To tu, to tam, ktoś pisze, coś powie ktoś, i...

Nie chciałbym ryzykować twierdzeniem, że ocet to ocet, bo to droga donikąd – pułapka prowadząca w ślepy zaułek, w którym twierdzenie, że nie ma większej różnicy między krzesłem kuchennym, a krzesłem elektrycznym, bo krzesło to krzesło.

W czasach kryzysu występują różne zjawiska nie mające miejsca w czasach dobrobytu. Niektóre z tych zjawisk są mniej pożądane, a nawet niechciane, ale kryzys to kryzys. W czasie jego trwania dominują właśnie te mniej pożądane, czy niechciane zjawiska. Ot – takie dzikie prawo ulicy.

Jeśli obejrzymy się wstecz i poszperamy w czasach, kiedy wszystko trzeba było sobie wystać lub załatwić, to na pierwszy plan wychodzą te niechciane zjawiska. Spekulacja (tamci spekulanci dzisiaj są właścicielami kantorów, są developerami i innymi przedsiębiorcami) regulowała wewnętrznie zapotrzebowanie na coś więcej niż ocet w dwóch wersjach: z zalakowanym korkiem lub plastykową zakrętką. Nie pamiętam już, czy rodzaj zamknięcia miał, a jeśli tak, to jaki, wpływ na jakość samego octu, ale nie chciałbym ryzykować twierdzeniem, że ocet to ocet, bo to droga donikąd – pułapka prowadząca w ślepy zaułek, w którym twierdzenie, że nie ma większej różnicy między krzesłem kuchennym, a krzesłem elektrycznym, bo krzesło to krzesło.
Wolałbym jednak zawsze siadać na krzesło kuchenne, nawet, gdyby ktoś je postawił w pokoju z widokiem na wojnę.

W tamtym kryzowym, krzywym zwierciadle zauważyć można było różnicę między popytem, a podażą. Nie wiem jak wielka, i czy w ogóle istniała, jakakolwiek korelacja między posiadaczem czterech kółek i telefonu. Ale coś mi się mocno przypomina, że raczej regułą był fakt, iż posiadacz samochodu był również szczęśliwym użytkownikiem telefonu. W przeciwnym razie cała intryga, którą w dwóch zdaniach chciałbym dziś przedstawić nie miałaby tego czegoś – smaczku.

We wspomnianym okresie, przyjmijmy, że był to przedział lat 1983-1989, zdobycie opon do samochodu prawie graniczyło z cudem. Ale cuda się zdarzały. Niekiedy nawet jeden po drugim i częściej niekiedy też. Oczywiście nie mam tutaj na myśli cudotwórcy Donalda Tuska, ten wtedy przechodził ostre szkolenie, z jednego nawet wyleciał z hukiem – skończyła się przygoda kadeta. Ale nie o nim chcę dziś tutaj tylko o innych zdarzeniach, które mają związek z samochodami i telefonami. A z nimi jak nic związek miał pewien Rysio z Gdyni. Tylko, że w tamtym czasie takich było więcej.

Jak już wspomniałem, szczęśliwy posiadacz czterech kółek, a jak miał więcej szczęścia, to piątego w bagażniku, cieszył się jak małe dziecko, kiedy udało mu się zdobyć/załatwić* (*właściwe podkreśl lub skreśl) jakieś opony do swojego autka.

Celowo piszę ‘jakieś’ mając na myśli, że czasem to było kilka, niekiedy tylko jedno, a rzadko komplet. Ale przyjmijmy, że ów szczęśliwiec miał to szczęście i zdobył/załatwił* sobie komplet, plus oponę do koła zapasowego. I miał również szczęście, kiedy na eklektycznym stoliku w przedpokoju mieszkania bloku spółdzielczego stał telefon.

Nasz szczęśliwiec wziął się spiął i wykupił na stacji CPN paliwo za wszystkie uciułane bony przydziału na benzynę. Zapakował rodzinkę i zrobili honorową rundkę przez miasto, a nawet skoczyli kawałek za.

Samochód na ganc nowym ogumieniu pięknie mknął po peerelowskich drogach. Wrócili wieczorem zrobili sobie pierwszą dolewkę do kawy, wypili i szczęśliwi poszli spać. Rano obudził ich telefon, całe szczęście, że mieli inaczej nigdy by nie zadzwonił i nasz posiadacz nie byłby taki szczęśliwy. W słuchawce pośród trzasków i pisków** rozległ się głos: kupi pan nowe opony do fiata? – mam pięć sztuk, odstąpię po dobrej cenie. Nie, dziękuję już mam, i miał już odłożyć słuchawkę, kiedy rozmówca ponowił ofertę raz jeszcze dodając, że zadzwoni wieczorem, ale wtedy będzie już drożej.
Szczęśliwy posiadacz, samochodu i telefonu raz jeszcze grzecznie podziękował i odłożył słuchawkę.

