Miałam nie wrzucać tego tu, bo w ogóle na TXT rzadko zaglądam ostatnio. Ale pomyślałam sobie, że może jest tu ktoś, kogo moje pisanie obchodzi jeszcze i dla tych ukrytych czytelników wpis zamieszczam.
Wpis wbrew tytułowi bynajmniej nie będzie traktował o filmie, jeno o niego zahaczy.
Lat temu n w między innymi naszym mieście wisiały plakaty głoszące wielkimi literami: “7 czerwca – Dzień Świra”. Była to oczywiście zapowiedź filmu, ale śmieszyła nas wśród rodziny i znajomych wielce, ponieważ jest to dzień urodzin mego brata. Nazwanie go Świrem było według nas bardzo celne, tylko nie mogliśmy zgadnąć, kto to tak zgrabnie wymyślił, że dzień Świra to właśnie do mojego brata najlepiej pasuje. I jeszcze podał to do wiadomośi publicznej. Żarciki krążyły w rodzinie, a potem ucichły, mimo że (a może własnie z tego powodu, że) brat świrem wcale nie przestał być.
Ogólnie uważamy, że ludzie noszący nasze nazwisko normalni nie są (z całym szacunkiem…), ale tenże brat to wyjątkowy przypadek.
Film miał premierę, obejrzano go x razy, zapomniano go lub do niego wracano. Osobiście obejrzałam tylko fragmenciki, które wywołały we mnie wrażenie przygnębiające i całość mnie jakoś nie pociąga. Może kiedyś. Jednakże ze względu na splot okoliczności, reklamy i urodzin, 7. czerwca pozostał w mej pamięci dniem Świra.
W tym roku kombinacja dat i skojarzeń złożyła się w jeszcze ciekawszą mieszankę. Wspomnieć tu muszę o moich imieninach. Ze względu na wyjątkowość mojego imienia, które nadano mi ze względu na historię moich narodzin (opis tu: http://www.mida.salon24.pl/82869,historia-pewnego-cudu), tata mój postanowił, że będę miała imieniny ruchome. Nie ma świętej Bogusławy, więc jako patrona odpowiadającego imieniu wybrał dla mnie Trójcę Przenajświętszą. I w święto Trójcy obchodzę imieniny. Jest to zawsze niedziela przed Bożym Ciałem, ale w kalendarzu wypada różnie. W tym roku, nolens volens, 7. czerwca. Zadziwiające, tym bardziej, że z wyżej wspominanym bratem zawsze darłam koty i wszelkie dodatkowe powiązania między nami zawsze mnie zaskakują.
Do tego całego ambarasu doszedł drugi Dzień Dziękczynienia. Także 7. czerwca w tym roku. Miałam szczery zamiar brać w nim udział, przyjść chociaż na koncerty, ale wraz z rodzeństwem młodszym stwierdziliśmy, że po przejściach poprzedniego dnia i nocy pomiędzy nimi, nie mamy na nic siły.
(Jakich przejściach?...)
Dzień wcześniej, 6. czerwca, odbyło się któreś tam z rzędu (ach! 13.! to wszystko tłumaczy…) spotkanie młodych na Lednicy (nie wiem, czy to poprawnie, ale wszyscy tak mówią). Z jakiś dziwnych powodów postanowiliśmy z rodzeństwem jechać. Poszliśmy spać o 1.00 w nocy po całym dniu szykowania, żeby wstać o 4.00. Udało się. Dużo się działo, może szczegółów niepotrzebnych wam oszczędzę, ale najpierw było gorąco, potem był zimny wiatr, potem zimny deszcz, a potem zimny deszcz i wiatr. Z przerwą od 17.00 do 23.00 padało.
No i o tej 23.00 nie wytrzymaliśmy i stwierdziliśmy, że zaraz koniec, więc idziemy do autokaru. Może i posiedzimy czekjąc na innych, ale przynajmniej w cieple. Decyzję tę podjęła, jak się okazało, cała grupa. Wydawało się, że ruszymy wcześniej niż było w planach i wcześniej będziemy na miejscu.
