Frank Langella zdecydowanie dominuje w filmie. Martin to jedynie drugie skrzypce. Ja osobiście, pomimo oglądania tego kawałka filmu parę razy, nie do końca rozumiem dlaczego Nixon nagle się przełamał. A może inaczej – nie widze w tym zasadniczo udziału Frosta. To jakby świadomość tego, że nawet gniotąc Frosta (a każde ich spotkanie miało dotychczas taki przebieg) nie uwolni się od potrzeby katharsis. Na pierwszy rzut oka przegrywa z własną pychą (poczuciem bycia ponad prawem). Ale nawet mając szanse dojścia do siebie i przywrócenia kontroli, nie robi tego… Dla mnie kluczowa jest ta chwila rozmowy z Kevinem Baconem, tuż przed wyjściem i przyznaniem się do tego, ze zawiódł... Siebie, Amerykanów, Państwo…
Bananie
Frank Langella zdecydowanie dominuje w filmie. Martin to jedynie drugie skrzypce. Ja osobiście, pomimo oglądania tego kawałka filmu parę razy, nie do końca rozumiem dlaczego Nixon nagle się przełamał. A może inaczej – nie widze w tym zasadniczo udziału Frosta. To jakby świadomość tego, że nawet gniotąc Frosta (a każde ich spotkanie miało dotychczas taki przebieg) nie uwolni się od potrzeby katharsis. Na pierwszy rzut oka przegrywa z własną pychą (poczuciem bycia ponad prawem). Ale nawet mając szanse dojścia do siebie i przywrócenia kontroli, nie robi tego… Dla mnie kluczowa jest ta chwila rozmowy z Kevinem Baconem, tuż przed wyjściem i przyznaniem się do tego, ze zawiódł... Siebie, Amerykanów, Państwo…
Sam film – spokojnie do parokrotnego obejrzenia.
Griszeq -- 04.03.2009 - 12:52