Polaków portret cudzy

Holandia to dosyć ciekawy kraj: z jednej strony małe toto i przy braku korków, da się przejechać z jednego końca na drugi w czasie poniżej trzech godzin. Z drugiej – na niewielkim obszarze upchane jest ponad szesnaście milionów ludzi i pewnie stąd biorą się kontrasty. Szczególnie dobrze widać je przy okazji tych dziesięciu procent mieszkańców, którzy nie są etnicznymi Holendrami – a do tej urozmaiconej grupy przybyszów dołączyli w ciągu ostatnich paru lat Polacy.

Nie żeby przedtem nie było ich wcale, ale od jakiegoś czasu widać nas coraz bardziej. I ta obecność przybiera czasem ciekawe formy.

Taka scenka rodzajowa: rozmawiam ostatnio ze znajomym Holendrem w pracy, a ten ni stąd, ni zowąd pyta mnie, co sądzę o polskich budowlańcach. Co mam niby sądzić? Mówię, że znam paru – solidni, szybcy, (relatywnie) tani. Mój rozmówca się rozpromienił, bo najwyraźniej takiej opinii oczekiwał i zgadzało się to z tym, co słyszał gdzie indziej. Znaczy nie jesteśmy tacy najostatniejsi, pomyślałem.

Dzień dalej potoczył się dość przyjemnie, więc maszerowałem do domu w dobrym nastroju. Na trasie do domu mam całodobowy sklep z tym i owym i kiedy przechodziłem obok, moją uwagę przykuła kartka na drzwiach ostrzegająca złodziei, że sklep jest monitorowany, próba kradzieży skutkuje wezwaniem policji i tak dalej. Standard, pomyślałem i poszedłem dalej – po czym parę metrów dalej stanąłem jak wryty, bo dotarło do mnie, że ostrzeżenie było napisane po polsku.

Łudziłem się przez chwilę, ale zapytany o treść sprzedawca rozwiał moje złudzenia: problem z naszymi rodakami bimbającymi sobie na siódme przykazanie zrobił się na tyle poważny, że konieczne stały się niestandardowe metody.

Piątkowy wieczór, rozmawiam na obiedzie z dawno nie widzianym kumplem pracującym, jak ja, w Holandii – podobna branża, ale poszedł łobuz do konkurencji. Jakiś czas temu jego szefowi zebrało się przy piwie na pogaduchy o rozmaitych nacjach, co w sumie naturalne: Amsterdam w ogóle, a sektor finansowy zwłaszcza, wyglądają na tle reszty Holandii jak miniaturowy ONZ skrzyżowany z wieżą Babel.

I cóż rzecze pryncypał kolegi? Otóż Polacy to ponoć świetni pracownicy – szczególnie na tle Chińczyków czy ludzi z PIGS (piękny akronim wymyślony przez Angoli – chodzi o południowych Europejczyków reprezentowanych przez Portugalię, Włochy, Grecję i Hiszpanię). Ci pierwsi potrzebują praktycznie prowadzenia za rękę – zamiast coś z nimi załatwiać, człowiek musi się najpierw tyle natłumaczyć, że właściwie może robotę wykonać sam. Południowcy z kolei mają skłonności do marudzenia i a to potrzebują nowego komputera do roboty, a to trzeba im biurko podregulować i w ogóle zająć się nimi solidnie i pogłaskać, zanim coś zrobią.

Co do skośnookich – zgodziłem się bez zastrzeżeń, bo mam identyczne doświadczenia, o południowcach – zdanie mam nieco lepsze. Ale nie to było najciekawsze, bo zaintrygowało mnie jak konkretnie na tym tle odróżniają się Polacy. Otóż jako naród cokolwiek doświadczony ciężkimi warunkami – powiedzmy, że do mojego pokolenia włącznie – radzimy sobie dosyć dobrze w warunkach improwizacji. Jak Polak nie ma działającego kompa, to pójdzie sam wiercić dziurę w brzuchach działu IT albo nie pytając nikogo o zdanie, ustawi sobie system po swojemu i weźmie się do roboty. Wyskoczyło dodatkowe zlecenie na wczoraj? Doobrze. Tu trzeba jeszcze dopisać spory kawałek kodu dla klienta? Doobrze. Na kiedy? Na wczoraj? Doobrze.

Co najzabawniejsze, to „doobrze” ponoć faktycznie działa – i skutkuje konkretnymi rezultatami.

Przepraszam czytelników znudzonych w tym momencie opisem aktywności autora – sam nie lubię czytać, jak ktoś wstał rano skacowany, kupił kefir i było mu źle – ale tak się składa, że pewne rzeczy widać dopiero w skali mikro. Z jakiegoś powodu, gazety wrzeszczące o kompromitacji wizerunku Polski przez prezydenta i / lub premiera nie interesują się specjalnie tym, jaki wpływ na wizerunek naszego kraju za granicą ma ta masa ludzi, która po akcesji do UE postanowiła szukać szczęścia poza Polską.

