Co dalej z Tybetem?

W komentarzu do ostatniej wizyty Dalajlamy XIV w Polsce warto zadać innym Polakom i całemu światu pytanie o Tybet. Po zagłębieniu się w temat, kilku rozmowach i przede wszystkim lekturze ciekawych źródeł, okazuje się, że to zagadnienie wcale takie czarno-białe, jak przedstawiają go media. W debacie publicznej pomijanych jest wiele argumentów, które powodują, iż na sprawę można spojrzeć z bardziej złozonej perspektywy. W kwestii Tyetu kluczowe jest zweryfikowanie kilku mitów i zaproponwanie nowych, bardzo kontrowersyjnch, argumentów, które są celowo przez społeczeństwa zachodnie – które oczywiście nie są bez winy – pomijane.

Czy zatem Tybet ma szanse na wolność lub choćby autonomię na poziomie Hong Kongu? Nie ma i w najbliższych latach nie będzie mieć.

Chińczycy traktują Tybet jako integralną część swojego państwa i robią wszystko, by doprowadzić do asymiliacji tego regionu. W tym miejscu warto zatrzymać się i opisać kilka ruchów chińskich władz, które w przyszłości mają doprowadzić do unifikacji. Po pierwsze, typowa polityka osadnicza. W Tybecie osiedla się coraz więcej Chińczyków, którzy „w ramach promocji” dostają za to olbrzymie dodatki do pensji i ulgi podatkowe. Daje to pewną możliwość „zrobienia kariery”, co prawda jest ona ograniczona, ale dla ludzi, którzy pozbawieni są perspektyw, jest to zupełnie niezłe wyjście. Powoduje to frustrację Tybetańczyków, którzy takich możliwości zawodowych nie mają. Trzeba pamiętać o tym, że popularna wizja Tybetu, jako kraju mnichów, nie pokrywa się z tym prawdziwym obrazem, gdzie jest to bardzo biedny rejon, w którym dominuje rolnictwo, hodowla i rzemiosło. Mnisi stanowią jedynie określony, już teraz nieduży, odsetek mieszkańców. Tybetańczyk może wybić się tylko wtedy, gdy nauczy się języka mandaryńskiego oraz zapisze się do partii. „Żadnych złudzeń panowie” – jak to mawiał car Aleksander II. Do tego należy dodać standardowe aspekty takie jak szkolnictwo chińskie, które stara się wyprzeć tybetańskie wartości i język. Generalnie polityka społeczna bardzo propaguje postawę prochińską, a walczy z rozpowszechnianiem się kultury tybetańskiej. Chińczycy robią też bardzo dużo, aby „kupić” Tybetańczyków. Ekonomicznie patrząc – asymilowanie się opłaca. Żadna nowość. Kij i marchewka. Można powiedzieć, że w Tybecie prowadzona jest polityka gospodarczego i społecznego – jak to ujął Dalajlama – apartheidu.

Oznacza to mniej wiecej tyle, że głównym celem Pekinu nie jest całkowite zniszczenie tej kultury, a zmniejszenie jej wpływów. Właśnie dlatego mnisi mają zakaz rozmawiania na tematy polityczne i filozoficzne. Wszelkie akty sprzeciwu są brutalnie tłumione, jak te zamieszki w maju. Społeczeństwo zostaje pozbawione wewnętrznej siły do stawiania oporu, jest pogodzone ze swoim losem, ale jednocześnie pamięta i szanuje swoją religię i tradycję. Część Tybetańczyków już zapisała się do partii. Gubernatorem Xizangu (prowincji obejmującej około połowy historycznego Tybetu) jest obecnie Tybetańczyk.

