Kto ma ryja?

Był to początek 2008 roku, czas wizyty premiera Tuska w Moskwie. Co samo w sobie nie jest istotne. Ważne, że wizyta ta miała bardzo duże poparcie społeczne, sięgające bodaj 80%, zaś oceny negatywne wystawiali niemal wyłącznie zwolennicy radykalnej prawicy. Tego dnia w programie pierwszym Polskiego Radia miała miejsce audycja poświęcona właśnie temu tematowi, w poprzedzającym ją serwisie informacyjnym można było usłyszeć również o tym nadzwyczaj dużym poparciu dla poczynań premiera. Te publicystyczne audycje są tak skonstruowane, że oprócz zaproszonych gości, znawców tematu, wypowiadają się na antenie również dzwoniący do redakcji słuchacze. I wówczas też tak było. Cztery telefony: dwa głosy zdecydowanie przeciwne rządowi, dwa neutralne. Nikogo, kto by wyjazd Tuska odbierał jednoznacznie pozytywnie.

Może gdyby prezes Czabański, miast szukać wrogów i tworzyć spiskowe teorie (czego przykładem konferencja prasowa, którą zwołał przed posiedzeniem rady nadzorczej mającej decydować o jego zawieszeniu), gdyby zamiast tego ze zrozumieniem posłuchał radia, któremu prezesuje, miałby znacznie jaśniejszy obraz sytuacji.

By ten obraz naświetlić, trzeba cofnąć się do rządów PiS: nie tyle nawet do konkretnych wydarzeń z tymi rządami związanych, co do pewnej ogólnej atmosfery, jaką tworzył wokół siebie Jarosław Kaczyński, do niuansów jego charakteru. Pamiętamy wszyscy ten jednoznaczny podział na dobrych i złych, na swoich i obcych, na moralnie sprawiedliwych i całą resztę – ZOMO. Ten podział zawitał też do mediów publicznych. Nie to, że wcześniej go nie było, że wcześniej poszczególne partie nie próbowały tym mediom narzucić swojej wizji świata. Próbowały, co więcej, odnosiły na tym polu całkiem wymierne „sukcesy”. Tylko że tam wszystko odbywało się w tle, w rozgrywkach zakulisowych, dla odbiorcy częstokroć niedostrzegalnych. Przekazać swoje poglądy, nagiąć interpretacje zdarzeń do własnych potrzeb – jak najbardziej, ale sprytnie i z umiarem, by jak najmniejszą liczbę odbiorców zniechęcić.

Partia Kaczyńskich wprowadziła coś zupełnie nowego: nieliczenie się ze skutkami swoich poczynań, nieprzejmowanie się tym, że znaczna część widzów/słuchaczy, zwolenników innych niż PiS opcji politycznych, zniechęci się, zostanie od mediów publicznych odrzucona. Więcej: w niektórych posunięciach aż było widać jasno określoną intencję, by do takiego stanu rzeczy doprowadzić.

Powiedzieć, że to wszystko wynikało z braku PR-owego profesjonalizmu, z braku obycia w politycznych rozgrywkach, to problem strywializować. Kaczyńscy pokazali nie raz i nie dwa, że nie są zdolni do kompromisu, do dzielenia się wpływami, do dyskursu innego niż ten, w którym oni są dostarczycielami jedynej i bezdyskusyjnej racji. Ideałem, a pewnie i celem, do którego, świadomie bądź nie, dążyli, był dla nich rodzaj politycznej sekty – takiej, jaką stworzył ojciec Rydzyk, gdzie słowo Wodza jest drogą i wyrocznią, gdzie każde odstępstwo jest natychmiast piętnowane i korygowane. I to też pewnie jeden z powodów tej uniżoności Kaczyńskich wobec Rydzyka i przyzwolenie, by tamten nimi poniewierał. Tłumaczenie tego zabiegami o elektorat to połowa prawdy, podejrzewam, że sedno problemu tkwi znacznie głębiej, w jakimś rodzaju duchowej i charakterologicznej wspólnoty.

