Housewife w XXI wieku
Antyfeminizm należy do tych ideologii, które – we współczesnym świecie – są trudne lub wręcz niemożliwe do realizacji. Rzeczywistość już dawno przestała wyglądać tak, jak powinna, a ci, którzy pragną coś zmienić, nie zawsze mają taką możliwość. Wbrew temu, co twierdzą feministki, istnieją w Polsce kobiety, które chciałyby żyć w tradycyjnych układach społecznych. Problem w tym, że zazwyczaj nie mogą one urzeczywistniać swoich poglądów. W XXI wieku praktycznie nie da się być klasyczną housewife. Umyślnie piszę “housewife”, bo w języku polskim nie ma jednego, prostego i wyrazistego słowa, określającego kobietę, która nie pracuje zawodowo, tylko poświęca się sprawom rodzinno-domowym.
Myślę, że w dobie dealerów, freelancerów, headhunterów, copywriterów, ghostwriterów, designerów, webmasterów, babysitterów, spin doctorów, product menagerów i managing directorów używanie wyrazu “housewife” nie stanowi żadnego nietaktu (w sumie, to nie jest głupi pomysł, żeby uznać domożonę za jeden z zawodów. Ostatecznie, taka dama również pracuje, a pieniądze otrzymuje od swojego męża. Nie nazwałabym jej bezrobotną, bo to określenie pasuje raczej do niezatrudnionej, niestudiującej, pełnoletniej, mieszkającej z rodzicami dziewczyny. Ech, jaka epoka, takie nazewnictwo!).
No, ale dlaczego nie da się być housewife? Jakie przeszkody stają na drodze kandydatkom na to stanowisko? I jakie są wady takiego stanu rzeczy? Spróbuję to wyjaśnić w niniejszym tekście!
Feministyczny styl życia
Współczesny świat zmusza kobiety do feministycznego stylu życia – także te, które wolałyby funkcjonować bardziej tradycyjnie. Mężczyźni zarabiają tak mało pieniędzy, że nie są w stanie samodzielnie utrzymać swoich rodzin. Powoduje to, że niewiasty (czy im się to podoba, czy nie) muszą podejmować pracę zawodową. Pracodawcy często wymagają od nich nadludzkiego wysiłku, a państwo, zamiast pomagać uciśnionym pracownicom, pośrednio przyczynia się do ich katorgi (niedawno politycy zdecydowali, że podwyższą paniom wiek emerytalny o równiutkie 7 lat!).
Skutek jest taki, że zarówno mąż, jak i żona, spędzają całe dnie w robocie. Wieczorem oboje wracają do domu: są wyczerpani, zdenerwowani, myślą tylko o tym, żeby odpocząć i zapewnić sobie odrobinę relaksu. Żadne z nich nie ma ochoty, żeby pójść do kuchni, zrobić dwie porcje kolacji, a potem pozmywać i powycierać naczynia. Żadne z nich nie chce usługiwać drugiemu i patrzeć na jego słodką bezczynność. Żadne z nich nie jest zainteresowane pracą na dwa etaty.
Dwa światy
I on, i ona pragną po prostu usiąść przed telewizorem i obejrzeć ulubiony program rozrywkowy. Żona nie ma siły ani chęci, żeby słuchać opowieści męża, a mąż nie ma siły ani chęci, żeby słuchać opowieści żony. Każde z nich posiada własne problemy, zatem żyje w odrębnym świecie i nie wpuszcza do niego nawet najbliższego człowieka. Jakie są konsekwencje tych wszystkich niedogodności? Małżonkowie kłócą się o to, kto ma się zająć sprawami domowymi, takimi jak przygotowanie posiłku czy wyczyszczenie talerzy.