- Kto dzwonił? – zapytała osobista koleżanka małżonka szczęśliwca wysuwając głowę z kuchni.

Jeśli można sobie wyobrazić obcego, to ona tak właśnie wyglądała: jej twarz była obłożona pociętymi w talarki ogórkami zatopionymi w jakiejś brudnawej bryi, z której tylko dwa otworki podejrzliwie świeciły i łypały podejrzliwie.

- Nie wiem kochanie. Zupełnie nikt. Ktoś chciał mi sprzedać opony i mówił, że u niego taniej niż w sklepie, że prawie gratis mógłby dorzucić felgi. Szkoda, mógł zadzwonić kilka dni wcześniej. Taka okazja. Cóż, zdarza się. Widocznie nie mam szczęścia. – Aha – zamruczała śmiesznie przekrzywiona głowa wystająca zza metalowej, pomalowanej na biały kolor, futryny kuchennych drzwi, po czym zniknęła. Z kuchni dodała jeszcze – masz rację. Szkoda taka okazja… Trudno.

Nasz szczęśliwiec wyszedł do pracy. W kiosku drogą kupna nabył gazetę i papierosy. Już miał iść dalej, ale coś kazało mu się zatrzymać. Nie wiedział jeszcze co. Rozwinął gazetę. Spojrzał. W niej wszystko w porządku, czyli bez zmian: Polska Republika Ludowa właśnie wyprzedziła Zachód w produkcji żyta i na świecie zajmuje drugie miejsce za… Nietrudno zgadnąć za kim.

To co go zatrzymało? Co kazało się zatrzymać? Odwrócił się wolno. I oto stanął twarzą w twarz z parkingiem. Jego oczom ukazał się dziwny, niezrozumiały widok. O ile widok „obcego” w jego mieszkaniu nie dziwił go już wcale, to, to, co ujrzał – owszem. Stał naprzeciw swojego fiata. Jego fiat też stał naprzeciw niego. On stał na krzywych kaflach chodnika, a fiat stał na …Tam gdzie powinny być koła z nowymi oponami stały pustaki.
Podszedł, i z niedowierzaniem przyjrzał się raz jednej stronie auta, a potem drugiej. Policzył – równo cztery, nic mniej i nic więcej, tylko dokładnie cztery. Wrócił pod kiosk i oparł się o jego metalowy narożnik. Z okienka wyjrzała głowa, ale nie była to ta sama, która chwilę wcześniej łypała z jego kuchni. To był sprzedawca.

- Przygotowuje się pan sąsiad do zimy? – zapytał, i nie czekając na odpowiedź dodał: przykryje pan brezentem, czy tak zostawi? A wie pan – ciągnął jak nakręcony dalej – to dobry pomysł, ja chyba też tak zrobię. Zdejmę koła i schowam do piwnicy, po co ma guma murszeć na dworze. A takie ładne pustaki, to gdzie pan dostał?

Zapatrzony w to co ujrzał, tylko machnął ręką na znak, że nie chce rozmawiać, spojrzał na zegarek i wbiegł pędem do klatki. Na trzecim pietrze był w kilka sekund. Otworzył drzwi i krzyknął:

- Krysia, jak ktoś zadzwoni w sprawie opon, to powiedz, że felgi też chcemy kupić. Tylko siedź w domu i nie wychodź! Czekaj aż ja wrócę. Potem pogadamy, teraz nie mam czasu, spieszę się. Jestem spóźniony. Tylko siedź w domu i nigdzie nie wychodź, i czekaj na telefon!

Grzmiał stojąc jedną nogą w mieszkaniu, drugą na klatce. W tonie jego głosu był jakiś niepokój. Gadająca głowa milczała i tym razem tylko potakiwała na znak, że rozumie. Z maski „obcego” odpadł wpierw jeden, a zaraz potem drugi i kolejne plasterki ogórka.

W zasadzie, dalej nie muszę już kontynuować, bo sprawa prosta i oczywista. Szczęśliwy posiadacz czterech kółek, i telefonu, drogą kupna nabył kolejne cztery opony równie nowe jak te które wczoraj ze szwagrem zakładali, i prawie gratis dostał pięć felg. Przypadek sprawił – a może miał takie szczęście, że trafił na swoje cztery opony i swoje pięć felg.

Zapewne też przypadek to sprawił – a może miał takie szczęście, że drogą kupna nabywał jeszcze trzy razy opony i za każdym razem dostawał gratis pięć felg, co w rezultacie końcowym sprawiło, że nasz szczęśliwiec zebrał tyle budulca, aby w końcu dojść do przekonania, że czas zacząć się budować – wpierw postawił garaż.

