Holandia to nie tylko Amsterdam i Haga, miasta kulturowo, narodowościowo i obyczajowo wyjątkowo liberalne.
To przede wszystkim protestancka z ducha prowincja. Która tak naprawdę patrzy ze zgrozą na to, co się w tych oazach wolności i tolerancji dzieje. I to wykazało referendum konstytucyjne.
Lęki Holendrów przed pełniejszą integracją mają podłoże bardziej ekonomiczne niż narodowościowe, choć zwłaszcza na prowincji, te także.
W Belgii podobnie + własne doświadczenia z narastającym, z roku na rok, konfliktem walońsko – flamandzkim, uwidaczniającym jak w praktyce może rysować się projekt wspólnej bezkonfliktowej Europy.
Dlatego eurokraci poszli po rozum do głowy i zrezygnowali z przepchnięcia unormowań prawnych drogą referendum, a poprzestali na pewniejszych, choć mających mniejszy ciężar legitymizujący, głosowaniach parlamentarnych.
W Europie wszystkie kraje poza Irlandią zastosowały ten mechanizm. Mechanizm wykluczający rozstrzygniecie drogą demokrację bezpośredniej.
Najpełniej demokratyczny sposób wypowiedzenia własnego zdania uznano za niepewny.
I żeby było śmieszniej, ograniczając – de facto – prawo Europejczyków do procesu decyzyjnego, tak uzasadnia się korzyści płynące z wprowadzenia Traktatu lizbońskiego : “Europa stanie się bardziej demokratyczna i przejrzysta…obywatele będą mieli większą możliwość uczestnictwa w procesie decyzyjnym.”
Czysta farsa.
Pani jak widzę wieczna optymistka;
“Zaletą Traktatu jest fakt, że jest on łatwiej modyfikowalny niż Konstytucja. A to już duży plus.”
Nie udało się z konstytucją to niech będzie chociaż traktat!
I od razu punktuje Pani jego pozytywy, z których wynika, że jeśli prawo łatwiej zmienić to lepiej. Niestabilność prawa dużym plusem?
Bardzo interesująca teza…
Pani Agawo,
Holandia to nie tylko Amsterdam i Haga, miasta kulturowo, narodowościowo i obyczajowo wyjątkowo liberalne.
To przede wszystkim protestancka z ducha prowincja. Która tak naprawdę patrzy ze zgrozą na to, co się w tych oazach wolności i tolerancji dzieje. I to wykazało referendum konstytucyjne.
Lęki Holendrów przed pełniejszą integracją mają podłoże bardziej ekonomiczne niż narodowościowe, choć zwłaszcza na prowincji, te także.
W Belgii podobnie + własne doświadczenia z narastającym, z roku na rok, konfliktem walońsko – flamandzkim, uwidaczniającym jak w praktyce może rysować się projekt wspólnej bezkonfliktowej Europy.
Dlatego eurokraci poszli po rozum do głowy i zrezygnowali z przepchnięcia unormowań prawnych drogą referendum, a poprzestali na pewniejszych, choć mających mniejszy ciężar legitymizujący, głosowaniach parlamentarnych.
W Europie wszystkie kraje poza Irlandią zastosowały ten mechanizm. Mechanizm wykluczający rozstrzygniecie drogą demokrację bezpośredniej.
Najpełniej demokratyczny sposób wypowiedzenia własnego zdania uznano za niepewny.
I żeby było śmieszniej, ograniczając – de facto – prawo Europejczyków do procesu decyzyjnego, tak uzasadnia się korzyści płynące z wprowadzenia Traktatu lizbońskiego : “Europa stanie się bardziej demokratyczna i przejrzysta…obywatele będą mieli większą możliwość uczestnictwa w procesie decyzyjnym.”
Czysta farsa.
Pani jak widzę wieczna optymistka;
“Zaletą Traktatu jest fakt, że jest on łatwiej modyfikowalny niż Konstytucja. A to już duży plus.”
Nie udało się z konstytucją to niech będzie chociaż traktat!
I od razu punktuje Pani jego pozytywy, z których wynika, że jeśli prawo łatwiej zmienić to lepiej. Niestabilność prawa dużym plusem?
Bardzo interesująca teza…
Pozdrawiam serdecznie.
yassa (gość) -- 04.06.2009 - 18:04