W interesie Chińczyków jest jednak istnienie apolitycznej kultury tybetańskiej. Brzmi skomplikowanie, ale w gruncie rzeczy chodzi o pozbawienie nadziei Tybetańczyków na wolność, przy jednoczesnym pozostawieniu im prawa do praktykowania np. własnej religii. Służby bezpieczeństwa prowadzą bezwzględną politykę. Ideał mnicha według Chin to taki, który siedzi w klasztorze, daje się oglądać turystom i nie ma zamiaru nic powiedzieć. Pekin uświadomił sobie, że rozwój Tybetu jest w jego interesie, nie tyko ze względu na wielu turystów, którzy zaczęli tam przybywać w latach 90-tych, ale również dlatego, gdyż to bardzo ważne miejsce pod względem strategicznym, przy granicy z Indiami, gdzie znacznie ruzbudowano infrastrukturę wojskową. Polityka chińska wobec Tybetu przeszła olbrzymia ewolucję, od mordowania, torturowania i więzienia Tybetańczyków oraz niszczenia klasztorów (przyjmuje się, że zburzono około 80%!), do nieco bardziej liberalnej polityki, w ramach której te same klasztory… odbudowano lub pomagano odbudować. Nie mam jednak żadnych złudzeń, że w przypadku powstania jakiegokolwiek oporu, np. takiego jak powstanie w 1959r, zostanie równie bezwzględnie i okrutnie potraktowany. Obecnie inwestuje się w tamten region miliardy dolarów. Chińcycy nie chcą zniszczyć Tybetu, chcą z niego zrobić rezerwat! Przyjedzie obcokrajowiec, zapłaci, poogląda mnichów, zwiedzi klasztory, kupi trochę pamiątek… Co roku do Tybetu przybywa milion turystów. Ich przewodnikami są Chińczycy. Przypadek? Nie, przepisy są stworzone w taki sposób, by byli nimi głównie Chińczycy. To jest naprawdę dobrze zorganizowana polityka. Tybetańczycy są dyskryminowani w swoim kraju w ramach prawa.

Tybetańczycy mieliby podzielić los Indian. W kwestii Tybetu Chiny zachowuja się jak Stany Zjednoczone. Wielkie inwestycje, próba poprawy poziomu życia oraz narzucenie swoich uwarunkowań kulturowych i politycznych. Jak to mawia Stefan „Siara’ Siarzewski w „Kilerze” – „Mają rozmach skur******”. Pekin łamie prawa człowieka wtedy, gdy ktoś w Tybecie się wychyli. Ci Tybetańczycy, którzy chcą stawiać opór, są zastraszeni. Nikt się o nich nie upomni. Z kolei ci podporządkowani mogą żyć w miarę normalnie. Świat bije granice hipokryzji, bo dużo mówi o szanowaniu praw człowieka, ale nic nie robi, by je egzekwować. Czy Tybetańczycy podzielą los Indian?

Czas działa na korzyść Chin, z każdym kolejnym miesiącem sytuacja Tybetu pogarsza się. Władze chińskie podjęły decyzję o bezpośednim ingerowaniu w praktyki religijne Tybetańczyków. To dlatego porwano XI Panczenlamę. Wyjaśnię. Panczenlama jest drugą, po dalajlamie, osobą w hierarchii buddyjskiej. Jest odpowiedzialny za wskazanie kolejnego wcielenia Dalajlamy. W 1995 roku Dalajlama XIV rozpoznał XI Panczenlamę, 6-letniego wówczas chłopcu. Dwa dni później został on aresztowany (porwany?) przez chińskie władze oraz odizolowany. Co się z nim teraz dzieje? Nie wiadomo. Na pewno nie praktykuje nauk tybetańskiego buddyzmu. W każdym razie uznaje się go za najmłodszego więźnia politycznego. W ten sposób Chińczycy uderzają w fundament religijny Tybetu. Rezolutni aparatczycy partyjni wyznaczyli zresztą ... własnego, partyjnego Panczenlamę. Nie jest on prawowity. Plan jest jednak prosty. Po śmierci Dalajlamy „koncesjonowany” Panczenlama ogłasza nowego Dalajlamę, zgodnie z życzeniem Pekinu. Jako że prawowity Panczenlama jest nadal odizolowany (albo gorzej: zindoktrynowany), nie będzie w stanie wskazać nowego przywódcy duchowego. Chiny zrobią wszystko, by narzucić swojego kandydata.