I teraz można spokojnie przejść do czasów obecnych i odnieść się właściwie do kryzysu. Powszechnie wiadomo, że polskość przeżywa obecnie kryzys, a za sprawą takich rozmaitych meneli udających celebrytów, i rożne kolorowe cioty i cioteczki, i innych „obcych” z wrogich konstelacji uznaje się, że „polskość, to nienormalność”.

A skoro kryzys i nienormalność, to warto-by się zastanowić nad sensem powyższego tekstu i na sam przód sprawić, aby menel udający celebrytę dwa razy się zastanowił zanim coś chlapnie na temat Polski.
Można takiemu zaproponować wymianę lakieru – dajmy na to wpierw na samochodzie raz i drugi. Jeśli dalej będzie pieprzył/pieprzyła jak popa-żona, to można pójść krok dalej i zaproponować zmianę elewacji domu.

I nim, dajmy na to taki Kuba Wojewódzki z Figurskim się obejrzą, to im ubezpieczalnie wypowiedzą umowy – stwierdzą, że stali się ryzykownym produktem, a raczej odpadem poprodukcyjnym, w który nie warto inwestować.

Prewencja, to jedna z najskuteczniejszych ścieżek do normalności.

W dalszej konsekwencji może się okazać, że polskość, to najnormalniejsza normalność, że tak, jak matkę, ojczyznę ma się jedną.
A jeśli ktoś nie lubi „macochy”, to może sobie wrócić do własnej „matki”. Jeśli jej nie ma, to niech pogodzi się z sytuacją, że większość ma ją, tutaj, w Polsce, i niekoniecznie musi się nam podobać, aby publicznie z niej drwić i ją lżyć.

Domykając temat podaży i popytu, jestem w obowiązku dopowiedzieć, że w tamtym czasie funkcjonowały również inne formy zakupu własnych opon. Dzwonił telefon i w słuchawce, jak zawsze pośród tajemniczych pisków i trzasków, padała propozycja kupna nowych opon albo zaraz kompletu kół. Kiedy właściciel odpowiadał, że dziękuje, że niepotrzebne, że ma, to głos w słuchawce kazał się upewnić czy na pewno ma. Po którymś z rzędu razie, kiedy święcie przekonani właściciele samochodów byli pewni, że są posiadaczami również rzeczonych czterech kółek, stwierdzili, że zaczynają zbierać materiał budowlany… Rozeszło się po terenie lotem błyskawicy. I kiedy zadzwonił telefon z pytaniem padała prawidłowa odpowiedź – ile. Uzgadniano cenę i sposób przekazania należności i w ten sposób posiadacz samochodu zaoszczędzał czas i energię niezbędne na wymianę pustaków lub cegieł na koła.

Dopisek.
Dzisiejszy kryzys nie dotyczy jedynie polskości, dotyka również tej części, która opisana jest w kodeksie karnym jako prawo procesowe i prawo materialne. W każdym bądź razie zamykając temat warto podpowiedzieć czytelnikowi, co ma wpierw zrobić i gdzie się udać, kiedy stwierdzi brak czegoś, o czym był święcie przekonany, że to ma.

Jeśli nagle stwierdzisz, że twój telefon wyparował, to wpierw odwiedź te lombardy, w których przyjmują towar bez dokumentów. Jeśli zgłosisz na policję, to ich poinstruuj jak mają postępować, aby namierzyć telefon. Jednak najlepiej jak zrobisz to sam, albo poprosisz kogoś, kto ma olej w głowie.

Jeśli zginą ci przedmioty mające przewagę metalu lub stopów, to odwiedź złomiarzy – zrób to szybko i dyskretnie. Jest szansa, że odkupisz, po cenie złomu, część swojego ogrodzenia, taczkę i co tam tylko jeszcze.

Jeśli zginą ci zabytkowe meble, cenne obrazy – zleć rzemieślnikom zrobienie ich duplikatów, a jeśli masz zacięcie artystyczne, obrazy namaluj sobie sam.

Jeśli ukradną ci pieniądze, mówi się trudno – weź nadgodziny, zaciągnij kolejny kredyt, jakoś trzeba dalej żyć.

Pamiętaj! W ostateczności, i tylko wtedy, kiedy twój ubezpieczyciel potrzebuje zaświadczenia z policji, kradzież zgłoś tym organom. W każdym innym przypadku działaj sam, lub za pomocą dobrze poinformowanych człowieczków ulicy.

Średnia ocena
(głosy: 0)
Subskrybuj zawartość