nr Ceylon Afternoon mr 16 od Harrodsa. Młody rynek i tęsknota za Junnanem .
Spróbujcie panowie komuś z mojego pokolenia albo starszemu oolong zaproponować. Toż ulun za Peerelu to był najgorszy syf, obok gruzińskiej.
I Panowie się z narodowych cech nie śmiejcie, bo zachowujecie się jak krytykanci, którzy nagle odkrywają, że istnieją zasadnicze różnice, między “demokratycznym państwem prawa” a Rechtstaat. Pewnie, że istnieją.
Wystarczy pojechać na wschód, aby napić się herbaty (czasem niezłej) ze spodka, w zębacz trzymając kostkę cukru. Kto tam był, to wie, że ichnie kostki cukru rozpuszczają się wolniej i niechętnie. Nieprzypadkowo.

A jak ktoś lubi naprawdę lubi herbatę, to ma to wszystko w tyle.

A z redaktorami naczelnymi, to w ogóle w Polszcze jest hasena. Wystarczy przypomnieć sobie, kto był pierwszym naczelnym polskiego Playboy`a


Yayco

Znać Pana!
Trza kupić w sklepie zwykłą herbatę Yunnan, ale dobrą, co jest sztuka ( zła do pieca) Jak się trafi na dobra trza kupić cała dostawę do sklepu.
I się parzy w dzbanku, nawet moze byc szklany. Przewidując 9 filiżanek, sypie się 9 łyżeczek herbacianego suszu. zaparza i pije dolewając wody. U mnie idzie 200g dziennie minimum ale każdy chodzi z pyskiem zadowolonym.
a liptony z papiórka są na ranne wstanie albo jak kto idzie spać o 2, czy cóś.
Herbata jest napojem tak super i ultra najlepszym, że np. w pracy ino kawe piję, coby sobie nie psuć smaku.
Ukłony
Jacek Jarecki


Prawie się z Panem zgadzam,

bo codzienne zużycie opieram na Yunnanie (czarny, dobry, jak zły to w młynek pod zlewem, bo pieca nie mam), który zwykle jest pomieszywany z różnymi innymi herbatami zazwyczaj indyjskimi albo z Cejlonu. Ważne, żeby liść gruby posiadały a nie łodygi i pył ze zmiotek.
Ale dzbanek szklany to w ostateczności. I wody nie dolewam tylko tak jak raz zawsze muszę mieć nalane, chyba, że moja mama, albo inny nadciśnieniowiec zawita, to się mu rozwodni.
U mnie w domu ludzi mało, za to każdy inaczej wybiega, przeto sobie często zaparzamy w kubkach z prawdziwej porcelany.
A jak się uda razem, to wtedy się bierze lepszą herbatę, często z zagranicznego kraju naprzywożoną, zaparzamy ją w porcelanowym dzbanku i do filiżanek lejem.

Ale uwierz mi Pan, znałem kiedyś jednego takiego, co czeską (sic! i pfuj!) herbatę w papierku zaparzał cztery razy i chętnym pokazywał, że jeszcze mu się udawało kolor wyodrębnić.
Ale to dawno było…
I jeszcze dodam, że my jesteśmy z frakcji niesłodzącej.


A ja z frakcji płaskiej łyżeczki

Wody pan nie dolewasz? Panie Yayco, to nie jest dzban tylko dzbaneczek do parzenia esensji. Jakbys pan wody nie dolewł to z 9 łyżeczek by panu wyszła jedna mała filizanka herbaty o mocy powalającej słonia indyjskiego!
Panie Yayco!
Jacek Jarecki


Ech, tak to jest, jak pilota pod ręką brakuje.

A po co w ogóle oglądać reklamy skoro człek się tylko wnerwia? O sztampie reklamowej mówię. Ja tam zawsze pilota mam na podorędziu, albo palec pośliniony do szybkiego kartkowania zdatny. I może właśnie dlatego żadne Najsztuby, Wojciechowskie oraz inne nie powodują u mnie wzrostu ciśnienia. Ale jak kto ma masochistyczne ciągoty, to niech mu odbierają apetyt i nie tylko…


Ja mam wieksze dzbanki i

zapotrzebowanie na 5 filiżanek zazwyczaj, bo dziecka się w herbatę jeszcze nie wciągnęła.
A napar przez Pana opisany w czasach dawnych we więzieniach funkcjonował i był nazywany czajem. Tyle że tam jeszcze jednego sporta się wkruszało (secundo voto – popularnego). Odjazdy podobno po tym bywały niezłe. A kumpel największy z pod celi to był ten z którym się czajnikowało, znaczy czaj piło.
Ale nawet ta oaza kultury herbacianej zanikła, odkąd klawisze zaczęli handlować dragami.


Na marginesie reklamy Liptona

Tak się składa, że Najsztub to dla mnie coś, jakby znak jakości pt. “Omijaj mnie z daleka, strata czasu”.
Czasem zdarzy się, że zlekceważę sobie ów znak, po czym mam uczucie tęgiego zażenowania i zgorszenia objawiającego się retorycznym pytaniem: Jak to się dzieje, że taki człowiek jest znaczącą postacią polskich mediów.

Przykłady?

A proszę bardzo: “Tok2Szok”- mówili znajomi, nie oglądaj, bo syf. Oczywiście nie posłuchałem i obejrzałem kilka odcinków. Punktem granicznym były dwa programy: z Kononowiczem oraz z Lepperem. Nie wiedziałem, że a/mona być tak bezczelnym b/chamowatym wobec Wicepremiera RP c/cynicznie wykorzystywać chorego człowieka… i skończmy na c/

Dalej? No prosze: “Przekrój”. Nooo, to mistrzostwo świata było, spuścić kultowe pismo o kilkadziesiąt tysięcy egzemplarzy w dół, jeśli chodzi o sprzedaż, i to w ciągu roku

Dalej. Serial “Gorący temat”- nudny, zero dramaturgii, groteskowe dialogi. Ale co z tego, jak sie dostaje zlecenie na napisanie scenariusza po znajomosci.

I teraz ta reklama “Liptona”.

Ufff…

It`s good to be a (un)hater!


A ja czytałem

jak Najsztub się zwierza że gra w totolotka i “pokornie czeka na cud”“. No to już wiadomo skąd lipton, po prostu niechlujny Pietrek się nie załapał na kumulację...


herbatę piję

ale Najsztuba nie poważam.

pamiętacie artykulik w Przekroju o polo na śniegu (drużyna Marka D.)?
No wiecie po tym co z Markiem D. było potem, cień padł na to nazwisko.

teraz to już cyrk


ja tam pijam

Pickwika, ciężko u nas dostać więc trza robić wyprawy do Niederlandów po nią.


Subskrybuj zawartość