Pokonkursowe impresje z Malinki

Jak już wszem i wobec anonsowałem tutaj przed kilkoma dniami, odbyłem byłem w miniony weekend wycieczkę turystyczną do miejscowości Wisła. Tam spędziłem, wraz z częścią rodziny zresztą (żeby nie było), dni dwa. I to całkiem przyjemnie.
Nie zamierzam jednak nikogo tutaj zanudzać swoimi na ten temat wynurzeniami. Raz, że nie muszą być wcale dla kogokolwiek interesujące. Dwa, że nie jestem aż takim narcyzem ani ekshibkiem, żeby pełne dwa dni z życia dokładnie opowiadać. Trzy, że nawet gdyby akurat dwa pierwsze punkty były spełnione to jeszcze to trzeba umieć ubrać w słowa. Więc wymiękam.
Dlatego opowiem o jednym tylko wydarzeniu, którego (o ile ja się znam na medycynie i na blogerach Tekstowiska) nikt z Was razem ze mną na pewno nie obserwował.
Jestem przedstawicielem szerokiego grona osób zwanych popularnie kibicami sportowymi. I, myślę, grubo ponad tysiąc tego typu osobników (w tym również ja i mój syn) spotkało się w minioną niedzielę na skoczni w Malince, żeby poemocjonować się lotami skoczków narciarskich. Róznych ras i wyznań. Skoczkowie, znaczy. Zaznaczam, ze oprócz kibiców sportowych na obiekcie przebywała jeszcze moja żona, która w czasie trwania konkursu zdążyła przeczytać „Gracza” Dostojewskiego, ale to tak na marginesie. Tym bardziej na marginesie, że u jednego z rzeczonych kibiców, notabene nie dysponującego miejscem siedzącym (czyli takim w jakiego posiadaniu przez ponad trzy godziny trwania konkursu była moja lepsza połowa), wywoływała ona tym czytaniem emocje większe niż lider zawodów. Świadczył o tym zgorszony wzrok wzmiankowanego, którym nerwowo lustrował on co chwilę moją małżonkę. Szanowną, zresztą.
No więc przechodząc w końcu do meritum. Podobało mi się. Naprawdę. Atmosfera, znaczy się. Trąbki, biało-czerwone kapelusze i szaliki. A jedna Czeszka to non stop gwizdała. Nie, żeby na palcach, ale gwizdkiem. Zawsze jak Czesi skakali. I teraz nie wiem czy to z podniety czy ich wygwizdywała. Nie wyczaiłem, bo gwizdała przed skokiem już. I bez względu ile Czech skoczył dalej robiła to samo. Prawdziwy kibic. Zwróciła nawet uwagę mojej żony. (Żona też chciała zwrócić jej uwagę. Żeby nie gwizdała. W końcu dała spokój. Żona, oczywiście).
Organizatorzy natomiast nie zawsze nadążali za tempem konkursu. Szczególnie wtedy jak pozwolili przedskoczkowi ruszyć z belki kiedy dokładnie na środku wybiegu leżała piłka do siatkówki. Przedskoczek przeżył i wszyscy byli szczęśliwi. Za wyjątkiem czterech naszych kadrowiczów, którym za karę, że nieudolnie próbowali naśladować Gruszkę i sprowokowali powyższą sytuację, piłki już nie zwrócono. I na dodatek skierowano w stronę krzesełkowej kolejki, każąc im za chwilę inny sport uprawiać.
A propos tej piłki. Dowiedziałem się na zawodach jak nazywają teraz Turcję. Nie wiecie? Kraj Kwitnącej Gruszki.
Zawody spełniły swoją funkcję społeczną, wychowawczą, propagandową i chuj wie jeszcze jaką. Oraz najważniejszą – patriotyczną. Na podium stanęli sami Polacy. Impreza, uważam, była bardzo udana.
I tylko mnie na koniec, już przy schodzeniu z trybun, jedna myśl naszła. Czemu, kurwa, skoki narciarskie odbywają się na trawie? Zawsze były na śniegu!
...
Już wiem. Globalne ocieplenie.

Średnia ocena
(głosy: 1)

komentarze

Urokliwy tekst,

a czytanie Dostojewskiego w czasie zawodów mnie rozbroiło, choc akurat “Gracz” taki nie do konca wciągający jest, acz z Wiesbaden mi się kojarzy, gdzie w tym roku byłem i nawet zdjęcie z pomnikiem Dostojewskiego mam.

pzdr


@grześ

Musiała przeczytać, bo w poniedziałek syn do biblioteki oddawał:)
Z tego tytułu ja, z kolei, nie mam w temacie żadnej opinii.
Osobiście wolałbym byc w Baden-Baden, ale tego Wiesbaden też Ci zazdroszczę. W tym roku to ja, psia krew, byłem w Brnie. Na targach:)


Subskrybuj zawartość