Mam pewne kontakty z mediami i odnoszę wrażenie, że różne media mają różne motywacje, ale niekompetencja w zakresie nauk przyrodniczych jest im wszystkim wspólna. Dziennikarze powielają najczęściej utarty schemat: konfrontacja stron, ale bez zrozumienia, że większość zagadnień naukowych – jeśli ma być przedstawiona z jakąś uczciwością – wypada w takiej formie źle – prelegent próbuje coś zawiłego tłumaczyć, przedstawia różne stanowiska, usiłuje wyjaśnić trudności, tymczasem do publiczności dociera jedynie to, że nie jest niczego pewny, zatem najlepiej jest… przyjąć upraszczający, lecz kategoryczny pogląd strony przeciwnej, że skoro czegoś do końca nie wiadomo, to najlepiej (dla bezpieczeństwa) tego wszystkiego zakazać.
Ponadto, jestem tutaj naprawdę głeboko przekonany – istniejee coś takiego, jak mit “niezależnych instytucji”, które w strukturach demokratycznych wydają się bardziej wiarygodne niż “uwikłane” instytucje rządowe czy korporacyjne jednostki badawcze. Prowadzi to do sytuacji, kiedy w warunkach sporu naukowego – jeśli przebije się on do mediów – opinia publiczna zazwyczaj przykłada większą wagę do opinii przedstawianych przez “niezależnych ekspertów” – nie wnikając już dalej ani jak bardzo są niezależni, ani na ile są kompetentni oraz czy ich poglądy są oparte na przesłankach naukowych, czy raczej są odzwierciedleniem pewnego szerszego światopoglądu – a zatem, że nie tyle używają nauki, aby poznać prawdę, lecz używają nauki, aby uzasadnić pogląd, który wypracowali sobie wcześniej.
Przykład – jakikolwiek ekspert Greenpeace będzie “a priori” niechętny energetyce jądrowej i spośród wszystkich faktów naukowych dotyczących tego zagadnienia wybierze do swojej prezentacji jedynie takie, które ten wcześniejszy pogląd będą jakoś wspierać. Nie jest to zatem ekspert “niezależny” – wręcz przeciwnie – on jest właśnie całkowicie zafiksowany – Greenpeace właśnie dlatego go wybrał na swojego eksperta, że jego niechęć wobec energetyki jądrowej jest bardzo silna i raczej niezmienna, niepoddająca się argumentacji strony przeciwnej.
Jeśli media chiałyby uzyskać opinię prawdziwie niezależną, to powinny raczej poprosić o zdanie jakiegoś fizyka niezwiązanego ani z przemysłem jądrowym ani z organizacjami ekologicznymi. Tylko że na ogół taka osoba powie coś tak, że nie będzie to ani 100% za ani 100% przeciw, czyli medialnie będzie to do dupy a dziennikarze takich wypowiedzi bardzo nie lubią.
W rezultacie – mamy przeniesiony na płaszczyznę naukową cyrk taki, jaki znamy z polityki, gdzie jak PO jest za, to PiS jest przeciw i odwrotnie. Wszysko zamienia się w “entertainment” i nie prawda staje się istotna, lecz wyrazistość i medialna atrakcyjność argumentacji – nawet najbardziej demagogicznej i kłamliwej.
Więc Panie Poldku – chociaż zgadzam się z tym, że koncerny też kombinują, żeby poprawić swoje wyniki tanim kosztem i znane są przypadki manipulowania przez nie danymi naukowymi (np. przypadek przemysłu tytoniowego), to jednak nie jest tak, że mają bezpośrednie przełożenie na media czy środowiska akademickie (jeśli mają – np. poprzez finansowanie grantów naukowych czy zlecanie reklam, to raczej na pojedyncze instytucje a nie na cały sektor). Powiem też, że z własnego doświadczenia wiem, że obecnie np. przemysł chemiczny tak panicznie boi się ekologów, że sam finansuje przeróżne “zielone” programy badawcze – najczęściej niewiele sobie po nich obiecując, lecz chroniąc jakoś w ten sposób własny zadek. Przemysłowcy doskonale już bowiem wiedzą, że nie ma łatwiejszej kariery dla populistycznego polityka czy działacza samorządowego niż razem z ekologicznymi aktywistami “chronić społeczeństwo przed trucicielami”.
