Przeciętny obywatel, zupełnie nieoblatany w energetyce, ekologii, dotacjach, innowacjach itp zawiłościach, dostaje informację prostą jak drut, którym płynie prąd do jego klatki mieszkalnej w bloku mieszkalnym: “zapłacisz bratku sporo wyższe rachunki za ten prąd!“.
Jeśli nasz przeciętny obywatel posiada elementarną umiejętność składania informacji w większe układanki – tutaj można nabrać wprawy pomagając dzieciom swoim lub szwagra w zabawie puzzlami – to sobie dośpiewa ciąg dalszy. Bo skoro prąd zdrożeje, to chleb ani mleko, a tym bardziej jeszcze bardziej elektrycznie przetwarzane dobra nie stanieją, a raczej przeciwnie.
Ale czy to jakaś nowina, że wszystko drożeje, a pieniądz coraz mniej wart? Nie trzeba profesury z ekonomii, żeby takie proste rzeczy uznawać za zwyczajną okoliczność przyrodniczą.
Jest tylko taka ciekawa okoliczność, że te podwyżki prądu nie wynikają z tego, że wybuchła wojna w Zatoce i ropa naftowa poszła do góry. Przecież nasze elektrownie nie są na ropę. Mało tego, to nawet nie jest wina Wielkiego Sąsiada, bo przecież w obecnej konfiguracji ocieplonych stosunków, zupełnie nie może być mowy o zakręcaniu gazowego kurka ani windowaniu cen, zwłaszcza, że są to ceny wolnorynkowe (podobno).
W czym w takim razie problem? Kto nam te ceny podnosi i jakim cudem? A takim, że się nam odbiera prawo do emisji CO2 do atmosfery. Oczywiście niezupełnie odbiera, tylko troszeczkę limity obcina. My oczywiście wiemy, że to gadanie o dziurze ozonowej i topniejących z naszej winy lodowcach to jest opowiadanie bajek dla dzieci, bo gdyby to było na poważnie, to by nie można było tego CO2 wypuścić. Tymczasem można, tyle, że za drobną “opłatą”. Hipokryzja koncertowa, ale biznes jest biznes – wiadomo. Czyli trzeba zabulić. Elektrownie muszą sobie te limity wykupić, ale że kasa tu potrzebna jest wielka, to skąd mają brać? Z naszej kieszeni. Tak, tej samej, do której wcześniej jakiś dobry wujek nasypał grosza w ramach dotacji “na rozwój” i na dobre, europejskie samopoczucie.
Proszę się nie podniecać, Slidersi nie mają nic do tzw. Unii Europejskiej. My się jedynie zastanawiamy, biorąc do tego zastanawiania procesor mózgowy przeciętnego obywatela, o co tu w ogóle chodzi? Zastanawiamy się, dlaczego elektrownie nie mówią, ani rząd nie mówi, żeby sprzedawcy tej wirtualnej ekologii spieprzali gdzie pieprz rośnie, tylko w świetle jupiterów nasi energetycy puszczają do nas porozumiewawczo oczka: “kochany obywatelu, nasz drogi kliencie, sam rozumiesz, że musimy ciebie oskubać z forsy, więc się nie gniewasz, prawda?“.
Oczywiście nie da się wykluczyć, że te wszystkie podwyżki posiadają niepodważalne naukowe uzasadnienie i od nich zależy przetrwanie naszej cywilizacji. Tylko dlaczego przeciętny obywatel ma te podwyżki przyjmować bez protestu jako skaranie boskie i najwyżej zakląć pod nosem? A trochę głośniej zakląć, to co, nie wypada aby?
Slider-Fox
komentarze
Szanowny Autorze!
Jestem zdumiony, że nikt nie ustosunkował się do tego tekstu przez te wszystkie lata.
Pozdrawiam
Myślenie nie boli! (Chyba, że…)
Jerzy Maciejowski -- 09.01.2022 - 06:03