Zagadką jest, czy rząd na uchodźstwie, pozbawiony autorytetu Jego Świątobliwości oraz społeczeństwo tybetańskie, będą w stanie sobie poradzić z tym problemem. Sporną kwestią jest też zachowanie mnichów. Świat zapewnie będzie milczał. Sprawa tybetańska, bez sławy i autorytetu Dalajlamy, stanie się jeszcze bardziej marginalna. Jeżeli Chinom do tego udałoby się narzucić nowego Dalajlamę, to sytuacja stałaby się dramatyczna. Na całe szczęście to akurat nie będzie takie łatwe, bo mnisi nie uwierzą nieprawowitemu Panczenlamie. Szykuje się jednak zdecydowana konfrontacja, w której Chińczycy mają zdecvydowaną przewagę. Tybet jest papierem lakmusowym dla europejskich polityków, jeśli chodzi o szanowanie wartości. Papierek w całosci zabarwił się na czerwono. Prawdopodobnie ze wstydu.

Tybet nie będzie też wolny z innych powodów. Geopolitycznych. Jego położenie powoduje, iż Chińczycy nie chcą tracić tego punktu na granicy z Indiami Ponadto niedawno odkryto tam – o czym się jakoś się głosno nie mówi – olbrymie złoża ropy naftowej oraz – wg wikipedii – są tam największe na świecie złoża uranu. Znajdują się tam też bardzo ważne instalacje wojskowe Ponadto z Tybetu jest blisko do prowincji Xinjinang, w któym znajdują się surowce, ropociąg i gazociąg z Kazachstanu oraz do prowincji Sichuan (surowce, spichlerz Chin, w którym mieszka 100 milionów ludzi). Chińczycy nie chcą oddać kury, która znosi złote jaja.

Pora zająć się samym Dalajlamą XIV. To bardzo wytrawny polityk. Jego postulaty dotyczące autonomi nie wynikają z rzeczywistych oczekiwań, a z realizmu poltiycznego. Postuluje hy Tybetowi został nadany status podobny do tego, który mają Hong Kong oraz Makao, według zasady „Jeden kraj, dwa systemy polityczne”. Poza tym zgłasza oczekiwania zrozumiałe z punktu widzenia ochrony tożsamości tybetańskiej, takie jak zakaz osiedlania się Chińczyków w Tybecie. Domaga się również prawa do swojego powrotu i pełnej swobody dla siebie oraz wycofania wojsk chińskich. Pekin jednak nie chce zaakceptować tych warunków, gdyż dopuszcza jedynie -że tak to nazwę – autonomię koncesjonowaną. Szczególnie, że Tybet jest formalnie autonomiczny. Hu Jintao nie widzi też sensu ustępowania Dalajlamie, który nie ma żadnych argumentów politycznych, ani gospdarczych, ani tym bardziej militarnych. Realpolitik. Najlepiej skomentuje to powiedzenie Stalina: „Papież, a ile ona ma dywizji?”.

Potęga Dalajlamy XIV to jego światowy PR. O sprawie pamięta się głównie ze względu na niego oraz mistyczny obraz Tybetu. W Chinach mieszka wiele zapomnianych narodów, których wojownicy walczą o swoje prawa z władzami chińskimi, a media o tym nie onformują albo robią to w zdawkowy sposób. Potęga tybetańskiego przywódcy duchowego polega nie na tym, że spotyka się z Nicolasem Sarkozym czy G.W. Bushem, ale na umiejętności dotarcia do normalnego człowieka. Przeciętny człowiek zapytany o Tybet wie, że „łamane są prawa człowieka”, ale nie potrafi z reguły powiedzieć nic ponad kilka ogólników i ma bardzo stereotypową wizję tego górzystego regionu. Mimo wszystko, biorąc pod uwagę ignoranctwo zachodnich społeczeństw, to sukces. Ludzie jednak powinni więcej czytać, by zrozumieć, że sam Dalajlama nie widzi szansy na „Free Tibet”.

