Żydzi i Palestyńczycy nie prowadzą już nawet rozmów pokojowych. Czy największym problemem jest przynależność Strefy Gazy czy Zachodniego Brzegu Jordanu? Zdecydowanie nie, pokój jest niemożliwy, bo Izraelczycy nie mogą zaakceptować palestyńskich roszczeń do powrotu, a Palestyńczycy – wysuwając takie żądania – nie chcą uznać izraelskiego prawa do istnienia. To klasyczny przypadek, gdy historia jest już rzeczywiście historią i jedynie spojrzenie w przód może przynieść odpowiednie skutki. Bez postępowych przywódców, któych tak brakuje na Bliskim Wschodzie, żadne hasło w stylu „yes, we can” nie ma żadnej szansy powodzenia.
Izrael wypędził około 700 tysięcy Palestyńczyków. Teraz – wraz z rodzinami – to ponad 4 miliony. Status uchodżcy, podobnie jak w przypadku niemieckiego wysiedleńca, zdobywa się dziedzicznie. Historii nie oszukają ani Żydzi, ani Arabowie. Ci pierwsi wypędzili Palestyńczyków z ich ziemi, ale ci drudzy nie mieliby litości dla Żydów, nawet po II wojnie światowej. Albo my albo oni. Raczej też nie należy szukać pozytywów w humanitarności obu stron w czasie pierwszej wojny izraelsko-arabskiej.
Świat arabski krzyczy bardzo głośno w sprawie palestyńskiej, ale jednocześnie nie robi nic, by pójść do przodu. To tak, jakby próbować pchać tira z zaciągniętym ręcznym pod górkę i celowo nie nalewać paliwa. Muskuły są, co prawda, napręzone, ale samochód nadal stoi w tym samym miejscu. Arabowie nie tylko nie kwapili się z roztoczeniem opieki nad Palestyńczykami. Oni ich – często nie bez powodu – wyganiali (Jordania, Liban). Uchodżcy żyją w fatalnych warunkach, elita palestyńska oczywiście opłwa w luksusy, a nienawiść izraelsko-arabska rozkwita. Arabowie wykorzystuje konflikt propagandowo. Palestyńczycy nie mają prawdziwego domu, a w dodatku kłocą się między sobą. Mało kto wierzy w to, że w najbliższym czasie coś się zmieni. Zwłaszcza, że Izrael ma wszelkie instrumenty, by gospodarczo i militarnie zamienić Palestynę w XIX-wieczną wieś.
Sprawa wypędzonych Palestyńczyków jest wyjątkowa. Izrael, wpuszczając ponad 4 miliony uchodżców, popełniłby efektowne harakiri. Nagle państwo żydowskie zamieniłoby się w arabskie. Już teraz władze izraelskie bardzo niepokoją się wysokim przyrostem naturalnym wśród arabskich obywateli Izraela, przy niskim przyroście wśród rodzin żydowskich. Teraz tego nie widać, ale za 20 lat? Na Bliskim Wschodzie to walka o istnienie, a nie o statystyki.
Mahmud Abbas zapowiedział, że nie uzna Izraela jako „państwa żydowskiego”. Prezydent Autonomii Palestyńskiej ma nieporównywalnie słabszą pozycję, niż niegdyś Jaser Arafat. Więcej w tym jest teatru, niż realnej politycznej deklaracji. Abbas nie mógł pójść na takie ustępstwo, gdyż w jakiś sposób wyrzekłby się „prawa do powrotu”. Izraelczycy nie zaproponowali mu zresztą nic w zamian, więc zupełnie nie może to dziwić. Tym samym po raz kolejny na drodze pojawiła się ta olbrzymia kłoda, której nie cbce pokonać żadna ze stron. Abbas nie wyrzeknie się nierealistycznego prawa do powrotu, a Netanjahu nie zaproponuje np. odszkodowań i pomocy w osiedlaniu się w państwie palestyńskim, które mogłoby powstać za kilka lat. Izraelski rząd na pewno wie, że Palestyńczycy nie mogą porzucić tego żądania w zamian za nic.
W przypadku „prawa do powrotu” chodzi o izraelskie być albo nie być. Palestyńczycy mogliby wykorzystać ten punkt, by uzyskać korzyści w innym miejscu. Niestety, raz, że nie chcą się zgodzić na rezygnację z tego żądania, argumentując, że sama zgoda na istnienie Izralea w granicach z 1967r jest już gigantynczym ustępstwem, a dwa, Izrael do żadnych rozmów na ten temat nie dąży. Prawo do powrotu i Jerozolima, to najtrudniejsze z problemów.
Patrząc w tył wspomniane narody widzieć będą głównie cierpienie i nienawiść. Palestyńczycy muszą się pogodzić z tym, że żadnego masowego powrotu nie będzie, bo żaden iraelski polityk nie podpisze takiego samobójczego porozumienia. Z drugiej strony Palestyńczyom potrzeba naprawdę ogromnej i smakowitej marchewki, by zrezygnowali z tego roszczenia. Interwencją w Strefie Gazy nie zawrze się pokoju. Chociaż, jeśli szczerze oceniać intencje sił rządzacych w Izraelu i Strefie Gazy – nikomu na pokoju nie zależy. Do wszystkiego można się przyzwyczaić, do ciągłego życia w niepewności również.
