Pan Stefanek dostał zaproszenie na ślub. Do samego Krakowa. Niby niedaleko. Ze dwie staje więcej niż 150 kilometrów. Jednak Kraków miasto magiczne, historyczne zaszłości i nimb powiewu wielkiej kultury sprawiał, że było to wydarzeniem niecodziennym Bardziej niecodziennym niż ślub syna kuzyna.
Pan Stefanek przygotował się należycie do podróży. Sprawdził ciśnienie w kołach swojego nowoczesnego 12 letniego samochodu. Dolał płyn do spryskiwaczy i przetarł szmatką tylne światła. Rodzinie zaordynował pobudkę na godzinę szóstą, bo muszą być w południe pod kościołem w samym Krakowie. Żona pana Stefanka była trochę sceptyczna czy należy wyjeżdżać tak wcześnie skoro na początku XXI wieku 2 godziny wystarczy na dotarcie do Krakowa z Londynu to cóż te 150 kilometrów z okładem. Jednak pan Stefanek pozostał niewzruszony.
Punktualnie o siódmej po przygotowaniu kanapek na drogę, po dokładnych oględzinach przyodzienia przychówku domowego (sztuk 2) i własnej toalecie pan Stefanek zasiadł za kierownicą. Poczekał zwyczajowy kwadrans na żonę, która od momentu pobudki zapewniała wszystkich domowników, że jest już prawie gotowa. Ruszyli.
Słoneczny wrześniowy poranek wydawał się idealny na wycieczkę. Gdy opuścili rogatki miasta rodzinnego czyli Rzeszowa mogli przyspieszyć wszak jechali jednym z ważniejszych węzłów komunikacyjnych łączących Zachód ze Wschodem. Trzydrzwiowy samochód rodzinny pana Stefanka mimo, że zapakowany do pełna potrafił rozpędzić się do prędkości dozwolonej poza terenem zabudowanym. Jednak Zanim zdążył się rozpędzić napotkał znak ograniczenia prędkości do 40 km na godzinę. To miejscowość w której są liczne wypadki. Za nią jednak trzykilometrowy odcinek gdzie można było popuścić wodze rajdowej fantazji gdyby nie ten traktor. Pięć kilometrów dalej prace nad zwężeniem drogi, po chwili autobus pamiętający dzieciństwo pana Stefanka próbował wedrzeć się na wzniesienie. Kolejne kilometry przeplatały w sobie te uroki polskiej drogi. Po czterech i pół godzinie szczęśliwa rodzina ujrzała napis KRAKÓW. Niestety droga nie zmieniła swej jakości. Znowu wykopy, wiekowy autobus i ograniczenie do 40 km na godzinę. Na szczęście pan Stefanek jest farciarzem i udało mu się dotrzeć pod kościół zanim państwo młodzi go opuścili w rytmach marszu Mendelssohna.
Pięć lat później.
Pan Stefanek dostał zaproszenie na chrzciny. Do samego Krakowa. Niby niedaleko. Ze dwie staje więcej niż 150 kilometrów. Jednak Kraków miasto magiczne, historyczne zaszłości i nimb powiewu wielkiej kultury sprawiał, że było to wydarzeniem niecodziennym. Bardziej niecodziennym niż chrzciny wnuka kuzyna.
Pan Stefanek przygotował się należycie do podróży. Sprawdził ciśnienie w kołach swojego prawie nowego 7 letniego samochodu. Dolał płyn do spryskiwaczy i przetarł szmatką tylne i przednie światła. Rodzinie zaordynował pobudkę na godzinę szóstą, bo muszą być w południe pod kościołem w samym Krakowie. Żona pana Stefanka była trochę sceptyczna czy należy wyjeżdżać tak wcześnie skoro na początku XXI wieku 2 godziny wystarczy na dotarcie do Krakowa z Londynu to cóż te 150 kilometrów z okładem. Jednak pan Stefanek pozostał niewzruszony.
Punktualnie o siódmej po przygotowaniu kanapek na drogę, bez dokładnych oględzin przyodzienia przychówku domowego (sztuk 2) i własnej toalecie pan Stefanek zasiadł za kierownicą. Poczekał zwyczajowy kwadrans na żonę, która od momentu pobudki zapewniała wszystkich domowników, że jest już prawie gotowa. Ruszyli.
Słoneczny wrześniowy poranek wydawał się idealny na wycieczkę. Gdy opuścili rogatki miasta rodzinnego czyli Rzeszowa mógł pan Stefanek przyspieszyć wszak jechali jednym z ważniejszych węzłów komunikacyjnych łączących Zachód ze Wschodem. Jednak zanim zdążył się rozpędzić napotkał znak ograniczenia prędkości do 40 km na godzinę. To miejscowość w której są liczne wypadki. Za nią jednak trzykilometrowy odcinek gdzie można było popuścić wodze rajdowej fantazji gdyby nie ten traktor. Pięć kilometrów dalej prace nad zwężeniem drogi, po chwili autobus pamiętający dzieciństwo pana Stefanka próbował wedrzeć się na wzniesienie. Kolejne kilometry przeplatały w sobie te uroki polskiej drogi. Żona zaczęła wspominać, że znowu się spóźnia jak pięć lat temu. Że jednak mogli ruszyć wcześniej. Może o 5 rano. Gdy pana Stefanka na drodze gdzie był zakaz wyprzedzania wyminął jakiś stary 17 letni gruchot trzydrzwiowy o wyglądzie samochodu rodzinnego miara się przebrała. Pan Stefanek zaczął go gonić. Wpychając się na trzeciego, trąbiąc na leciwy autobus. Migając światłami na traktor. Blokując drogę jakiemuś krawaciarzowi, który próbował wyprzedzać innych prawą stroną. Znak ostrzegawczy UWAGA: RADAR tylko spotęgował furię pana Stefanka. Oto pod prąd przedzierała się z tyłu jakaś czerwona maszyna. Nie wyminie ona pana Stefanka. O nie! Zawziął się. starał się jechać jak najbliżej zderzaka samochodu przed nim aby nie pozostawić miejsca do wciśnięcia się czerwonej maszynie. jednak nie przewidział, że może ona zaatakować tuż po tym jak pojawił się znak ostrzegawczy o ostrym zakręcie w lewo. Czerwona maszyna wyprzedziła pana Stefanka i zatrzymała się z piskiem na światłach. Tylko milimetry i refleks pana Stefanka uchroniły przed zderzeniem z wyprzedzającym awanturnikiem. Pan Stefanek wysiadł z samochodu i ku przerażeniu żony i przychówku wyciągnął z czerwonej maszyny jakąś kobietę i zaczął ja prać po twarzy.
Żona wołała: Stefanek, Stefanek co robisz.
Jednak na próżno były jej krzyki. To nie pan Stefanek był tam z przodu. To jakaś poczwara zainfekowana przez chorobę rozprzestrzeniającą się na polskich drogach. Na szczęście nie bił on kobiety, ale podobnego do siebie chorego kierowcę.
Morał: w 2008 roku z Rzeszowa do Krakowa najszybciej można dotrzeć via Londyn. Minimalizuje się wtedy możliwość zapadnięcia na straszną chorobę lokomocyjną.
komentarze
Niezłe
:)
pzdr
grześ -- 19.10.2008 - 21:17ja myslę że to ciśnienie
na drodze zawsze jest wyźsze
prezes,traktor,redaktor
max -- 19.10.2008 - 22:10