Jest jeszcze jeden problem, o którym się w ogóle nie mówi. Dalajlama, choć bardzo popularny w świecie, nie jest tak krystalicznie czysty, jak się go nieraz przedstawia. Na pewno każda osoba interesująca się Tybetem spotkała się z książką„Siedem lat w Tybecie. Moje życie na dworze Dalajlamy” napisaną przez Heinricha ,Harrera, byłego nauczyciela przywódcy duchowego Tybetańczyków. Okazało się, iż ten człowiek był członkiem NSDAP i SS. Ta rysa jednak o niczym nie świadczy, bo tak naprawdę trudno uznać, by Dalajlama ideały narodowosocjalistyczne wprowadzał w życie. Okazuje się jednak, że Dalajlama ma więcej podejrzanych znajomości. Czy wszystkie można przypisać wrodzonej dobroci i jednocześnie pewnej uroczej naiwności? Jeżeli do tego dodamy fakt, iż na początku popierał porozumienia z Chinami, a nawet był w pewien sposób zafascynowany maoizmem, okazuje się, że jak każdy, popełniał błędy, bardzo kosztowne błędy. Inna sprawa, że w latach 50-tych świat wcale nie kwapił się do pomocy Tybetowi, ale o czerwonym papierku lakmusowym już pisałem.

Siła Dalajlamy polega na jego potędze duchowej, ale również na umiejęnościach medialnych. To doskonały przykład na to, że można pokazać prawdziwe oblicze Chin i jednocześnie nie atakować tego państwa zbyt agresywnie. Łagodność Dalajlamy jest jego siłą. Jego kompromisowość jest doskonale sprzedawana, chociaż tak naprawdę jego oczekiwania w/s autonomii wcale nie są minimalistyczne. Tybetańczycy zaczynają się już niecierpliwić. Szczególnie młodzież, która nie zna innych realiów życia niż pod okupacją. Działający głownie na emigracji, Kongres Młodzieży Tybetańskiej, radykalizuje swoje stanowisko. Młodzi coraz mniej chcą słuchać Dalajlamy. Uważają, że jest nieskuteczny, ich sympatia idzie w stronę fundamentalistów. Duchowy przywódca nie jest dla nich prawdziwym autorytetem. Bardzo możliwe, że po śmierci Dalajlamy, młodzież wkroczy na drogę bezpośredniego starcia z Chińską Republiką Ludową. Ta walka jest skazana na porażkę, bo w takiej sytuacji dojdzie do brutalnej pacyfikacji. To młodzież najbardziej ucierpiała w wyniku represji po majowych zamieszkach. Wynikały one z poczucia bezradności i wściekłości wobec skuteczności chińskiej polityki. Reakcja świata była zresztą standardowa. Słowa, nie czyny. Igrzyska odbyły się normalnie i bez zakłóceń.

Tybet znajduje się więc między młotem, a kowadłem. Żadna z dróg – ani pokojowa, ani wojenna, nie doprowadzą do uwolnienia Tybetańczyków. Pozycja Chin umacnia się z każdym dniem. Chińczyków stać na ostentacyjne odwołanie spotkania z Unią Europejską ze względu na gdańską rozmowę Sarkozy-Dalajlama Jedyną szansą dla Tybetu jest wspieranie kultury i upowszechnianie informacji na jej temat. Tak naprawdę rządy (np. amerykański) tylko pozornie mówią o tej sprawie. Alibi przed opinią publiczną. Trzeba też informować świat na temat konsekwentnej polityki chińskiej, która doprowadzić ma tybetańską kulturę do utraty ducha, a umożliwić jej jedynie pozostanie folkolorem.

Współpraca: Michał Kołakowski

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Ano,

czyli podsumowa krótko można, że Tybetańczycy raczej są przegrani, znaczy nie mają szans ni na autonomię, o niepodległości nie mówiąc.

