Jałmużna

Kopia_Boles__aw_Polnar_-_O__tarz.jpg
Obraz Bolesława Polnara “Ołtarz”.

Włożył dziś ciemnoszarą koszulę z surowego jedwabiu. Lubi luźne ubrania. Idzie ulicami miasteczka trochę zaniepokojony tym, że niedokładnie odbija się w lustrach i wystawach sklepów. Oddycha powoli, znużonym gestem odgarnia włosy z czoła długimi palcami o owalnych, błyszczących paznokciach. Pali papierosa zaciągając się chciwie i wtedy po raz pierwszy dostrzega Ennę. Dziewczyna zapina sandał, przytrzymując w ustach kwiat, który niosła wcześniej jak tryumfalne berło. Podnosi głowę i dostrzega Diabła, który leciutko się uśmiecha. – Chodź – mówi. I ona idzie za nim, jakby prowadzona niewidzialną ręką, mijając fasady domów odbijające się w dziesiątkach kałuż. Nie widzi pary staruszków spacerujących z wnukiem, żebraków przemykających w cieniu tamaryszków i klonów, półuśmiechów kroczących godnie i godnie odzianych urzędników, dużego czarnego psa, leniwie drapiącego się za lewym uchem, sparszywiałym i atakowanym przez muchy. Nie słyszy donośnych dźwięków płynących z głośnika umieszczonego przy wirującej karuzeli, obleganej przez chłopców, którzy kiedyś podglądali fruwające spódniczki koleżanek, pragnąc złowić wzrokiem choćby skrawek wysoko odsłoniętych ud, dziś smętnie obserwujących nogawki dziewczęcych spodni. Diabeł lekko krzywi usta słysząc cały ten zgiełk, bo jest przecież wrażliwy na Piękno, tylko do niego się modli. Nastaje wieczór i wszystkie gwiazdy już płoną na liliowoszarym niebie miasteczka, sprawiając, że nikt i nic nie rzuca cienia i domykając oczy ptaków. Enna wchodząc w mieszkanie Diabła, nigdy nie sprzątane, bo właściciel szanuje pamięć przetrwałych obecności i lśnień, potyka się o meble i zwierzęta o smutnych oczach, łaszące się do jej nóg. Wirują bezużyteczne żyrandole, ściany nachylają się nad konsolami i etażerkami pełnymi dotyków cudzych dłoni i listów. Pokonuje progi i schody, wkręca się w labirynt czasu, którym rządzi ten, na którego wezwanie stawiła się tak łagodnie i posłusznie. – Jesteś śliczna – mówi Diabeł i kładzie dłoń na jej biodrze.
Enna nie jest piękna: ma za małe oczy krótkowidza o zmęczonych powiekach, szarą cerę , zbyt szerokie biodra i za małe piersi, tylko strzeliste nogi mogą przykuć uwagę, jakby natura chciała ją przeprosić za swoje skąpstwo. I usta – pełne, rozchylone i wciąż drżące, ale Diabeł musi czekać. Od początku chciał całować Ennę przez zwiędłe płatki, a róża jest nadal jeszcze świeża. Przez półotwarte okno wpływa smród butwiejących liści i czegoś jeszcze innego – zapach rozkładu miesza się ze słodkawą wonią kardamonu, który czyjaś ręka porozsypywała na podłogach i stołach. – To wszystko teraz należy do ciebie i od ciebie zależy. Możesz układać i zaplatać, ale nie możesz niczego wyrzucić. Zapal świece, to nieprawda, że boję się światła – mówi Diabeł i wychodzi do kuchni.
Lubi przyrządzać potrawy, stawia więc na ogniu dużą patelnię, wrzuca na gorący tłuszcz kawałki mięsa, owoce, zioła i dużo czerwonej papryki, uważnie śledzi zapach parującego jedzenia, sprawdza jego urodę. Enna machinalnie głaszcze zwierzęta, które ją osaczają podczas nieobecności gospodarza. Czeka zupełnie spokojnie, tropiąc słowa, o których wie, że w niej zakwitną. Uchodzi z niej wolność, a jej miejsce zajmuje czułość i uległość. Diabeł zarzuca na wielki, okrągły stół koronkowy woal, którego skraj zaczepia się o jedną z rzeźbionych nóg tworząc draperię. Na stole układa sztućce i owoce, stawia ciężkie naczynia, pękatą butlę wina, kielichy o smukłych nóżkach, parujące jedzenie. Enna chciałaby tylko pić, więc Diabeł musi karmić ją jak dziecko, małymi kawałeczkami, odrobinę zniecierpliwiony. Opowiada jej przerażające historie kobiet, które do niego należały, mówi o zbrodniach, które inspirował, odsłania stopniowo czas, który dopiero nadejdzie, tak jakby jeszcze nie podjęła decyzji, jakby mogła się wycofać. Enna wciąż milczy – wie, że kiedy się odezwie, jej urok pryśnie, dopóki milczy jest wciąż stwarzana przez diabelską wyobraźnię. Nie chce, żeby zorientował się, że jest zwyczajną dziewczyną, którą wybrał zapewne przez pomyłkę. Jest wystarczająco głupia, żeby myśleć, iż jest w stanie podjąć grę. Zamiera pod jego dotykiem, przeszyta nagłym dreszczem. Mocno zwiera nieposłuszne uda, które chcą się dla niego rozchylić. Otwiera oczy w niemej prośbie – potrzebuje słów, które ją całkiem pogrążą i odsłonią dla niego. Diabeł najcichszym szeptem opowiada jej swoje pożądanie. W kątach warują posmutniałe zwierzęta. Kiedy biała szyja Enny ugina się pod jego ustami, dom napełniają odgłosy westchnień, szeleszczą ciężkie zasłony, trzeszczą konsole, ściany mocniej się pochylają. W świetle świec gęstnieje ciemność. Mężczyzna zasłania te odgłosy