Brakuje siły moralnej, by zrobić krok naprdzód. Nie osobno – razem. Palestyńczycy i Żydzi patrzą na siebie przez pryzmat zasady „ja zyskuje – on traci, ja tracę – on zyskuje”, co znacząco utrudnia wszelkie rozmowys. Amerykański wysłannik na Bliskim Wschodzie jest bezradny, chociażby dlatego, że nie ma z kim rozmawiać, bo np. Palestyńczycy nie mają jednolitej reprezentacji. Nowy rząd izraelski z kolei celowo zaognia sytuację – prawdopodobnie nowy Minister Spraw Zagranicznych doskonale odnajduje się w sytuacji, w której żąda od Palestyńczyków zrezygnowania z „prawa do powrotu”, a sam wycofuje się z deklaracji z Annapolis, która wielkiego znaczenia nie miała, ale była jednym z ostatnich aktów dobrej woli.
Inne artykuły na temat Bliskiego Wschodu – Syryjskie umizgi – Bliski Wschód – straszno i śmieszno – Rozmówki palestyńsko-palestyńskie i izraelsko-izraleskie – Izrael: kto w końcu wygrał te wybory?
- Bliski Wschód: jak osiągnąć pokój?
komentarze
A ja bym był ciekaw?
Jak rozkładają się siły i poglądy pomiędzy Arabami-chrześcijanami i Arabami-muzułmanami?
Bo być może tu jest jakaś szansa na rozwiązanie.
To ci pierwsi, przede wszystkim, zanikają i emigrują.
A czy jest pomiędzy nimi różnica mentalna?
Igła -- 30.04.2009 - 17:42Nie zauważyłem aby ktoś ich rozróżniał.
No ale
“To klasyczny przypadek, gdy historia jest już rzeczywiście historią i jedynie spojrzenie w przód może przynieść odpowiednie skutki. Bez postępowych przywódców, któych tak brakuje na Bliskim Wschodzie, żadne hasło w stylu „yes, we can” nie ma żadnej szansy powodzenia.”
kto ma patrzeć w pród, jeżeli nie ma przywódców, co sam piszesz?
pzdr
grześ -- 30.04.2009 - 20:59Panie Grzesiu..
Z kim, i jak, tu gadać?
Autor odwala prace domowe, potem je zgłasza u promotora.
Jaśnie oświecony?
Igła -- 02.05.2009 - 15:28Panie Igło, no, niestety muszę
przyznać rację:)
grześ -- 02.05.2009 - 16:08Znaczy wrzucanie kawałków bez odnoszenia się komentarzy to lekko wkurzające jest.
No ale wola autora widać taka:)
...
Nie wola autora jest taka, ale mam ostatnio bardzo malo czasu. Wybaczcie panowie…
Panie Iglo! Problem z arabami-muzulmanami to kwestia duzej liczby lat Od siebie dodam tylko, ze duzo wazniejsze jest wziecie pod uwage “prawa do powrotu” jako warunku, na ktory Zydzi nie przystana (w ogole nie wchodze w moralna ocene tego faktu).
>>> kto ma patrzeć w pród, jeżeli nie ma przywódców, co sam piszesz?
Wlasnie w tym problem jest Grzesiu, ze mamy do czynienia z proznia. Chaos w Autonomii Palestynskiej uniemozliwialby rozmowy nawet wtedy, gdyby Izraelczycy ich naprawde chcieli.
A nie chca wg mnie.
>>> Autor odwala prace domowe, potem je zgłasza u promotora.
A kto jest tym moim promotorem? :| Tyle razy Panu odpowiadalem w roznych miejscach, ze wstydzilby sie Pan wstawiac “takie kawalki”.
Patryk Gorgol -- 03.05.2009 - 10:09CYPR
Identyczny problem jest na Cyprze (członek UE) 33% państwa jest pod okupacją Turecką.
Turcja nie może podjąć rokowań co do akcesji do momentu rozwiązania problemu Cypru. I tu pojawia się problem. Obie strony chcą zjednoczenia. Jednak od 1974 rząd Turecki masowo zachęcał do osiedlania na terenach zajętych. Tak więc z pierwotnego podziału 30/70 dla greków dzis jest prawie 50/50.
Na to strona grecka sie nie może zgodzić. No ale jak rozwiązać problem?? wydalić do Turcji 500.000 ludzi?? a co z dziećmi z mieszanych małżeństw?? turecko-cypryjskich??
Wydaje się, że mimo trwających negocjacji… problem pozostanie…
Dodatkowo konstytucja Cypru jest stworzona pod poprzednie rozłożenie grup społecznych (prezydent grek; wice-turek; podział mandatów 70/30) w obecnym jednak stanie roszczenia Tureckie wydawały by się uzasadnione….
No i dochodzi problem ekonomiczny….
Koszty zjednmoczenia ponosiła by strona Grecka, gdyż druga część jest w ekonomicznej zapaści jak NRD.
jurek.cy -- 06.05.2009 - 11:47