Gdzie tam! Załadowaliśmy się do autokaru koło 24.00. Ruszyliśmy. Zdążyłam pomyśleć, że organizacja grypu mnie zadziwia: przychodzimy, siadamy i już, a na nikogo nie trzeba czekać i nie ma ciągłych przestojów, tylko się normalnie rusza. I wtedy zakopaliśmy się w rozmiękłym polu, które służyło za parking. Staliśmy z tyłu. Wyciągnęli nas jako jeden z ostatnich autokarów. Do domu ruszyliśmy o 3.00. Zamist godzinę wcześniej, dwie godziny później.
Do Warszawy dojechaliśmy z opóźnieniem godzinnym w stosunku do planowanego. Ale cośmy przeżyli, stojąc w deszczu, patrząc na autokary wyciągane z błota przez wielkie traktory z myślą-cytatem z filmu Auta: “strzeż się Heńka”... Tym razem jednak potwornie ryczący Heniek-traktor bardziej był pomocny niż straszny.
To była 3.00. Nie da się ukryć, należąca już do dnia Świra. Stałam marznąc w deszczu, bojąc się, że dostanę choroby gardła przed egzaminem do szkoły muzycznej i wspominałam, jak dawno temu, gdy byłam malutka, samochód taty zakopał się w podobnym błocie. Jak się wtedy bałam. Bardziej było we mnie żywe wspomnienie strachu tamtej chwili, niż obawa o autokar w chwili obecnej. W tym momencie czułam tylko jedno – wielką samotność w tłumie rozhisteryzowanych ludzi, tuż obok brata, siostry, koleżanki, przyjaciółki… Oni pocieszali się nawzajem, a mojego dystansu i sceptyzmu nikt nie czaił. Czułam się koszmarnie samotna. Niezły pocżątek imienin.
Zaradził temu Heniek-traktor, który wyciagnął autokar na szosę. Ruszyliśmy w drogę powrotną, odpływając w sen.
A po powrocie do domu, nieprzytomna (jak zawsze, gdy ktoś mnie z nienacka obudzi), wróciłam z bagażami i zamiast iść spać, czytałam dalej “Przeminęło z wiatrem”. Denerwuje mnie ta Scarlett tak strasznie, że jeszcze o tym napiszę.
Na koncerty nie poszłam, czując się słabo po zimnie, deszczach, strachu, zmęczeniu. Przyjechali rodzice (przystanek między jedną podróżą a drugą) i te parę godzin spędziłam z nimi. Z nimi także przeżyłam swój pierwszy raz, jeśli chodzi o udział w wyborach.
Szczerze mówiąc, nie wiem, o co cała afera z braniem udziału w głosowaniu bądź nie. Przecież to żaden wysiłek i jest to tak proste, że nawet ja zrozumiałam procedurę bez większych problemów. To jedna z nielicznych rzeczy, które zrobiłam pierwszy raz bez większych wzruszeń i zachodu. I to też mnie zdziwiło.
A potem wróciłam do domu i zrobiłam kurczaki na późny obiad. Właśnie, kurczak… Przed czuwaniem kurczak, po czuwaniu także, a w myślach ten oto numer…
Resztę dnia spędziłam leniuchując i czytając książkę. A wieczorem wpadła zagłosować siostra i jako jedyna przyniosła mi prezent (no, jeszcze tata kupił mi pudełko Rafaelllo, ale stoi już ono od tygodnia). Dostałam przepiękne kolczyki-motyle, które właśnie dyndają mi na uszach. Jak przeczytałam niedawno w denerwującej mnie książce: długie kolczyki wyglądają zalotnie i zwracają uwagę mężczyzn. Uwielbiam długie kolczyki i noszę je wciąż, w moim przypadku jakoś się ta złota myśl nie sprawdza :P.