Pozdrawiam i dziękuję za ciekawy wpis.


ja też widzę to dość pesymistycznie

scenariusz może być taki, że Chińczycy “wybiorą” sobie swojego XV Dalajlamę, nagle odnajdzie się Panczenlama i ci koncesjonowani przywódcy przyklepią status quo.

los Tybetu jest więc właściwie przesądzony, jakkolwiek by to nie było przykre. mały kamyczek dołożył też, niestety, Tenzin Gyatso nie zajmując jasnej postawy gdy komuniści chińscy majstrowali przy Karmapie (jadę skrótem i ścinam zakręty). wtedy Dalajlamie zabrakło stanowczości. potem to jakoś próbowano odkręcać, ale niesmak pozostał. tylko że to szczegół i w kontekście aspiracji Tybetanczyków właściwie margines.

Tybet ma szansę zachować część tożsamości, ale na ile to będzie tylko skansen, a na ile autentyczna kultura, to już nie wiadomo. wydaje mi się że zarówno tybetańska szkoła buddyzmu, jak i jego kultura przetrwają poza Tybetem. niestety wiele jej aspektów nie może istnieć bez konkretnego kontekstu geograficznego. no ale wszystko się zmienia.

Dalajlama jest maksymalnie ugodowy, ale ja nie wyobrażam sobie żeby mógł zadeklarować wojnę, albo jakąkolwiek otwartą konfrontację. nie ten człowiek i nie ta religia.

nie wątpię że buddyzm tybetański przetrwa. na Dalajlamie się nie zaczyna ani nie kończy, ale szkoda by było.


Panie Patryku!

Przeczytałem i zastanawiam się czy jest Pan agentem chińskim czy tylko pożytecznym idiotą. Chińczycy chcą, by Pańskie przedstawienie świata było prawdziwe, ale tak nie jest.

Proponuję żeby poczytał Pan trochę o historii Polski ze szczególnym uwzględnieniem rozbiorów i odzyskania niepodległości. Proponuję przestać pracować dla Pekinu.

Pozdrawiam


Panie Jerzy

a nie lepiej przedstawić jakieś argumenty zamiast “podejrzeń” ?

prezes,traktor,redaktor


Dobry tekścior Autorze,

znaczy prowokujący skutecznie, hehe, skoro już mój ulubiony Jerzy Troll Maciejowski przybył wyzwać kogoś od agentów :D

Jerzy! Tu już jest jeden chiński agent, podpisuje się Zapiskowicz i już nas nawet uczy jak się te chińskie krzaczki wstawia przez klawiaturę. Idź mu przywal agentem też ;)

pozdr


J. Maciejowski

taaa jasne. jak się nie wie jak komuś dołożyć merytorycznie to zawsze można walnąć agentem, sowieciarzem, albo lewakiem. maryla uber alles!

tekst jest przede wszystkim realistyczny. pozycja Dalajlamy wśród uchodźców jest bardzo różna. i on sobie zdaje sprawę z tego że młodzi Tybetańczycy są bardzo radykalni. ja Dalajlamę bardzo szanuję i zwyczajnie lubię ale ja to ja. nie wiem jaki byłby mój do niego stosunek gdybym urodził się w Indiach. jako obywatel drugiej kategorii bez wielkich szans na godne życie we własnym kraju.

to nie jest prosta sprawa i nie sądzę że temu człowiekowi jest z tym łatwo żyć.


Panie Jerzy,

no ale o co panu chodzi?
Że tekst realistyczny?
Przecież pan sam zazwyczaj realistycznie i rozsądnie ocenia rzeczy różne, nie emocjonalnie chyba.
Że pesymistyczny wydźwięk?
No taki los Tybetu?
Że krytyczny wobec Tybetańczyków trochę, Dalajlamy czy postawy Zachodu?
No ale przecież autor najbardziej krytykuje jednak Chiny i potępia ich postawę, choćby porównując z tym, co Amerykanie Indianom zrobili.