Celem była oddana ideowo grupa słuchaczy – nawet jeśli nie stanowiąca politycznej większości, to gotowa na każde zawołanie, ślepo posłuszna, nie zadająca zbędnych pytań, ufna Wodzowi w każdym aspekcie jego działalności. Trzeba więc było niemalże zlikwidować radiową Dwójkę i radio BIS, by Jedynka mogła wejść na UKF i pokryć cały kraj, szczególnie zaś obszary wschodniej Polski, gdzie spodziewano się największej ilości „rekrutów”. Dwójkę, ze względu na swój profil programowy nienadającą się do politycznych manipulacji, pewnie by w ogóle zlikwidowano – została jednak jako narzędzie propagandowe innego kroju: to na ten program, którego zasięg ograniczono do minimum, prezes Czabański mógł się powoływać, bełkocąc o misji mediów publicznych.

Wcześniejsze wybory pokrzyżowały plany PiS. Radiowa Jedynka została w rozkroku, w niejakim rozdwojeniu jaźni, będącym wynikiem z jednej strony pro-pisowskiego nastawienia zarządu, zaś z drugiej koniecznością walki o słuchacza – paradygmat kółka wiernych ostatecznie runął w obliczu zmian politycznych i obniżenia ściągalności abonamentu. Do zawirowań abonamentowych przyczyniła się bez wątpienia zapowiedź likwidacji tegoż, nie sądzę jednak, by był to powód jedyny czy nawet najważniejszy. Publiczne media dorobiły się bowiem jawnie politycznej gęby, i to jest główny problem. Zgoda, że ta gęba została mediom publicznym przyfastrygowana w pewnym stopniu na siłę, z dużym udziałem mediów prywatnych, które w ten sposób walczyły o rynek i wpływy. Jednak walka ta trwała od zawsze, zaś rządy PiS dały mediom prywatnym nową broń do ręki. Jednoznaczna polaryzacja na swoich i obcych spowodowała, że nie-pisowscy wyborcy po prostu przerzucili się tam, gdzie mówiono to, co chcieli usłyszeć – nie oszukujmy się bowiem, każdy, w mniejszym czy większym stopniu, jest zakładnikiem własnych poglądów. Wspomniana na początku tekstu audycja dobitnym tego przykładem – gdyby o tym samym problemie dyskutowano w którejś z rozgłośni prywatnych, mielibyśmy pewnie trzy głosy za i jeden neutralny.

Gęba mediów publicznych to w sporej części zasługa prezesów i kierownictwa. PiS miał nieszczęście do dobierania sobie ludzi łatwych do zapamiętania, charakterystycznych, epatujących swoimi poglądami. Czabański, Urbański, wcześniej Wildstein. Jak wyglądał Kwiatkowski, do czasu afery Rywina wiedzieli tylko nieliczni; jak wygląda Urbański czy Czabański, wie niemal każdy. Że o Targalskim nie wspomnę. Niechęć do osoby przekłada się na niechęć do instytucji, którą ta osoba reprezentuje. Urbańskiego da się od biedy przełknąć, ale Czabańskiego i Targalskiego można nie lubić ze względów czysto ludzkich, bez żadnych politycznych podtekstów. Jak mawiają tu i ówdzie: dziesięć lat za sam wygląd.

Poparcie dla rządu zaczyna nieco spadać, wydawać by się więc mogło, że i media publiczne, mimo wciąż przypiętej gęby, trochę odżyją. Jednak nadawcy prywatni też czują pismo nosem, bezrefleksyjne schlebianie premierowi przestaje być w modzie.

Gdyby chodziło tylko o popularność tej albo innej partii czy paru prezesów, szkoda by czasu na dyskusje. Problem w tym, że media publiczne mają w życiu społecznym swoją rolę do spełnienia, tymczasem polityka ostatnich lat sprowadziła je do poziomu sługusów politycznych, w dużej mierze zdezawuowane zostały osiągnięcia, którymi mogły się szczycić. Owszem, prawdą jest, że odbiorców i tak by ubywało, jako że ta popularność mediów publicznych była w dużym stopniu powodowana przyzwyczajeniem, społeczną inercją i wraz z napływem nowych pokoleń te proporcje by się zmieniały. Byłby to jednak proces powolny, z naturalnym formowaniem się nowych trendów i z możliwością ich kanalizowania. Tymczasem doszło do całkowitej niemal degrengolady. Wpłynęło to niekorzystnie nie tylko na słuchalność/oglądalność, ale i na poziom programów. Powiedzmy, że radio jeszcze próbuje się bronić, ale publiczna telewizja (wyłączając TV Kultura, który to kanał i tak jest mało gdzie odbierany z naziemnych nadajników) to już obszar bezgranicznej niemal tandety i głupoty – mówienie w tym przypadku o jakiejkolwiek misji zakrawa na hipokryzję. Ba, stacje prywatne wypadają nieraz pod tym względem lepiej – tyle tylko, że dopinguje je do tego trzymania poziomu właśnie konkurencja, właśnie chęć dobicia przeciwnika, a gdy jego braknie, hulaj dusza, Boga nie ma…