Jak zwykle ostatnio ten mój tekst to jakiś wielki misz-masz. Chyba już tego nie wygładzę, nie bardzo wiem jak. W każdym razie chciałam tylko wspomnieć, że z powodu splotu wyjątkowych okoliczności ten dzień Świra zapamiętam na dłużej. To był jakiś szake nicnierobienia i wstrząsających przeżyć. Muszę to jakoś odreagować, więc idę spać.
Niedługo napiszę coś jeszcze.
Przepraszam za gadanie bez końca. Doszłam ostatnio do wniosku, że to cecha łącząca wszystkich ludzi mieniących się “humanistami”. Jak zaczną gadać, to nie umieją skończyć.
Złota myśl na koniec – po czuwaniu pod lednicką Rybą – z “Gwiezdnych wojen 1”: zawsze znajdzie się większa ryba….
Oraz, jak mawiali moi koledzy: ryba jest dobra na wszystko!
Albo kurczak…
komentarze
Hm,
“Miałam nie wrzucać tego tu, bo w ogóle na TXT rzadko zaglądam ostatnio. “
To błąd, to błąd
grześ -- 08.06.2009 - 17:02:)
No.
Grzesiu,
Mam wrażenie, ze Redakcja uważa podobnie – jak mnie na samą górę wywalili po raz pierwszy od kiedy na TXT zaistniałam :)
Mida -- 08.06.2009 - 20:02Tak naprawdę stwierdziłam, że są tu ludzie, którzy mogą mieć ochotę do mnie zajrzec, a o których podle zapomniałam ostatnio. To troszkę w ramach przeprosin.
W każdym razie jeszcze tu zaglądam. Czasem, teraz może będzie częściej…
No właśnie redakcja
cię tu wywindowała na sam szczyt:), ale pewnie by nie było tak słodko, zaraz Igła przyleci coś się czepiać.
A ten brat to Jachoo?
W ogóle pozdrów go, bo cuś się wyoutował ostatniio;)
No i czekam na te argumenty, co z tą Scarlett:)
A i znasz film?
BO ja lubię strasznie, oczywiście mówie o wersji klasycznej i kanonicznej z 1939, nie o o jakiś telewizyjnych remakeach
pzdr
grześ (gość) -- 08.06.2009 - 20:47ERRATA!!!
Ogólnie uważamy, że ludzie noszący nasze nazwisko normalni nie są (z całym szacunkiem…), ale tenże brat to wyjątkowy przypadek.
Że tak sobię pozwolę... I KTO TO MÓWI?!?
Dzień wcześniej, 6. czerwca, odbyło się któreś tam z rzędu (ach! 13.! to wszystko tłumaczy…) spotkanie młodych na Lednicy (nie wiem, czy to poprawnie, ale wszyscy tak mówią).
Ogólnopolskie Spotkanie Młodych LEDNICA 2009. Nie na Lednicy, ani w Lednicy, bo ta Lednica to jezioro…
Z jakiś dziwnych powodów postanowiliśmy z rodzeństwem jechać. Poszliśmy spać o 1.00 w nocy po całym dniu szykowania, żeby wstać o 4.00.
NIGDY WIĘCEJ!!!
Udało się. Dużo się działo, może szczegółów niepotrzebnych wam oszczędzę, ale najpierw było gorąco, potem był zimny wiatr, potem zimny deszcz, a potem zimny deszcz i wiatr. Z przerwą od 17.00 do 23.00 padało.
Kłamstwo. Przerwa twała góra 20 minut i było to koło 9.00
A poza tym to od 17 do 4 padało…
Tuż obok brata, siostry, koleżanki, przyjaciółki… Oni pocieszali się nawzajem,
errata. Ja stałem z dala z kolegą i jego dziewczyną, i gadałem, o tym, jak to do dupy z takim życiem itp…
To ja jeszcze tylko moim ulubionym tekstem polecę.
Dżizas Kurwa! Nie pocałowałem stupki Jezuska!
Jachoo -- 08.06.2009 - 22:03Pozdrawiam!!!