Więc z jakiej okazji agent chiński?
Zwyczajnie nie rozumiem….

Pozdrawiam acz rozczarowany pana komentarzem.


eee... Docent i grześ

co się tak nabzdyczacie, przecież Jerzy ma specyficzne poczucie humoru.
Jakieś angielskie co prawda, choć w Szkocji urzęduje.
Pewnie jako agent Mosadu, haha!
;)


E ja się nie nabzdyyczam,

ja taki pseudopowazny styl pisania mam:)


Panie Maksie!

Rozważania na temat rzekomej przyszłości Tybetu, z punktowaniem beznadziejności każdej przyjętej drogi są na rękę uzurpatorom z Pekinu. To jest fakt. W interesie Tybetu jest wskazanie pozytywnego wyjścia z zaistniałej sytuacji. Można na przykład zastanowić się czy doświadczenia „Najdłuższej wojny nowoczesnej Europy” dadzą się przenieść w warunki tybetańskie.

To fakty i moim zdaniem wystarczające do czucia niesmaku, jeśli nie czegoś więcej…

Pozdrawiam


Trolu!

Manie nie interesują osoby zafascynowane kulturą chińską. Jest czym się fascynować. Ale odbieranie ludziom nadziei to zupełnie inna para kaloszy. Jeśli Trol tego nie rozumie, to nie moja wina.

Z trolowym pozdrowieniem…


Panie Docencie!

Czy ja piszę o Dalajlamie czy o autorze?

Proponuję jeszcze raz poczytać, co napisałem. Proszę czytać „na głos” bo to ułatwia zrozumienie.

Pozdrawiam


Panie Grzesiu!

Nadzieja umiera ostatnia. Odbieranie nadziei to zbrodnia. Nawet jeśli jest to „rzeczowa” diagnoza. Czy gdyby w 1913. r. ktoś napisał, że Polacy nie mogą liczyć na niepodległość, to byłoby to realistyczne? Tak. Czy po 5 latach Polska była niepodległa? Tak. To jakie znaczenie ma „realistyczność”? Żadne.

Czy teraz już łatwiej zrozumieć moje stanowisko?

Pozdrawiam


Trolu!

Czy może mi Trol podać numer konta, na które wpływają pieniądze od Mossadu. Ja bardzo chętnie skorzystam, tylko nie mam do nich dostępu.

Pozdrawiam


to co napisałem o Dalajlamie

nie było skierowane do blogera Maciejowskiego wiec luz panie bloger. do blogera Maciejowskiego było to:

“taaa jasne. jak się nie wie jak komuś dołożyć merytorycznie to zawsze można walnąć agentem, sowieciarzem, albo lewakiem. maryla uber alles!”

mea culpa, że nie zaznaczyłem, że potem odnoszę się do tematu

co nie zmienia faktu, że zarzut agenturalności postawiony przez blogera Maciejowskiego jest, IMO, w najlepszym razie żałosny. no ale cóż słowa świadczą o człowieku.


Panie Jurku!

Niestety, Pekin placi mi za taki wpisik po 10 tysiecy dolarow, wiec nie zaprzestane propagandy.

Pozdrawiam ze slonecznych wysp Bahama, gdzie pojechalem w ramach premii ;))
————
Ciesze sie, ze pozostali komentatorzy doskonale zrozumieli, o co mi chodzi.


Panie Patryku!

W moim komentarzu jest alternatywa. Jeśli nie bierze Pan pieniędzy od uzurpatorów z Pekinu, to należy Pan do grona użytecznych idiotów (określenie sowieckich aparatczyków), którzy sprzyjają różnym reżymom. Oczywiście można być z tego dumnym, ale moim zdaniem można sobie poszukać jakiegoś innego powodu.

Mimo to pozdrawiam


Szanowny Jerzy Maciejowski

Pan zapewne ma receptę na to co począć z Tybetem. Czemu więc pan ją tak skrzętnie skrywa?