A braknąć może – jeśli nie dosłownie, w sensie fizycznego (eterowego) bytowania, to w sensie jakości, która powinna mediom publicznym towarzyszyć i których powinna być wyróżnikiem; jakość, nie ilość, za którą wszyscy naokoło gonią. Tymczasem polityczne manipulacje spowodowały, że media te zaczęły być postrzegane jako przeżytek, zbędna kula u nogi, co gorsza, na straty spisali je również ci wymagający odbiorcy, którzy powinni być szczególnie zainteresowani ich bytem.

Nie wiem, czy obecna ekipa rządząca miała w planie całkowitą likwidację mediów publicznych, wydaje się jednak, że jeśli nawet tak było, to taktyka się zmieniła – i będzie się zmieniać nadal, bo oto okazuje się, że zaplecze mediów prywatnych nie jest wcale tak pewne, jakby się wydawało, że łaska pańska na pstrym koniu jeździ i z dnia na dzień to poparcie może się ulotnić, bo biznes jest biznes… Propagandowej tuby trzeba będzie więc szukać gdzie indziej. Osłabione i zdziesiątkowane media publiczne można będzie przejąć bez specjalnego rozgłosu i bez parlamentarnych uchwał – wystarczą polityczne gry i naciski. Oczywiście, żeby ta tuba spełniała swoją rolę, rolę propagandową i perswazyjną, trzeba będzie zwabić nowych odbiorców. Dodajmy: odbiorców masowych, bo przy wyborczej urnie też liczy się ilość. Więc trendy programowe najpewniej zostaną utrzymane i konsumenci masowej głupoty staną u bram mediów publicznych – ta sekta postnowoczesności równie dobrze spełnia swoją rolę, co i sekty tradycyjne, namysł i refleksja są jej równie obce. A sprzedać głupotę masową, to już niemal to samo co sprzedać głupotę polityczną.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie abso

To że tutuł wydaje mi się być dziwny, to nic

generalnie sporo ciekawych tez, problemem PR stało się to, że dziennikarze którzy dlań pracują , pracują także dla innych mediów, ba nawet są ich właścicielami czy red.naczami (czy coś k.tego jak Pan Sakiewicz)

Zresztą nazwisk podać mogę więcej.

Dla mnie to akurat jest mało profesjonalne jak ktoś godzinkę skacze do PR później pół dna do TVP i wraca na koniec dnia do gazety…

Problemem radia stało się upolitycznienie debaty w Jedynce, na oś dwubiegunową- PiS i reszta

Niemniej jednak da sie zauważyć duży profesjonalizm wielu pracujących tam osób (najlepsi jak dla mnie korespondenci zagraniczni: Marek Wałkuski, Beata Płomecka,Tomasz Sieieński, Marek Lenert- to ekstralakasa) których po południu słucha się z przyjemnością , choć wpadki się trafiają,

Ale za to że Leskiego Krzyśka zatrudnili to mają plusa, a to że Donka nie lubi?

Oj, tam nie o to chodzi:)

prezes,traktor,redaktor


>max

Też wydaje mi się, że jest spora grupa osób robiąca dobra robotę – dzięki nim jeszcze się to wszystko trzyma. Miedzy wierszami czasem można to i owo wyłapać o sytuacji.

Co do ludzi rzędu Sakiewicza, to nie mam nic przeciwko temu, by był zapraszany jako komentator, natomiast stawianie osób uczestniczących w innych “biznesach” w roli prowadzących dokłada się do tego negatywnego odbioru całości – zwłaszcza gdy gdzie indziej szafują oni radykalnymi poglądami.


ps

tytuł notki jest bardzo medialny – krótki i treściwy… ;)


Hm, ale ja w miarę często słucham Trójki,

za rządów PIS tyz słuchałem i pogłoski o jakiejś propisowości ich zbytniej są nieprawdziwe.