dźwiękami symfonii Mahlera. Enna chce coś powiedzieć, otwiera usta do słów protestu czy miłości, ale milczy, bo gorący język diabła wślizguje się między jej rozchylone wargi. Diabeł uśmiecha się leciutko, słysząc pierwszy jęk jej rozkoszy. Nie musi jej dotykać, żeby wiedzieć, jak bardzo jest wilgotna i otwarta. Prowadzi oszołomioną przez ciemne korytarze, pokryte liszajami pleśni, zarośnięte bluszczem. Troskliwie podtrzymuje, bo trudno jej utrzymać równowagę w zbyt wysokich szpilkach na śliskich, marmurowych płytach posadzki. Mijają szereg zamkniętych drzwi, na których jaśnieją wizytówki dawno umarłych imion zapisanych pismem klinowym, hieroglifami, cyrylicą. Przed ostatnimi, otwartymi na oścież, bierzę Ennę na ręce, żeby umieścić ją w nieskazitelnie białej pościeli, a szerokie i wysokie łóżko, w którym ją układa, tym tylko różni się od ołtarza, że prześcieradło jest czarne. Mężczyzna dba o szczegóły – wie, jak pięknie wygląda jasne ciało kobiety na ciemnym, miękkim tle. Rozpina resztę guzików jej sukni, wyłuskuje ją z niej jak dojrzały owoc. Tego właśnie pożąda najbardziej – nie cnoty młodej dziewczyny, ale dojrzałej niewinności kobiety. Zaczyna misterium pocałunków – wiedząc aż za dobrze, że każdy z nich ona odda mu podwójnie. Narzuca jej swój rytm, nieomylnie prowadzi w tym tańcu, wydobywając z niej kolejne westchnienia i jęki. Leży teraz spokojnie, łowiąc jej skurcze. Enna nie wie, czy to on w niej pulsuje, czy to jej ciało odpowiada echem niedawnej rozkoszy. Mocniej oplata go udami, nie chcąc wypuścić. Diabeł nie zamierza jednak tego zrobić, nie wierzy w przesądy, sam jest przecież mitem. Wie, że jeśli chce ją całą dla siebie zagarnąć, powinien właśnie teraz w niej zostać, zanim ciała nie rozłączą się same. Czuwa nad jej niespokojnym, zmęczonym snem, zapatrzony w nareszcie zwiędłą różę, rzuconą beztrosko obok sukni. Nad ich głowami bezszelestnie krąży sowa, na parapet szeroko otwartego okna wdrapał się miejscowy głupek, tulący do siebie wielkiego, rudego kota. Szybko znika jednak, spłoszony niecierpliwym gestem mężczyzny.
Tej nocy Emma wskrzesi go jeszcze niejeden raz.
Rano wychodzi na ulice miasteczka, ubrana w nową, elegancką suknię, diabelski podarunek. Jasna, dumna, piękniejsza, ścigana zawistnymi oczyma żon, dźwigających siatki, z których wystają pęczki włoszczyzny i bagietki, śmiechem dzieciarni, potępiającym wzrokiem starych kobiet, wracających z porannej mszy. Przyklejają się do niej drwiące i lubieżne uśmieszki tych, z którymi kiedyś sypiała, miejscowy głupek zaczyna bełkotliwie śpiewać hymn pochwalny na cześć jej ciała. Nadal tuli do siebie wielkiego kota o dziwnie nieruchomym spojrzeniu. Kot jest martwy. Chłopak pieści go, naśladując ruchy jej nocnego kochanka. Enna wraca, żeby już nigdy więcej nie opuścić domu Diabła. Diabeł zostanie z nią, dopóki kobieta nie ucieknie lub nie umrze. Lepiej, żeby umarła, bo tylko wtedy będzie miał gwarancję całkowitego jej posiadania. Ona nie chce uciekać, chociaż pręty klatki można zniszczyć jednym słowem.Wciąż łudzi się, że jej moc wskrzeszania sprawia, iż mężczyzna choć trochę do niej należy. Teraz trzeba ją karmić przemocą, a tej Diabeł się brzydzi. Coraz szczuplejsza więc i słabsza próbuje brać w posiadanie przynajmniej diabelski dom. Układa kwiaty ciężkich wazonach, składa i przekłada w sobie tylko znane miejsca książki, brokaty i mantyle. Celebruje noce, sycąc zmysły ich obojga, jakby miała w sobie pochodnię, której nie można ugasić. Pewnego wieczoru zbierają się nad nią pierwsze ćmy. Szare i kolorowe, trzepotliwie dekorują jej włosy, siadają na poręczach fotela. Odtąd zjawiają się codziennie o zmierzchu. Enna tonie w ramionach Diabła coraz głębiej, coraz rzadziej się z nich wymyka, najczęściej po to, żeby podejść do okna. Po drodze mija świece, których blask zaczyna przenikać przez jej ciało. On czuwa troskliwie nad losem kobiety do samego końca, choć czuje pewien niesmak, kiedy zmienia prześcieradła i zanosi ją do łazienki, żeby mogła ubrać skórę w zapach ulubionych olejków. Ostatnie oddechy Enny pozwalają mu zakończyć obrzędy. Wychodzi z domu z Enną w zanadrzu, wyprowadza ciężki motor, którego warkot budzi ze snu przerażone nagłym hukiem miasteczko. Na chwilę gasną gwiazdy, a ludzie głębiej zagrzebują się w poduszki i kołdry. Biegnie za nim tylko miejscowy idiota, zapłakany i oniemiały. Wyjeżdża poza miasto, na niewielkie wzniesienie. Rośnie tam piołun i monarda, pachnie macierzanka, a wielki, rudy kot o szklistych oczach, złotych jak oczy pluszowych zabawek, patrzy prosto w niebo. Diabeł może teraz oddać Ennę Bogu – pogardliwym gestem kogoś, kto rzuca jałmużnę. On tylko raz dostąpił cudu zmartwychwstania. Diabeł po wielekroć. Stać go na wspaniałomyślność.

