Nie wychodzi się z kuchni,

Nie wychodzi się z kuchni,

tylko odstawia solówkę bo muzyka jest zdecydowanie lepszym akompaniamentem do tańca niż do pilnowania naleśników (przy licznej rodzinie smaży się na dwie patelnie).
Podrzucasz finezyjnie a potem uroczo nie udaje Ci się złapać, znamy, znamy…
Ale żarty na bok, twoja relacja studenckiej działalności kulinarnej skojarzyła mi się
z pewnym wieczorem w Hotelu Robotniczym (w akademiku nie mieszkałam nigdy,może szkoda) na terenie PGR Bratoszewice koło Łodzi.(drobne dzieści lat temu)
Wylądowałam tam wraz z koleżanką też warszawianką ( na naszej uczelni mawiano o nas per“rolnik z Marszałkowskiej” ) na półrocznych praktykach.
W tygodniu była harówka (pobudki o 4 rano)nie było czasu i siły na nic a niedziele
dłużyły się niemiłosiernie i żarła tęsknota.
Więc Ewa wymyśliła pewnej niedzieli, że zrobimy naleśniki.
Widelceem? Będzie trwało wieczność,marudziłam.
Marudziłam a po chwili już smażyłam bo jej to poszło galopem(tj.tobie :)
Były lekko kluchowate (mąka była trochę inna i były bez mleka) ale i tak smakowały nieziemsko.
Chcieć to móc.
A do akompaniamentu Ewa uczyła mnie pewnej wesołej piosenki:
Zaczynała się tak:

Był raz sobie ułan chłop obiecujący
Nosił z boku szablę i sumiaste wąsy
No i jeszcze coś, coś ale o tym sza, sza
taką małą rzecz, rzecz tra la la la…

Piosenka jest skoczna, ma wiele zwrotek więc może dlatego…poszło galopem :-)

Odmeldowywuję się z ułańskim pozdrowieniem.


Stary smakoszkowy tekst czyli naleśniki po studencku:) By: tecumseh (24 komentarzy) 25 październik, 2008 - 20:50