Może coś mi umknęło, ale doniesienia gazetowe to ostatnio przeplatanka histerii o kompromitującym nas Kaczorze z wrzaskami o knującym z Demokratami Sikorskim – a o rodakach za granicą prasa sobie przypomina jeśli spotka się z nimi kandydat na burmistrza Londynu albo kilku żuli zje utłuczonego w fontannie łabędzia. A że dla wielu ludzi w zachodniej Europie polski fachowiec – albo, co niestety też jest możliwe, polski złodziej – może być jedynym kontaktem z Polakami? I w zależności od tego, nasz kraj będzie miał jeszcze jednego sympatyka albo niechętnego krytyka więcej? Po co o tym pisać, lepiej piętnasty raz bić pianę o tym samym.

A w tak zwanym międzyczasie, do krainy wiatraków zjechało się nas trochę – i wygląda na to, że jakiś czas zostaniemy. Z całym dobrodziejstwem inwentarza.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Bananie,

a to ogłoszenie-ostrzeżenie dla złodziei tylko po polsku było?
Czy jeszcze w innym języku?
A poza tym świetny tekst, można prosić o więcej czasem takich obrazków/impresji z Holandii?
No bo Ustronna milczy od dawna, więc trza mieć jakiegoś innego holenderskiego korespondenta na TXT.

pzdr


@grześ

Co do większej ilosci – postaram się, bo od pisania o Kaczorze & Donaldzie to już mi paw egzystencjalny z szuflady wyskakuje.

A ostrzeżenie niestety było tylko po polsku…


Anegdotka w temacie

Siedziałem w kultowym pubie w Amsterdamie.

Obok mnie galeria mieszkańców i turystów – totalna mieszanka kolorów, typów i zachowań. Zapaliłem papierosa i popijałem Guinessa. Sąsiad, hippiesowaty Amerykanin luknął na mnie raz i drugi i zagadał: Bo ty to jesteś z Polski! Przytaknąłem, nieco zdziwiony skąd na to wpadł, jako że wyglądam bardziej na zasłużonego bojownika Hezbollahu szukającego targetów w Europie…

A jankes na to: bo palisz te śmieszne cienkie papieroski…

Był świeżo po stażu w Polsce, gdzie wszyscy wokół slimy albo te drugie palili.

Chwilę później przeszliśmy na skręty i było już comme-il-faut.


merlot

naganiacz Hezbollahu ze slimem w ustach to musi być przedni widok :))


Banan

Po opisie odnajduję, ze wizerunek dwubiegunowy Polaka się utrzymuje od lat. Będąc jeszcze młodzikiem bez zarostu jeździłem do Rajchu i tam też z jednej strony był solidny i tani fachman, a z drugiej lump z lepkimi rączkami. Co prawda po otwarciu granic wyjechało więcej tych pierwszych i z różnych źródeł docierał obraz raczej rzeczonego spryciarza co sam kombinuje jak dobrze wykonać pracę, ale kombinujących inaczej widać jeszcze nie brakuje.
Dziwne, bo wydaje mi się, że dla tych z lepkimi rączkami łatwiej na miejscu.
Z drugiej strony ci z kombinujący inaczej mogą za dnia być dobrymi fachmanami, którzy wieczorem próbują obniżyć koszty utrzymania, coby więcej uciułać na mieszkanie w Polsce. Dostępność kredytów ostatnio mocno ograniczono.


@sajonara

Całkiem niewykluczone, że to jest utrzymująca się tendencja do dwubiegunowości – ale dla mnie to jest pierwsze zetknięcie. A z tym tłumaczeniem kredytami to bym nie przesadzał – kradzież w sklepie i koszt mieszkania to w ogóle nie ten rząd wielkości, jeśli chodzi o koszty.


z kredytami uproszczenie

ale znam przypadki osobliwe jak się oszczędza na saksach. W Rajchu poznałem paru zawijaczy. Jest adrenalinka, jest zysk. Jak sie nie ma roboty to strata żadna zwłaszcza, ze ryzyko wcale nie takie duże.

Będąc w USA poznałem osobników, którzy jedli chlebopodobne tworzywo tostowe smarowane dżemem,

z drugiej ręki mam info o miszczuniu co dwa miesiące wcinał jaja (smażone, gotowane, na twardo, na miękko, kotlety z jaja) do tego wychylał dwie szklanki wódki. Ponoć całkiem nieźle funkcjonował fizycznie.

Dość powszechnym było żywienie się w miejscu pracy jesli to była gastronomia. (z czasem wyrobiły się nawet układy barterowe) (my wam pizzę z Pizza-hut wy nam kurczaki z KFC).

Panowie z marketu nieźle opracowali wynoszenie garmażerki i zup w puchach.

Jak wentyl sumienia było to nie moje to państwowe albo oni od tego nie zbiednieją

Teraz bardziej ludzie za praca jadą, ale w każdej masie znajdzie się element niepożądany. Tak sie składa, że on się bardziej wyróżnia to i o nim sie więcej mówi. Szczęściem tej pozytywnej masy jest więcej dlatego wizerunek Polaczka-złodziejaszka ustąpił wizerunkowi taniego fachmana. Choć z tym tanim to też ponoć już nie jest takie oczywiste.


@sajonara

No, po takim poszerzeniu wyjaśnienia to się właściwie zgadzam. Co do taniego – to nawet nie chodzi o to, że Polacy pracują za resztę ze sklepu, tylko o stosunek ceny do jakości usługi ciągle przewyższający Holendrów wynajętych do tego samego.


Subskrybuj zawartość