Nie rozmawiają ze sobą tak, jak powinni – co najwyżej warczą na siebie, bo oboje są ofiarami stresu i znużenia. Jeśli jednej z osób udaje się przeforsować swoje zdanie, to ta druga jest wściekła i delikatnie mści się na tej pierwszej. Błędne koło zostaje wprawione w ruch, mężczyzna i kobieta przestają się doskonale uzupełniać. Kończy się sielanka, a zaczyna tragifarsowy skecz. Nie ma żadnej koordynacji – nikt nie wie, co ma robić, nie zna swoich praw i obowiązków.
Trucizna o powolnym działaniu
Atmosfera jest napięta, brakuje harmonii, porozumienia i wzajemnej życzliwości. Takie negatywne emocje sprawiają, że związek ulega zatruciu. Małżonkowie oddalają się od siebie, przestają się rozumieć, stają się obcymi sobie ludźmi lub wręcz śmiertelnymi wrogami. Czasem nawet rywalizują ze sobą, żeby ustalić, kto jest lepszy, mądrzejszy, zaradniejszy i bardziej godny przywilejów. W ich życiu pojawia się napastliwość, zadziorność, niepokój, skłonność do patrzenia z góry na drugą połówkę.
Powstaje klimat wojny, niezgody i permanentnego chaosu. Mąż i żona, na własne życzenie, wprowadzają do swojego mieszkania ciemną energię, która wraz z upływem czasu staje się coraz bardziej dokuczliwa. Jak nietrudno się domyślić, taki układ grozi separacją bądź rozwodem. Zwróćmy szczególną uwagę na małżeństwa posiadające dzieci. Jeśli ojciec i matka spędzają całe dnie poza domem, a wieczorem sprzeczają się jak parlamentarzyści, to co się dzieje z ich potomstwem?
Samotność dziecka
Dzieciaki są wychowywane przez ulicę, krąg rówieśniczy, TV lub komputer. Czują się osamotnione, tęsknią za rodzicami, walczą z nawarstwiającymi się kłopotami, o których tata i mama nawet nie wiedzą. Czasem odnoszą wrażenie, że otrzymują od rodziców wszystko z wyjątkiem wsparcia i miłości. Ponieważ nie uważają swoich najbliższych za osoby godne naśladowania, zaczynają sobie szukać innych idoli i autorytetów. Owocuje to problemami szkolnymi lub wychowawczymi – niskimi ocenami, używkami, agresją, autoagresją itp.
Dramat ulega nasileniu, kiedy ojciec i matka się rozstają. Problemy małżeńskie i rodzinne, które opisałam, są bardzo charakterystyczne dla dzisiejszych – feministycznych i nowoczesnych – społeczeństw zachodnich. Nie ulega wątpliwości, że w czasach, kiedy żony i matki nie pracowały zawodowo, rodziny były silniejsze, stabilniejsze, szczęśliwsze i bardziej solidarne. Mężczyzna i kobieta nie byli rywalami, tylko idealnie pasującymi do siebie kawałkami układanki. Dziecko nie było ciężarem, tylko istotą stawianą w centrum zainteresowania.
Poza nawiasem społeczeństwa
Innym czynnikiem, który zmusza kobiety do feministycznego stylu życia, jest nietolerancyjne społeczeństwo. Większość ludzi jest nieprzychylnie nastawiona do tych kobiet, które wolą się zajmować domem i rodziną niż robić karierę zawodową. Znam kilka pogardliwych określeń, którymi nazywa się panie o konserwatywnych i antyfeministycznych przekonaniach – są to wyrażenia obraźliwe, nienawistne, krzywdzące i plugawe. Niewiasta, która nie chce żyć tak jak jej koleżanki, jest napiętnowana przez swoje otoczenie, a zwłaszcza przez feministki i feministów.
Zbiorowość karze ją za to, że zlekceważyła obowiązujący schemat i wybrała własną drogę życiową. Tradycjonalistyczna pani domu przekonuje się, że chociaż wszyscy mówią o prawach kobiet, to tak naprawdę nie ma mowy o żadnej wolności. Wbrew solennym deklaracjom i chwytliwym sloganom, brakuje w społeczeństwie akceptacji dla różnych światopoglądów i sposobów bycia. Media promują “jedyny słuszny” wzór postępowania, a ich odbiorcy uznają go za nienaruszalną i nieprzemijalną świętość.
