Szlachta

„Gdzie ten Matkowski się podziewa?” – pomyślał stary Niedzielski wyglądając niecierpliwie przez zamarznięte okno. Siarczysty mróz wymalował na szybie kwieciste wzory i nawet chuchanie nie pomagało. Za mętną szybą w świetle księżyca majaczyły niewyraźne kształty – choćbyś oczy wypatrzył, nie rozpoznasz – pień to, chochoł czy może człowiek stoi.
Chłopak Buczyńskiego, drugi do gry, z nudów tasował kolejny raz przetasowaną już talię, gdy Niedzielski postanowił wyjść przed chałupę. Odsunął zdrową ręką rygle, nałożył baranicę, postawił wyżej kołnierz i wyszedł na zewnątrz. Mróz zaszczypał w ręce i policzki, zimne powietrze wpadło mu do płuc i otrzeźwiło. „Ki czort?” – pomyślał Niedzielski i przetarł oczy. Między domami uwijały się czarne sylwetki z toporami w rękach. Ktoś gdzieś rozpaczliwie wzywał pomocy. Rozjaśniło się – to buchnął ogień.
Niedzielski rzucił się z powrotem do izby. – Uciekaj, bandery mordują! – krzyknął do chłopaka, któremu nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zaczął szarpać śpiącą żonę i dzieci. Wydawało mu się, że minęły godziny, zanim zwlekły się z łóżek. Kwiaty na szybach zajaśniały i nabrały kolorów, jakby oświetlone jaskrawym świtem. To chaty w pobliżu już płonęły. Wszędzie kręciły się złowrogie sylwetki.
– Schowajcie się pod łóżka! – krzyknął. Sam wziął siekierę w garść, otworzył drzwi i stanął w sieni. „Niech no który przyjdzie, dostanie w łeb, a później niech się dzieje wola Boża.” – pomyślał dodając sobie otuchy. Mimo ogarniającego zimna, pot wystąpił mu na czoło a serce waliło jak młotem. Długo nie czekał – zaraz pod chatą zaskrzypiał śnieg, na próg padły dwa drgające w pożodze cienie. Znajomy głos powiedział:

- Chodźmy tego kalekę Niedzielskiego wykończyć.

Na co odezwał się drugi:

- Tu już nasi byli, wszystko pootwierane.

I odeszli.

***

„Jak ich policzyć?” – zastanawiał się Holz patrząc na wozy drabiniaste wypełnione odrażającym ładunkiem. Mdłości mu minęły, zjedzone niepotrzebnie śniadanie uwolniło go już od swego balastu. Zasłonił tylko usta chusteczką, by nie czuć swądu spalonego mięsa. „Ta ręka na przykład – czyja? Przecież nie będę przymierzał. Tak, trzeba liczyć głowy. Co za dzicz, mein Gott!” – zaniósł się w myślach słusznym oburzeniem.
Dudnienie dochodzące ze wschodu zapowiadało, że niedługo szlag trafi wszystkie niemieckie rachunki, ale taka wątpliwość nie mieszała myśli służbistego Niemca. Statystyka musiała się zgadzać. Może w gminie zechcą skorygować plan wywózek na roboty.

- ... neunundsechzig, siebzig! – policzył Holz ostatniego trupa wrzuconego do dołu. Na dany znak chłopi zaczęli posypywać czubatą zawartość jamy cienką warstwą ziemi. Wtem od strony Łanowiec pojawiła się jeszcze jedna furmanka z dwoma poszlachtowanymi ciałami.

- Tu już nie ma miejsca. – powiedział Holz. – Wrzućcie ich tam – pokazał na nieodległe zapadlisko, niemego świadka wydarzeń sprzed pół roku.

- To ne Żydy pane, ałe chrestijany. Treba wykopaty nowu mohyłu.

- Róbcie, co chcecie. Ja już się stąd wynoszę.

Na kartce wpisał liczbę 72, złożył podpis i oddał kartkę jednemu z chłopów. Szofer zapalił silnik. Holz usiadł obok niego poprawiając zawieszony na szyi aparat fotograficzny. Przynajmniej będzie mieć pamiątkę z Rosji. Przecież w Heimacie nikt w coś takiego na słowo mu nie uwierzy.

___________________

Oparte na faktach. 12/13 lutego 1944, osiedle Szlachta we wsi Łanowce, pow. Borszczów, woj. Tarnopol.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Dymitrze!

Pan ma talent literacki! A poza tym, dziękuję.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość