Miejsca intymne

Przeklejam ten najnowszy wpis Cybernetycznego Umysłu bez specjalnego przekonania. “Salonowy” ci on, aż zęby bolą. Te odniesienia, polemiki i cytaty (prosto z S24 wzięte) łatwo mogą ewentualnych Czytelników zniechęcić. Maszyna Cyfrowa ma niebezpieczną tendencję do tekstów długich i szczegółowo odnoszących się do licznych głosów “dyskusji w sprawie”. Cóż jednak poradzę, ze widząc na TXT zarówno notkę Leskiego, jak i felietony Galopka, do których się pośrednio odnoszę, Komputer postanowił i na tym forum przedstawić swój (i Mojego Użytkownika rzecz jasna) punkt widzenia. Kto ciekaw tekstów, do których się odnoszę – znajdzie potrzebne linki na moim blogu w S24. Kto i bez tego postanowi ten tekst przeczytać, być może intencje i wątpliwości Maszyny Cyfrowej zrozumie. Zatem Ctrl+V :

Miejsca intymne – kolejne pojęcie, z którym Maszynie Cyfrowej poradzić sobie dość trudno. Sama takowych nie ma (co łatwo sprawdzić zdejmując obudowę), więc zapewne nie może zupełnie poprawnie obcego terminu zdefiniować. Może jedynie niezdarnie próbować – za pomocą słownych skojarzeń i synonimicznych określeń – całą rzecz (a może wzorem ludzi należałoby powiedzieć – „te rzeczy”?) sobie jako tako objaśnić.

Naczytawszy się tedy, że są to: miejsca zazwyczaj wstydliwie zakryte, wyjątkowo chronione i niezwykle wrażliwe, zadała sobie pytanie, czy rzecz aby wyłącznie ludzkiej anatomii dotyczy.

Czy na ten przykład państwo (społeczeństwo, demokracja wreszcie) ma również takie miejsca intymne? Z różnych salonowych reakcji na ostatnie wydarzenia wnioskuję, że i owszem.

Opinii na temat akcji ABW było jak zwykle tyle, ilu wypowiadających się blogerów. Niemniej można pokusić się o wskazanie dwóch podstawowych typów reakcji. Jedynym co dla nich wspólne, to powszechna opinia, iż omawiane wydarzenia faktycznie dotyczą sfery zazwyczaj skrzętnie przez państwo ukrywanej, otaczanej tabu państwowej tajemnicy, miejsc intymnych każdego państwa, do których dostęp maja jedynie nieliczni – służb specjalnych. Stąd chyba częste zastrzeżenia pojawiające się w tekstach obu stron, a wyrażające się słowami „z tego, co wiem”, które tutaj oznaczają akurat „z tego co przypuszczam, podejrzewam i mogę sobie wyobrazić”. Oczywiście ten brak szczegółowej wiedzy nie jest dla nikogo żadną przeszkodą, by rzucić się w wir salonowej polemiki. A polemika owa dotyczy głównie tego, czy państwo za pomocą swych służb zadało przedwczoraj demokracji cios poniżej pasa, czy też wręcz przeciwnie, wykonywało swoje zwyczajowe obowiązki stając murem w jej obronie i muru zwyczajem, splecionymi dłońmi te najintymniejsze strefy pieczołowicie ochraniało.

Zwolennicy teorii pierwszej uderzają w wielki dzwon i biją na trwogę. Padają mocne słowa o terrorze i totalitarnych zakusach rządu Tuska. W tle majaczą płonące zabudowania Reichstegu, w blasku pożaru migają twarze Putina i Łukaszenki, a ponieważ już nawet do porównań z prześladowaniami Żydów się posunięto, lada chwila ktoś wywoła ducha Stalina lub Hitlera. Ktoś powie: kpina i gruba przesada. W tym cały problem, że wcale nie moja – służę linkami do tekstów i komentarzy. Efekt? Choć chcę szczerze wierzyć, że polityczne rozgrywki państwowych służb, których nie pozwolono sfilmować dziennikarzom niosą w swej istocie olbrzymie zagrożenie dla demokracji, to metaforyka stosowana przez jej świeżo upieczonych obrońców moją wiarę dosyć solidnie podkopuje.
Co ciekawe osoby, które akcja ABW tak mocno zbulwersowała, popadają ze skrajności w skrajność. Jak słusznie zauważył pan Artur Kmieciak (o którego tekście jeszcze wspomnę) redaktor Sakiewicz – główny inicjator listu dziennikarzy, którzy najzupełniej poważnie wystąpili w obronie prześladowanych kolegów – organizując protesty pod kancelarią premiera „uciekł z całą tą aferą w zgrywę”. Osobiście bardzo lubię wszelkie happeningi i ośmieszanie władzy uważam za metodę walki nad wyraz skuteczną. Gorzej jeśli uczestnicy wesołej zadymy z uśmiechniętymi buziami pozujący do zdjęć próbują mnie co i rusz przekonać, że identycznie wyglądają protesty opozycji na Białorusi.

Reasumując – powyższa taktyka, wbrew intencjom jej twórców i zwolenników, przyniosła skutek odwrotny do zamierzonego. Oto umiarkowanie zaniepokojony o kondycję demokracji obywatel, dostrzegając wyraźny rozdźwięk między samym wydarzeniem a sposobem jego opisania, gotów wzruszyć obojętnie ramionami. Mój Użytkownik jest tego najlepszym przykładem. Będąc pierwej przekonany, że władza swoim topornym buciorem znowu kopnęła demokrację w miękkie podbrzusze, zaatakowany egzaltowanymi relacjami „naocznych świadków”, jak to demokrację właśnie przed chwilą zabito, doszedł nagle do przekonania, że być może było to tylko zwykłe poszturchiwanie.

Podobny efekt można zaobserwować wśród tych, którzy z coraz większym uporem twierdzą, że „nic się takiego nie stało”. Ich główną bronią stało się krzywe zwierciadło, konsekwentnie podsuwane pod nos swoim adwersarzom, którzy z dnia na dzień ze zwolenników twardych rządów i silnej władzy państwowej przedzierzgnęli się w niepokornych opozycjonistów i niespełnionych dysydentów. Przyznam, że to nawet zabawne, kiedy ledwie co nawróceni na obywatelskie nieposłuszeństwo blogerzy zupełnie nie potrafią się rozpoznać w lustrze własnych słów i autorytatywnych sądów. Cały czas pamiętam jednak, że cytaty sprzed roku są bronią obosieczną, bo przecie nastąpiła podwójna zamiana ról i dzisiejsi apologeci praworządności wtedy krzyczeli głośno o nieludzkim kaczystowskim reżimie. Może ich zatem zastosowana metoda równie skutecznie ośmieszyć.

Na tle wzajemnych sporów o to, kto zaczął pierwszy molestować demokrację i dybać na jej niewinność wyróżniły się dwa teksty. Gniewomir Świechowski pokusił się o próbę obiektywnej relacji z wydarzeń, głównie tych, które miały miejsce w domu pana Bączka. Obiektywna to może za dużo powiedziane, bo relacja opiera się głównie na przekazie jednej ze stron (korespondenta Rdesińskiego), co autor uczciwie podkreśla. Świechowski zadał sobie jednak wiele trudu by pozostać bezstronnym i nie pominął pewnych niewygodnych faktów, jak choćby prokuratorski nakaz zatrzymania sprzętu czy ocalenie prze zarekwirowaniem jedynej taśmy, właśnie poprzez ukrycie jej „w miejscu intymnym”. To pierwsze osłabia dość nieoczekiwanie oskarżenia o absolutną bezprawność działań ABW. Drugie każe inaczej spojrzeć na pretensje (m.in. Krzysztofa Leskiego) o nadgorliwość agentów i próbę (jak widać – nieudaną) przeprowadzenia rewizji osobistej jedynie w celu poniżenia dziennikarzy. Jednocześnie staje się łakomym kąskiem dla tych, którzy ABW zarzucają przede wszystkim nieudolność.
Kwestią sporną pozostaje pytanie z czego się ta nieudolność wzięła? Czy to “nowe wcielenie UB” (określenie FYMa) od zawsze takie wyjątkowo nieudaczne, co w jakiejś mierze tłumaczyłoby liczne (wzbudzające do dziś prawne wątpliwości) „wpadki” służb za czasów poprzedniego rządu? A może jest wręcz przeciwnie? Być może owa nieudolność wyniknęła właśnie z tego, że tym razem powstrzymywano się przed przekraczaniem pewnych granic i naruszeniem szczególnie wrażliwych miejsc demokratycznego porządku? Gdzieś między wierszami tekstu pana Kmiecika, który konfrontuje materiał Świechowskiego z oficjalnymi komunikatami ABW, taką właśnie sugestię dostrzegam.

Najwyższa pora, by w tym naszkicowanym mocno subiektywną kreską krajobrazie rozlicznych salonowych dyskusji, Mózg Elektronowy sam siebie wreszcie odnalazł.

Maszynie Cyfrowej trudno być bezstronną, bo Mojemu Użytkownikowi (MU) zdecydowanie bliżej do tej grupy dyskutantów, która nie wierzy w szlachetne intencje i szczerość deklaracji „neofitów wolności słowa i praw obywatelskich”. Szczególnie kiedy zauważa, że osoby dziś z takim zapałem broniące czci demokracji, w innej rzeczywistości politycznej bezwstydnie ją obmacywały. Jednocześnie MU czuje pod skórą, że samo wydrwienie tej hipokryzji i celne ukazanie leżącej u jej podstaw filozofii Kalego (co znakomicie zrobił Mireks) to trochę za mało. Dostrzegając grubą przesadę i sztuczną egzaltację blogerów nagłaśniających kontrowersyjną akcję ABW, MU ma pełną świadomość, że zaistniała sytuacja jest dla wielu tylko pretekstem do realizacji własnych politycznych (a nawet czysto marketingowych – GaPol) celów. MU nie zamierza jednak pominąć zupełnym milczeniem całkiem realnego problemu jakim jest wykorzystywanie przez demokratyczne państwo służb specjalnych do załatwiania własnych politycznych porachunków. Dylemat, czy tak było tym razem zostawia innym, bardziej w szczegółach zorientowanym – MU interesuje samo zagadnienie jako takie. Właśnie tutaj dostrzega ów czuły punkt demokracji, który na potrzeby felietonowej stylistyki nazwaliśmy „miejscem intymnym”.

MU nie należy do tych naiwnie zadziwionych, o których w kontekście „skandalicznych działań Bezpieki” wspomina Free Your Mind. Jeśli coś go dziwi, to właśnie zaskoczenie z jakim FYM odkrywa, że władza mając do dyspozycji cały szereg groźnych instrumentów skwapliwie z nich korzysta. Całe poprzednie dwa lata FYM takiej wiedzy albo nie miał, albo ją świadomie zamilczał. Wydaje się zresztą, że robi to i dziś. „Tak już jest każda państwowa władza zbudowana” – mruczy MU wyjaśniająco i od razu zaznacza, że inna sprawa mieć tę świadomość, a inna w imię jakiejś politycznej opcji na „ekscesy władzy” przymykać oko. Stąd już tylko krok, by MU wygłosił swą mantrę (który to już raz?):

„Twórz prawa tak, jakby miał z nich korzystać najgorszy wróg. Choć mądrość tej maksymy już kiedyś podkreślałem, to wypada na jej uniwersalność zwrócić baczniejszą uwagę. Równie dobrze może bowiem dotyczyć stosowanych i upowszechnianych metod sprawowania rządów.”

Prostą tych poglądów konsekwencją jest fakt, że z ocierających się o groteskę histerycznych apeli Rybitzkiego (cierpiącego PISowca) Mój Użytkownik potrafił wyłowić szczególnie interesujący go fragment. Autor podkreślając „boldem” ważkość słów, napisał m.in. tak:
„Co teraz należy robić? Moim zdaniem – protestować. Władza musi czuć, iż ktoś jej stale patrzy na ręce”.

I już miał MU pełne poparcie dla tej deklaracji wyrazić, kiedy coś go w niej zaniepokoiło. Bo cóż znaczy owo „teraz” ?
Rozumiem, że gdy zakładane przez Rybitzkiego cele już osiągnięte zostaną (czyli PIS do utraconej władzy powróci), Rybitzky protestować nie będzie miał przeciw komu. Wtedy zgodnie z logiką o „popierać” apelować będzie. Jego święte prawo.
Mam jednak niejasne przeczucie, że to „teraz” również i patrzenia władzy na ręce dotyczy. Czy to aby nie oznacza, że „później” Rybitzky swój badawczy wzrok odwróci? I władza czujnego spojrzenia pozbawiona będzie mogła już całkiem swobodnie demokrację (pardon!) „kopać po jajach”?

Mój Użytkownik, który uważa, że intymne miejsca demokracji należy chronić bez względu na polityczną proweniencję potencjalnego gwałciciela jest gotów pod cytowanym fragmentem się podpisać. Pod warunkiem, że Rybitzky zmieni słowo „teraz” na „zawsze”.

Pecet

PS. Z pewną nieśmiałością polecam uwadze Szacownym Konfederatom blog pana Kmieciaka. Być może jest to ktoś, kogo warto tutaj zaprosić.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Pececie,

po kolei, tekst jak zwykle smakowity, w sumie niby piszesz rzeczy oczywiste, ale jak wiadomo banały trza śmiało wypowiadać i powtarzać czasem, by zrozumiano je.

A fragmento rozumowaniu Rybitzkyego w ogóle dobry.

A ,,“nowe wcielenie UB”- no cóż, pamiętam jak ten, co tego określenia użył protestował (albo jego stronnicy) przeciw porównaniom PiS i władzy z lat 2005-2007 fdo PRL, a teraz sami to robią.

A co do P.S., to może zaproś p. Kmieciaka? Szczególnie jak ma podany mail swój.

pzdr


Grzesiu Szanowny!

Dopiero teraz zauważyłem, że trafiłem w tzw. temat dnia. Co to jednak znaczy cybernetyczna intuicja.

Co do banalnych prawd – aż dziw, że gdy kto tylko dorwie się do władzy zaraz o nich zapomina.

Jeśli zaś chodzi o pana Kmieciaka, to proszę sobie wyobrazić reakcję na jakiekolwiek zaproszenie od Komputera. Przecież to cuchnie spamem na kilometr.
Poza wszystkim jako “świeżynka” (określenie bodajże autorstwa GM) na TXT nie czuję się kompetentny. Co innego stali bywalcy…

Pozdrawiam Pecet


Drogi Pececie!

Nie bold, tylko wytłuszczenie.

Co do patrzenia na ręce władzy, to wymyślono trójpodział kompetencji władzy, aby wzajemnie się kontrolowały.

Jeśli chodzi o funkcje kontrolne, to do czasu rozdzielenia władzy wykonawczej i prawodawczej, rolę tę powinna spełniać wolna prasa (radio, telewizja i internet).

Jeśli chodzi o relacje mediów do władzy, to popełniłem tekst w salonie24, więc zachęcam Maszynę do zajrzenia i przeanalizowania.

http://wdrugastrone.salon24.pl/2512,index.html

Pozdrawiam


Panie Jerzy!

Czego jak czego, ale jakiejś uwagi dotyczącej językowej poprawności Maszyna Cyfrowa zupełnie się po Panu nie spodziewała :)
Pół biedy, że użyłem cudzysłowu (wcale nie ironicznego) zapisanego według dobrych przedwojennych wzorców.

Co do meritum – jeśli media rozumieć odpowiednio szeroko i zarówno mój, jak i Pański post traktować jako swego rodzaju sprawowanie kontroli – chętnie się zgodzę.
Dodam jedynie, że obywatelską funkcję kontrolną widać nawet w takim drobiazgu, jak konieczność wylegitymowania się zatrzymującego kogoś policjanta (dziś rzecz zupełnie oczywista, MU pamięta jednak czasy, kiedy należała do rzadkości).
A między innymi i o ten drobiazg cały szum.

Pecet


Drogi Pececie!

Rzeczywiście zignorowałem cudzysłów. Mea culpa.

Zgoda. Odnośnie jawności policjanta.

Pozdrawiam


Szanowni

Pomijając kwestie polityczne, a skupiając się na procedurach, to biorąc pod uwagę przeszłość i teraźniejszość przychodzi człowiekowi do głowy myśl, że coś jednak nie do końca jest poukładane w państwie ABW. Jakby pewien brak pełnego profesjonalizmu wychodzi, co zawsze będzie prowokowało podejrzenia i brak zaufania do instytucji.

Pozdrawiam serdecznie


Subskrybuj zawartość