Brak warunków do (antyfeministycznego) życia
Jeśli antyfeministka ma dużo dzieci, to otoczenie atakuje ją z podwójną bezwzględnością. Ludzie dają popalić nie tylko jej, ale także jej mężowi, określanemu uwłaczającymi epitetami. Przyznam szczerze, że ja bym się bała zostać staroświecką housewife. Nie wiem, czy byłabym w stanie egzystować jako wyklęty przez wspólnotę parias – tym bardziej, że mogłoby się to odbić na ewentualnym dziecku. Złośliwości i drwiące uśmieszki mogłabym jeszcze znieść, ale nie zniosłabym prześladowania i wyszydzania mojego malucha.
Tutaj, w Polsce, po prostu nie ma warunków do życia według założeń antyfeminizmu. Dotyczy to zarówno kwestii ekonomicznych, jak i społecznych. Czym jak czym, ale Turcją to my nie jesteśmy! Uważam, że lepiej zostać bezdzietną starą panną niż założyć słabą (feministyczno-nowoczesną) rodzinę. Lepiej skazać się na wieczną samotność niż cierpieć jako odtrącona, wyśmiana, niezrozumiana i potępiona “kura domowa”.
Póki co, nie warto zakładać rodziny
Ostatnio zastanawiałam się nad tym, czy powinnam kiedyś założyć rodzinę. Doszłam do wniosku, że nie – właśnie ze względu na złą koniunkturę. Gdyby Rzeczpospolita Polska była normalnym krajem, to stworzenie klasycznej, zachowawczej, poukładanej, patriarchalnej rodziny byłoby możliwe. Niestety, nie jest i nic na to nie poradzę. Kolejna sprawa: jako matka, musiałabym się liczyć z tym, że moje dziecko będzie indoktrynowane (przez nauczycieli) euroentuzjastyczną i liberalną propagandą.
Czy chciałabym, by mój potomek chłonął w szkole takie treści? Czy chciałabym, by powoli zamieniał się w kosmopolitę, eurofederalistę i polonofoba? Czy chciałabym, by uczestniczył w lekcjach wychowania seksualnego (takich, o jakich marzy SLD i Ruch Palikota)? Czy chciałabym, by został opętany konformizmem, feminizmem i permisywizmem? Czy chciałabym, by na moich oczach przeobrażał się w mojego ideologicznego antagonistę? Oczywiście, że nie!
Szwecja Północna i Szwecja Południowa
Pewnie, że mogłabym samodzielnie uczyć malca patriotyzmu i konserwatyzmu (mit Matki Polki). Sęk w tym, że gdyby o moich nieprawomyślnych poglądach dowiedzieli się sąsiedzi, to mogliby oni wezwać opiekę społeczną i doprowadzić do odebrania mi praw rodzicielskich. Tak się bowiem składa, że w Polsce szwedzkie metody stają się coraz powszechniejsze i bardziej wyrafinowane. Władze zabrałyby mi dzieciaka, a następnie umieściłyby go w polskim odpowiedniku Egalii (placówki, w której wmawia się dzieciom, że płeć nie istnieje, a na każdą istotę ludzką mówi się “ono”).
Zatrważające, ale coraz bardziej prawdopodobne. Mogę cynicznie zażartować, że Europejczycy doczekali się dwóch podobnych krain: Szwecji Północnej i Szwecji Południowej. Różnica polega na tym, że rodzice z Północy nie mają kłopotów z utrzymaniem swojego potomstwa, a rodzice z Południa ledwo ciągną do “pierwszego“. My, naturalnie, jesteśmy Południem. Ubogim i pogrążonym w wewnętrznych niesnaskach.