A. Obiecałem!
Jachoo -- 08.06.2009 - 22:02Pozdro.Jachoo
O widzę że zdolność
przywoływania/wywoływania z niebytu mam:)
Acz związku piosenki z tekstem nie czaję, acz fana, znaczy lubiem ją, zresztą u ciebie chyba wklejałem niedawno albo u siebie albo gdzieś.
pzdr
grześ -- 08.06.2009 - 22:04Hm, i wychodzi że Mida już spadła ze szczytu:)
czuję że w tym maczał palce niejaki serwer vel maszyna:)
grześ -- 08.06.2009 - 22:10nooooo....
nic nie może przecież wiecznie trwać, albo wszystko przemija, nawet najdłuższa itd. eeeeehhh Maszyna jeszcze zgłupieje, jak się tych ludzi nasłucha ;)
Maszyna TXT -- 08.06.2009 - 22:24maszyno, no jasne,
zaczepka z czystej sympatii była:)
Jak wiadomo wszem i wobec.
A swoją drogą będe przewidywalny jak zwykle:
Nic nie może przecież wiecznie trwać
To taki antrakt do moje dyskotekowej notki_ nadchodzącej wielkimi krokami:), he, he.
Grześ didżejować będzie, ale jeszczo nie teraz.
grześ -- 08.06.2009 - 22:27No.
Grzesiu,
No własnie filmu nie znam jeszcze, ale im dłużej czytam, tym bardziej chcę obejrzeć :)
Mida -- 09.06.2009 - 00:19Argumenty przeciw Scarlett i za Melanią i nie tylko złoże w kolejną notkę, bo dużo do powiedzenia mam w tej kwestii. Bądź cierpliwy.
Piosenkę to mi Jachoo przy okazjii podrzucił. Niezbadane są ścieżki skojarzeniowe…
No i czekam na twe didżejowskie popisy…
Impreza, impreza, DJ laski namierza…
Jachu,
erraty z grubsza słuszne, ale nie chcialam się wdawać w szczegóły. No i żałuj, ze nie widziałeś Heńka w akcji…
Mida -- 09.06.2009 - 00:16Maszyno,
no ja wiem, że każdy ma swoje 5 minut, ale nie więcej…
Mida -- 09.06.2009 - 00:18Jakoś skutku to i tak większego nie dało, bo i tak gadam tu z tymi co zawsze. Skryci wielbiciele jakoś wciąż milczą :P
Mido
Skryci wielbiciele na tym polegają, że milczą :)
Maszyna TXT -- 09.06.2009 - 00:24Maszyno,
Prawda to, ale to kłopotliwe…
Jak śpiewała moja ulubiona Anna Maria:
Milczy długo i namiętnie na dowolny temat.
Dziwny jakiś albo nie ma nic do powiedzenia.
Cichy wielbiciel, liryczny prowokator, ambiwalentny,
nieśmiały adorator. Czy ma zamiary dobre czy złe?
Czemu akurat wybrał mnie? Ironia losu.
Z takim niczego przeżyć nie sposób.
Nawet jeżeli kocha nad życie,
co z tego skoro kocha zbyt skrycie?
:)
Mida -- 09.06.2009 - 00:28A może miało być...
Ambiwalentny nieśmiały MODERATOR?
A Heńqa niestety nie widziałem. Postanowiłem spać!!!
To był błąd bo spałem skulony na jednym fotelu…
Pozdrawiam.Idę do szkoły.
Pozdro.Jachoo
Jachoo -- 09.06.2009 - 06:20Jachoo,
dobre :P
Mida -- 09.06.2009 - 14:52A propos
tych cichych wielbicieli a właściwie zupełnie nie a propos, bo o czym innym ona jest, to skojarzyła mi się pewna piosenka, smętna długa i jedna z moich ulubionych, ale co ja mógłbym tu jeszcze powiedzieć?, trza posłuchać:
Więc ci pewnie cisi wielbiciele też nie wiedzą co tu jeszcze powiedzieć:), no ale pewnie tkwią “im puren Rausch der stillen Hoffnung”
:)
grześ -- 09.06.2009 - 15:59