Szkic poprawiony. Zapewne powinien pozostać w szufladzie, ale sama mi się otworzyła i wysypało się – tutaj.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Hm, czy to było jużna twoim blogu?

Bo znajome się wydaje:)

A i przyczepiłbym się do jednej frazy:

“półuśmiechów kroczących godnie i godnie odzianych urzędników”

TO uśmiechy kroczą godnie czy urzędnicy bo z (kon)tekstu nie za bardzo wynika.

Pozdrawiam diabelnie serdecznie:)


Grześ – dzięki za to

Grześ – dzięki za to ,że “poeta pamięta”. Szkiców i “gotowców” mam sporo, to kolejne “próbne balony”.
Smutno mi, kiedy widzę moje teksty wydrukowane – już nic nie mogę, a zastrzeżeń mam mnóstwo – samą siebie chętnie zmieszałabym z błotem, i to nie w SPA;)


E tam, po co od razu się z błotem mieszać?

Trza byc dla siebie pobłazliwym:)

Przy okazji chodzi z amną tekst o manifeście człowieka pobłazliwego, co gdzieś w felietonie Kisielewskiego wyczytałem.

pzdr


P.S.

Rób akapity w takich długaśnych tekstach lub przerwy jakieś:)


Grześ – popełniłam ten

Grześ – popełniłam ten sam błąd, co w komentarzu pod inną notką.
Wypowiedzi od myślników miały zaczynać się od nowej linijki, i nie tylko one. Zapominam o konieczności wykonania jakiejś dodatkowej czynności, posługuję się wyłącznie enterem, to już zautomatyzowane i trudno mi się odzwyczaić.


Subskrybuj zawartość