Burrnesh – Dziewica Kanunu
Wniosek? Ze względu na niskie PKB, nietolerancyjne społeczeństwo, przynależność Polski do Unii Europejskiej i upodabnianie się naszej Ojczyzny do Szwecji nie powinnam zakładać własnej rodziny. Jedyne, co mi pozostaje, to zostać kimś w rodzaju Burrnesh, Dziewicy Kanunu (kobiety, która może funkcjonować tak jak mężczyzna, pod warunkiem, że zachowa czystość do końca życia). Wiem, że Polska to nie Albania, ale innego rozwiązania nie widzę.
Teoretycznie, mogłabym poślubić obcokrajowca i wyjechać za granicę. Są jednak trzy przeszkody. Pierwsza: nie znam żadnego obcokrajowca. Druga: nigdy nie wiadomo, jaka przyszłość i jakie reformy czekają obczyznę. Trzecia: miejsce Polki jest w Polsce. Emigracja może, choć nie musi, grozić wynarodowieniem i zobojętnieniem na sprawy ojczyste (znam Polonusów, którym wystarczyło około pięciu lat, żeby nabrać pogardliwego stosunku do Polski. Co ciekawe, jednocześnie zapomnieli oni o tym, jak się żyje w Kraju nad Wisłą).
Komunikaty werbalne i niewerbalne
Od 15 roku życia powtarzam, że w przyszłości najprawdopodobniej zostanę bezdzietną starą panną. Nie życzę sobie, żeby faceci mnie podrywali, toteż staram się ubierać i zachowywać tak, by nie rozpalać w nich cielesnego ognia (heh, gdybym mogła, najchętniej przebrałabym się za Afgankę! Ale tego ludzkość na pewno by nie strawiła! Poza tym, rasiści i antyterroryści mogliby mnie z kimś pomylić!). To, w jaki sposób jesteśmy postrzegani i traktowani przez innych ludzi, zależy bowiem nie tylko od naszych zapewnień, lecz również od tego, jakie ubrania nosimy, jakie gesty wykonujemy i jak reagujemy na rozmaite bodźce.
Każdy komunikolog potwierdzi, że oprócz komunikatów werbalnych istnieją jeszcze komunikaty niewerbalne. Nosząc skromne, proste, obudowane i aseksualne stroje, kieruję do mężczyzn pewien przekaz podprogowy – daję im do zrozumienia, że jestem niedostępna i nienastawiona na flirt czy seks. Sprawiam, że mogą oni skupić się na tym, co mam do przekazania, a nie na mojej fizyczności i powierzchowności. Nie jestem taka, jak pewna piosenkarka (chyba Beyonce), która z jednej strony skąpo się ubiera, a z drugiej – narzeka, że odbiorcy traktują ją jak obiekt seksualny.
Żeby wilk był syty, a owca cała
Wiem, że panowie są istotami niezwykle pobudliwymi płciowo. Nie mam jednak do nich pretensji, bo taki stan rzeczy wynika z ich samczej natury, a nie ze złej woli. Ukrywając swoją kobiecość, oszczędzam facetom stresu, rozczarowania i poczucia niespełnienia. Sama również na tym korzystam, bo dzięki przyzwoitemu wyglądowi udaje mi się uniknąć niechcianych zaczepek i niedwuznacznych propozycji. Gdybym założyła spódniczkę mini, a mężczyźni (ku mojemu utrapieniu) zaczęli mnie podrywać, to byłabym sama sobie winna.
Zostałabym ukarana za igranie z męską biologicznością, czyli za brak szacunku do siebie i płci przeciwnej. Przekonałabym się, że brak empatii względem bliźnich może się obrócić przeciwko mnie. Jeśli samica eksponuje swoją cielesność, to niech się nie dziwi, że samiec reaguje na to w typowo samczy sposób. My, ludzie, należymy do królestwa zwierząt, zatem jesteśmy niewolnikami pierwotnych i nieposkromionych instynktów. Feministki powinny wreszcie zrozumieć, że mężczyźni nie są płytcy, tylko specyficznie zaprogramowani przez Matkę Naturę.
Pouczające przeżycie z przeszłości
W tym, co czynię i piszę, nie ma absolutnie żadnej filozofii. To jest najzwyklejsza w świecie pamięć o prawach przyrody i właściwościach męskiego organizmu. Kiedy miałam 15 lub 16 lat, zdarzyło mi się – jeden, jedyny raz – założyć bardzo krótkie spodenki. Skutek był taki, że chłopcy gapili się na moje nogi, co strasznie mnie krępowało. Zrozumiałam wtedy, że szkodzę zarówno sobie, jak i im. Sobie – bo narażam się na dyskomfort, niepożądane umizgi lub coś jeszcze gorszego. Im – bo rozniecam w nich płomień, który ich parzy i zmusza do szukania ratunku.
Dziś jestem świadoma, że jeśli chcę, by faceci postrzegali mnie jako kumpla, to muszę wyglądać i postępować jak kumpel, a nie jak kobieta. Jestem jak albańskie Dziewice Kanunu, które – pragnąc robić to, co płeć silna – muszą zrezygnować ze swojej kobiecości. Przez szacunek do mężczyzn i ich uczuć. Przez dostosowanie się do ich świata. Przez głęboki respekt dla ich samczej tożsamości (jednocześnie potężnej i groźnej). Przez dążenie do zapobiegnięcia niezręcznym sytuacjom.
Albo kariera, albo rodzina
Dziewica Kanunu działa w męskiej rzeczywistości, więc jest poniekąd mężczyzną i nie może sobie pozwalać na niewieście zachowania ani na stosunki erotyczne z innymi mężczyznami. Reasumując… Jako antyfeministka, powinnam wyjść za mąż i wcielić się w rolę klasycznej housewife. W Polsce (Szwecji Południowej) nie ma jednak do tego warunków, dlatego egzystuję jako tutejsza Burrnesh. Od lat powtarzam, że kobieta, po ukończeniu szkoły lub studiów, powinna podjąć jednoznaczną decyzję: albo kariera, albo rodzina. Albo praca, albo związek z mężczyzną.
Albo aktywność w szerokim świecie, albo całkowite poświęcenie się domowi. Albo żywot zmaskulinizowanej panny, albo tradycyjna rola kobieca. Albo dożywotnie dziewictwo, albo patriarchalne małżeństwo. Dopiero niedawno dowiedziałam się, że podobny pogląd głoszą od pokoleń Albańczycy. Kobieta nie powinna łączyć kariery z życiem rodzinnym, gdyż grozi to konfliktami, o jakich napisałam we wcześniejszej części artykułu. Szkoda, że gdy niewiasta wybiera klasyczny model życia, to grożą jej docinki ze strony “tolerancyjnych” feministek i feministów!
Magdalena Żuraw i Maria Helena
A teraz coś z zupełnie innej beczki. Chciałabym oficjalnie ustosunkować się do faktu, że niektórzy ludzie stawiają mnie w jednym szeregu z takimi postaciami jak Magdalena Żuraw czy Maria Helena. Te dwie publicystki, piszące kontrowersyjne teksty o roli kobiet w społeczeństwie, reprezentują całkiem inny antyfeminizm niż ja. MŻ i MH to autorki katolickie: jeśli popierają patriarchalizm, to tylko dlatego, że nakazuje im to religia oraz oparta na niej obyczajowość.
Ja zaś jestem ateistką, a wyznawana przeze mnie wersja antyfeminizmu ma charakter laicki, socjobiologiczny, naturalistyczny, darwinistyczny i racjonalistyczny. Poglądy, które głoszę, wypływają z obserwacji przyrody i z analizy zwierzęcej strony człowieka. Opowiadam się za rządami mężczyzn, ponieważ w naturze najwyższą pozycję zajmują osobniki męskie (samce są duże, silne, agresywne, energiczne i władcze. Dominują seksualnie nad samicami i płodzą potomstwo. Nie miesiączkują, nie tracą błony dziewiczej, nie zachodzą w ciążę, nie znają trudów związanych z porodem etc).