Chętnie poczytam o pozytywnym programie dla Tybetu.

Na razie dziękuję autorowi za ten wpis, bo mogłem poszerzyć swoje informacje o relacjach chińsko-tybetańskich.


Panie Jurku!

Przeciez Panu napisalem, ze dostaje 10 tysiecy dolarow za wpis. Moi chinscy przyjaciele przeciez na propagandzie nie beda oszczedzac.

Jestem jednak pod wrazeniem Panskiej przenikliwosci. Wszyscy czytajacy mysla, ze ja krytykuje Chinczykow, tylko Pan jeden spostrzegl, ze idea tego tekstu nie jest przypomnienei i przedstawienie sprawy tybetanskiej oraz krytyka polityki Chin wobec Tybetu, a bezwzgledna pomoc Chinskiej Republice Ludowej.

Podziwiam i pozdrawiam.


Panie Patryku!

Miałem wrażenie, że ma Pan trochę poczucia humoru i stąd te pieniądze w poprzedniej odpowiedzi. No cóż pewnie się myliłem… :)

Co do tego jak Pana odczytują inni, to nie mój problem. Nigdy nie lubiłem być w stadzie, więc Pańskie słowa o odrębności przyjmuję jako pochwałę.

Jak można podziwiać kogoś nie rozumiejąc jednocześnie co pisze?

Pozdrawiam


Panie Piotrze!

Jakoś nie mam pojęcia dlaczego miałbym mieć gotową receptę dla Tybetu. Pańskie założenie nie ma żadnych podstaw.

Natomiast wszystkim zachwyconym tym tekstem proponuję, aby wyobrazili sobie następującą sytuację:

Papież w 1979. przyjeżdża do Polski i zamiast „Nie lękajcie się”, czy „Niech duch odnowi oblicze tej ziemi!” mówi „Macie przechlapane. Sowieci dominują w Azji i Afryce. Europa Zachodnia kapituluje przed nimi i socjalizuje się coraz bardziej, a Stany Zjednoczone Ameryki mają was w nosie.” Czy zachwycalibyście się takim realistycznym spojrzeniem na ówczesną sytuację geopolityczną? Trochę myślenia nie zaszkodzi.

Pozdrawiam


Jerzy Maciejowski

sytuacja PRL w 1979 i Tybetu w 2008 roku jest “nieco inna”, choćby przez inny rodzaj podległości oraz wiele innych czynników. w PRL nie było choćby tak wielkiej ilości osadników radzieckich, poza tym armia i administracja były jednak polskie. kościół może nie był w najlepszej sytuacji, ale władza się z nim liczyła. więc porównanie jest “delikatnie” chybione. proszę pomyśleć zanim się takie porównanie rzuci, naprawdę nie zaszkodzi.

nikt tu raczej nie przekreśla definitywnie możliwości odzyskania przez Tybet niepodległości, czy bardziej realistycznie – uzyskania prawdziwej autonomii. autor postawił tezę, że w dzisiejszych warunkach, przy takiej polityce ChRL wobec okręgu jest to mało prawdopodobne. poza tym jego tekst ma jasną wymowę i nie wiem jak można go interpertować jako “pro chiński”.

naprawdę trzeba mieć albo złą wolę, albo lubić się czepiać żeby wyciągać takie wnioski i przyczepiać etykietkę“agenta”. ale blogera Maciejowskiego to ja o obie te przypadłości podejrzewam jak sobie czytam komentarze rzeczonego.


Jerzy Maciejowski

Tyle, że ten wpis nie dokonał ani papież ani dalajlama. To anonimowy bloger, który na sucho komentuje sytuację w relacjach chińsko-tybetańskich. Pan w niego rzucił nieusprawiedliwionym błotkiem.


Panie Piotrze!

Anonimowy bloger też może odbierać nadzieję. To nie jest zastrzeżone tylko dla ludzi sławnych. Ja mam do autora pretensje o to i tylko o to. :)


Subskrybuj zawartość