Więc nie cąłe PR jest takie jak piszesz, a i się powtarzam, ale zasługą Czabańskiego jest Krzysztof Skowroński jako szef Trójki:)
Nie wiem, czy jedyną, ale za to pan Czabański a więc i PiS posrednio mają u mnie plusa i czuję, że te zasługi im na jakim sądzie ostatecznym uznane zostaną.
Bo Trójce pomogło to bardzo.

pzdr


>grześ

Ja odnośnie Trójki mam odczucia przeciwne – w obecnej chwili nie specjalnie widzę różnicę między tym programem, a rozgłośniami prywatnymi. Liczba audycji, w których jest czas na oddech i chwilę namysłu zmalała, nawet jeśli są poważne tematy i poważni dyskutanci, to to wszystko ma charakter jakiegoś kołowrotu ze stekiem najrozmaitszych przeszkadzajek, dżingli, siorpania etc. No i że z Trójki odeszli tacy ludzie jak Sosnowski i Niedźwiecki to też zasługa Skowrońskiego i spółki.


Oj, chyba Abso,

nie słuchałeś Trójki w latach 2002-2006 gdy był i Sosnowski i Niedźwiecki a było mimo ich obecności przez większość czasu dno.
teraz jest dużo lepiej w porównaniu do tamtego czasu i muzycznie (Mann, Wasowski, Chojnacki, akademie muzyczne po 22 codziennie, Baron) i tekstowo.

Zresztą napisałem o tym kilka tekstów ponad rok temu, mozna znaleźć w archiwum moiich tekstów z S24, link u mnie w blogu:)

pzdr


>grześ

Nie pamiętam dobrze, kiedy z rójką wziąłem rozbrat, ale było to jeszcze przed PiS-em – wtedy, gdy wprowdzili animowane serwisy (czyli z podkładem muzycznym) – to jest jeden z symptomów schodzenia w komercję i banał, tego typu zagrywki prowadzą do rozwodnienia treści (a mnie takie przeszkadzajki jeszcze dodatkowo irytują). Od tamtej pory zaglądam do Trójki niejako z obowiązku i ewentualnie na konkretne audycje, które mnie interesują.
Co nadają po dwudziestej drugiej, to mnie specjalnie nie interesuje, bo wtedy śpię (jak ktoś gdzieś kąśliwie zauważył, misja mediów publicznych zaczyna sie w późnych godzinach nocnych, gdy słuchalność jest na poziomie 10% tego co za dnia). A w dzień, czy Trójka, czy jakaś rozgłośnia prywatna – różnica zaczyna się zacierać, zwłaszcza gdy brać pod uwagę nie tylko to, CO jest przekazywane, ale i to – JAK.


Grzesiu,

też się zgadzam z przedpiścą...

Coraz częściej zdarza mi się ucieczka z Trójki do Dwójki, gdzie nie ma namolnych reklam, wrzeszących na mnie z radia, gdzie zawsze trafię na muzykę albo kulturalną rozmowę o kulturze.

Mnie już odganiają od odbiornika pyskówki polityków lub dziennikarzy, którzy określili się politycznie. Już tylko Dwójka została oazą...

A przy Trójce trzyma mnie wyłącznie piątkowy Mann oraz Chojanacki z Wasowskim.

ps. Nienawidzę puszczania muzyczki anonimowej, bo mimo że większość rozpoznaję, to inni pewnie nie mają tego komfortu i chcieliby niekiedy wiedzieć, co to za śliczność właśnie została nadana. Bez informacji taka muzyka staję się muzakiem-wypełniaczem-tapetą!


>jotesz

Mam takie same spostrzeżenia. Co więcej, podejrzewam, że program o profilu takim jak Trójka, a więc skierowany do szerszego grona niz to ma miejsce w przypadku programu drugiego, taki program pozbawiony zupełnie polityki mógłby bardzo dobrze funkcjonować, bo ludzi, którzy mają polityków dość jest coraz więcej. Niestety władza, jaka by nie była, kładzie na tym łapę.


Hmm

Moim zdaniem celem szefów PiSu jest zemsta na tych wszystkich, którzy nie uznaja ich wielkości. Intelektualnej, moralnej, fizycznej nawet. I dlatego zbudowali partię, która dzięki sprzyjającemu zbiegowi okoliczności uzyskała mozność zdobycia władzy. Za cenę sprzymierzenia się z siłami, które całej ich wielkości zaprzeczały. I żądza zemsty jeszcze wzrosła.

Narzedziem miały być media. Ale tez je trzeba było brać pod pewnymi warunkami. I to się teraz mści. Największą zaś cene za media zapłacą w momencie, kiedy je utracą. A proces tego właśnie jest w toku.


Subskrybuj zawartość