Magdalena Żuraw i Maria Helena nie interesują się ewolucjonizmem i nie piszą o fizjologicznych aspektach ludzkiego życia – może dlatego, że nie chcą, a może dlatego, że im nie wolno (w katolicyzmie występują tematy tabu, a uznawanie Homo sapiens za gatunek małpy jest zakazane). No, więc jak można kojarzyć mnie z tymi dwiema autorkami? Katolickie antyfeministki i ja to dwa zupełnie różne światy! Pewnie, że w niektórych kwestiach mówimy jednym głosem. Ale ich przekonania i moje teorie wypływają z całkowicie innych źródeł.
Dziękuję za lekturę mojego tekstu!
Natalia Julia Nowak,
1-4 lutego 2012 roku
PS. Dlaczego nie piszę nic o miłości? Bo miłość, szanowni Czytelnicy, nie istnieje. To, co wielu osobom jawi się jako najpiękniejsze i najgorętsze uczucie, jest efektem działania feromonów i fenyloetyloaminy. Te dwa dziwolągi na literę “f” są zwyczajnymi substancjami chemicznymi. Wyjaśnia to, skąd się wziął związek frazeologiczny “dobra chemia” (rozpowszechniony głównie wśród młodzieży).
PS 2. Jak już napisałam, jestem osobą niewierzącą, więc domyślną formą zawarcia małżeństwa jest dla mnie ślub cywilny. Gdybym miała wyjść za mąż, to zdecydowałabym się właśnie na uroczystość w Urzędzie Stanu Cywilnego. Ślub kościelny mija się z celem, ponieważ dokumenty nowożeńców i tak ostatecznie trafiają do USC (są tam wysyłane lub zanoszone przez duchownego). Podczas trwania związku małżeńskiego faktyczna władza nad mężem i żoną nie należy do księdza, tylko do państwa, dysponującego Kodeksem Cywilnym oraz Kodeksem Rodzinnym i Opiekuńczym. Małżeństwo jest wszak oficjalną i zarejestrowaną instytucją. KRO wypada znać, bo zawiera on kilka niebezpiecznych przepisów.
Przykładowo, kiedy mąż rozwodzi się z żoną, to jego małżonka przestaje być małżonką, ale teść pozostaje teściem do końca życia. Kolejna sprawa: jeśli po rozwodzie jedno z małżonków jest biedne, to ma prawo żądać od tego bogatszego alimentów. I to nie na dziecko, tylko na siebie. Kościół katolicki nie może zmusić oblubieńców do przestrzegania prawa kanonicznego, ale władze mogą ich zmusić do respektowania KRO i KC. Związkiem małżeńskim rządzi Rzeczpospolita Polska, a Rzeczpospolitą Polską – Unia Europejska. Pytanie za sto punktów: kto rządzi Unią Europejską? Illuminati? Dobra, żartuję! Nie mówcie, proszę, że jestem pozbawiona krztyny romantyzmu. Ja po prostu staram się być realistką. “Trzeba być w butach na weselu”, czyż nie?
komentarze
jest
kura domowa
Pino -- 04.02.2012 - 14:16Pino
“Kura domowa” to mowa nienawiści.
Natalia Julia Nowak -- 04.02.2012 - 14:17A ja gratuluję setki,
a tekst przeczytam później:)
grześ -- 04.02.2012 - 14:18NJN
Taki język polski. Może wynika to z faktu, że chociaż mamy patriarchat, to jednak kobiety od co najmniej dwustu lat były tu w różnych pozadomowych dziedzinach aktywne. Po włosku masz “casalinga”, po angielsku “housewife”, Włochy to wiadomo, a Stany – noo, w latach pięćdziesiątych to był totalnie antyfeministyczny kraj. Polecam film “Godziny”, tam jest to ładnie pokazane.
Pino -- 04.02.2012 - 14:25Pino
W Polsce, niestety, nie mamy patriarchatu.
Gdybym była housewife, a ktoś wyzwałby mnie od “kur domowych”, to obraziłabym się jak Afroamerykanin nazwany “Nigga”.