@Poldek
Mam pewne kontakty z mediami i odnoszę wrażenie, że różne media mają różne motywacje, ale niekompetencja w zakresie nauk przyrodniczych jest im wszystkim wspólna. Dziennikarze powielają najczęściej utarty schemat: konfrontacja stron, ale bez zrozumienia, że większość zagadnień naukowych – jeśli ma być przedstawiona z jakąś uczciwością – wypada w takiej formie źle – prelegent próbuje coś zawiłego tłumaczyć, przedstawia różne stanowiska, usiłuje wyjaśnić trudności, tymczasem do publiczności dociera jedynie to, że nie jest niczego pewny, zatem najlepiej jest… przyjąć upraszczający, lecz kategoryczny pogląd strony przeciwnej, że skoro czegoś do końca nie wiadomo, to najlepiej (dla bezpieczeństwa) tego wszystkiego zakazać.
Ponadto, jestem tutaj naprawdę głeboko przekonany – istniejee coś takiego, jak mit “niezależnych instytucji”, które w strukturach demokratycznych wydają się bardziej wiarygodne niż “uwikłane” instytucje rządowe czy korporacyjne jednostki badawcze. Prowadzi to do sytuacji, kiedy w warunkach sporu naukowego – jeśli przebije się on do mediów – opinia publiczna zazwyczaj przykłada większą wagę do opinii przedstawianych przez “niezależnych ekspertów” – nie wnikając już dalej ani jak bardzo są niezależni, ani na ile są kompetentni oraz czy ich poglądy są oparte na przesłankach naukowych, czy raczej są odzwierciedleniem pewnego szerszego światopoglądu – a zatem, że nie tyle używają nauki, aby poznać prawdę, lecz używają nauki, aby uzasadnić pogląd, który wypracowali sobie wcześniej.
Przykład – jakikolwiek ekspert Greenpeace będzie “a priori” niechętny energetyce jądrowej i spośród wszystkich faktów naukowych dotyczących tego zagadnienia wybierze do swojej prezentacji jedynie takie, które ten wcześniejszy pogląd będą jakoś wspierać. Nie jest to zatem ekspert “niezależny” – wręcz przeciwnie – on jest właśnie całkowicie zafiksowany – Greenpeace właśnie dlatego go wybrał na swojego eksperta, że jego niechęć wobec energetyki jądrowej jest bardzo silna i raczej niezmienna, niepoddająca się argumentacji strony przeciwnej.
Jeśli media chiałyby uzyskać opinię prawdziwie niezależną, to powinny raczej poprosić o zdanie jakiegoś fizyka niezwiązanego ani z przemysłem jądrowym ani z organizacjami ekologicznymi. Tylko że na ogół taka osoba powie coś tak, że nie będzie to ani 100% za ani 100% przeciw, czyli medialnie będzie to do dupy a dziennikarze takich wypowiedzi bardzo nie lubią.
W rezultacie – mamy przeniesiony na płaszczyznę naukową cyrk taki, jaki znamy z polityki, gdzie jak PO jest za, to PiS jest przeciw i odwrotnie. Wszysko zamienia się w “entertainment” i nie prawda staje się istotna, lecz wyrazistość i medialna atrakcyjność argumentacji – nawet najbardziej demagogicznej i kłamliwej.
Więc Panie Poldku – chociaż zgadzam się z tym, że koncerny też kombinują, żeby poprawić swoje wyniki tanim kosztem i znane są przypadki manipulowania przez nie danymi naukowymi (np. przypadek przemysłu tytoniowego), to jednak nie jest tak, że mają bezpośrednie przełożenie na media czy środowiska akademickie (jeśli mają – np. poprzez finansowanie grantów naukowych czy zlecanie reklam, to raczej na pojedyncze instytucje a nie na cały sektor). Powiem też, że z własnego doświadczenia wiem, że obecnie np. przemysł chemiczny tak panicznie boi się ekologów, że sam finansuje przeróżne “zielone” programy badawcze – najczęściej niewiele sobie po nich obiecując, lecz chroniąc jakoś w ten sposób własny zadek. Przemysłowcy doskonale już bowiem wiedzą, że nie ma łatwiejszej kariery dla populistycznego polityka czy działacza samorządowego niż razem z ekologicznymi aktywistami “chronić społeczeństwo przed trucicielami”.
Pozdrawiam,
Zbigniew P. Szczęsny -- 24.11.2009 - 14:46ZS