>:-(
Natalia Julia Nowak -- 04.02.2012 - 14:36jak to nie
Pogarda dla niepracujących kobiet wcale go nie wyklucza, przeciwnie, rzekłabym, że może być jednym z objawów.
Ale zapomniałam, że jest też neutralne określenie – gospodyni domowa.
P.S. Miło, że dyskutujesz :)
Pino -- 04.02.2012 - 14:47Pino
“Gospodyni domowa” to długie i niezręczne określenie. A “pani domu” niczego nie sugeruje (tylko tyle, że jest się najważniejszą kobietą w konkretnym gospodarstwie domowym. Pani domu może być pracująca albo i nie).
Natalia Julia Nowak -- 04.02.2012 - 14:50NJN
Ten język jest generalnie długi i niezręczny, a skoro Ci tak wygodniej, to przecież możesz mówić housewife, kein Problem. Faktycznie mamy już tyle anglicyzmów, że jeden więcej nie robi.
Pino -- 04.02.2012 - 14:53Pino
Heh, cała ta dyskusja przypomina mi uczelnianą rozmowę o innowacjach językowych. Na studiach, w ramach zajęć z kultury języka, rozmawialiśmy o nowych wyrazach w polszczyźnie – o tym, czy są one potrzebne, czy mają jakieś odpowiedniki w języku polskim, czy posiadają odcienie znaczeniowe i czy da się bez nich żyć. ;)
No, bo weźmy na przykład wyraz “tabloid”. To słowo posiada polski odpowiednik – “brukowiec”. Problem w tym, że “brukowiec” to wyrażenie ewidentnie pejoratywne, a “tabloid” brzmi bardziej neutralnie i profesjonalnie.
Natalia Julia Nowak -- 04.02.2012 - 14:57Ja się zgodzę z NJN,
że “housewife” brzmi lepiej, no bo porównajmy “zdesperowane gospodynie domowe” a “desperate housewives”, że do mojego ulubionego serialu nawiążę.
Polski niestety nie ma (szczególnie to się odczuwa, gdy zna się niemiecki) takiej zdolności określania czynności/osoby/rzeczy jednym (nawet złożonym z kilku słowem), u nas czasem trza użyć rzeczownika z przymiotnikiem lub konstrukcji rzeczownika z przyimkiem itd
Np. niemiecki “Treffpunkt”, miejsce/punkt spotkań po naszemu.
Choć czasem niemiecki bywa dłuższy znacznie” Studentenwohnheim” kontra “akademik”.
Tyle że już “dom studencki” też długi i mało zgrabny jest.
P.S. Jest z jednej strony śliczne, z drugiej brzydkie słowo polskie “garkotłuki”.
grześ -- 04.02.2012 - 15:14Nie za wielkich kwantyfikatorów użyłaś, szanowna Autorko?
Skąd Ci przyszło do głowy, że w każdej rodzinie, gdzie pracuje kobieta i mężczyzna, dochodzi do spięć polemicznych o obowiązki domowe?
Skąd Ci przyszło do głowy, że wszystkie “gospodynie domowe” to jakieś sieroty wzdychające za patriarchatem?
Skąd Ci przyszło do głowy sugerowanie (między wierszami), że dzieci jedynie “kobiet pracujących-feministek” wychowuje “krąg rówieśniczy, TV” czy inna “ulica”?
Jak się którejś podoba za “ofiarę losu” czy inną “słodką idiotkę” robić (w różnych okolicznościach), to i patriarchat, wymyślony przez psycholi z przerostem ego i testosteronu, uzna za “wybawienie”. Przeważnie od odpowiedzialności za własne życie.
Ło matko!
Pod poprzednim tekstem podawałam Ci pewną lekturę. Zdaje się, że nadaje się również do tego.
[edycja] Nie pod poprzednim tekstem lecz w komentarzu do “Mężczyzna jako nietzscheański nadczłowiek”. Pardą.
Magia -- 04.02.2012 - 15:53