Walka współczesnego chrześcijanina

Miałem to napisać dawno, przez święta jeszcze zebrałem trochę refleksji na ten temat, więc uznałem, że wreszcie czas coś skrobnąć. Podejrzewam, że mimo to nie opiszę tematu adekwatnie, bo adekwatne opisanie tej kwestii wymagałoby kilkudziesięciostronicowego traktatu, no ale spróbuję przynajmniej zarysować stanowisko przeciwne temu, które prezentuje znaczna część polskiej prawicy, w szczególności tej utożsamiającej się z chrześcijańskim dziedzictwem i występującej z pozycji chrześcijańskich.

Na początku zastrzeżenie, ważne, bo dotykające często spotykanego w tej kwestii rozróżnienia. Otóż nie, nie chcę tutaj prezentować postawy, którą określa się się zazwyczaj mianem postępowego chrześcijaństwa, a która w szerokim rozumieniu sprowadza się do tego, że reakcją chrześcijaństwa na postępującą sekularyzację świata i ofensywę areligijnego stylu życia powinna być dostosowanie sztywnego systemu religijnego do nowych realiów. Nie chcę tutaj twierdzić, że nie mam w tej kwestii zdania – po prostu uważam, że jest to spór, nazwijmy to roboczo, wewnątrzkościelny i wykorzystywanie go w dyskusji światopoglądowej jest nieco bez sensu. Mój tekst nie dotyczy wyboru systemu wartości – na jego potrzeby przyjmuję, że czytelnik jest skłonny przynajmniej życzliwie założyć, że chrześcijański system wartości jest czymś wartym obrony. Dotyczy on sposobów promowania postaw chrześcijańskich oraz chrześcijańskiego systemu wartości we współczesnym świecie.

Tekst zatytułowałem, nieco przewrotnie, “walka współczesnego chrześcijanina”. Jeżeli poczytać teksty wielu publicystów z kręgów konserwatywnych, można faktycznie odnieść wrażenie, że życie chrześcijanina w dzisiejszym świecie to nieustanna walka. Walka z wrogami chrześcijaństwa, antychrystami, którzy za cel obrali sobie zniszczenie tej religii i wprowadzenie rządów Zła, wydaje się stawiać nas niemal w roli bohaterów jakiejś powieści fantasy, którzy muszą uratować świat od wielkiego kataklizmu. Tymczasem mam wrażenie, że taka postawa, w ogóle taka retoryka, jest przeciwskuteczna. Do obrony chrześcijaństwa, które jest nierozerwalnie związane z pewnym systemem wartości, a także pewnymi sposobami działania, próbuje się zastosować niemal militarną (lub też marketingową) strategię, abstrahując przy tym od treści idei, którą się broni. Przy takim połączeniu dostajemy potworka – obronę idei chrześcijańskich, które stają się wtedy pustymi hasłami, za pomocą metod, które nijak z owym chrześcijaństwem nie dadzą się pogodzić.

Skąd wynika ów dysonans? Otóż chrześcijaństwo jest fundamentem naszej kultury europejskiej. Stało się więc, oprócz tego, że jest potężną religią z niezwykle skomplikowanym systemem etycznym, tworem kulturowym. Elementem zastałego porządku. To na tym polu (kulturowym, nie religijnym) odbywa się odwieczny spór prawica vs. lewica, reakcja vs. postęp, konserwatyzm vs. liberalizm, co kto woli. Problem jednak w tym, że owo chrześcijaństwo stało się podporą naszej kultury nie tak po prostu. Stało się nią ze względu na system wartości, który reprezentuje. Próba obrony tego chrześcijaństwa jako zbioru symboli i tradycji, bez respektowania w pełni całego systemu, który za tym stoi, może okazać się paradoksalnie niedźwiedzią przysługą złożoną owemu chrześcijaństwu.

Zanim wrócę do tego tematu, mała dywagacja. Skąd się w ogóle bierze szeroko pojęta lewica? Skąd wszelkiego rodzaju nurty modernizacyjne? Odpowiedź jest chyba taka sama niezależnie od stadium cywilizacyjnego rozwoju – wynika ona z dążenia ludzkości ku doskonałości. Żaden twór ludzki nie jest doskonały i nigdy nie będzie – dlatego akceptowanie status quo nie leży w ludzkiej naturze. Spór prawica-lewica nie jest zatem, jak to by chcieli niektórzy, sporem “doskonałe podstawy vs. absurdalne fanaberie”. Jest raczej sporem o to, czy warto podejmować ryzyko i zmieniać pewne rzeczy, które ustaliły się w wyniku rozwoju cywilizacji, czy też lepiej pozostawić rzeczy takie, jakie są. Warto też zauważyć, że spór ów nie jest globalny – różne ruchy “lewicowe” akcentują potrzeby zmian w różnych dziedzinach życia, a do tego często nie zgadzają się ze sobą w kwestii tego, w jakim kierunku owa zmiana powinna następować. Identyfikowanie lewicy z komunizmem lub też robienie z niej ideowego dziecka komunizmu to wielkie nieporozumienie. Lewica istniała, odkąd istniała dynamika politycznych zmian w naszej cywilizacji. Gdyby nie “lewica”, nadal tkwilibyśmy w feudalizmie, większość z nas byłaby chłopami pańszczyźnianymi, a kobiety uważane byłyby za gorszy gatunek ludzi. Warto o tym pamiętać. W związku z tym jakakolwiek sensowna działalność chrześcijanina z pozycji konserwatywnych musi przede wszystkim odejść od absurdalnego stereotypu, że to “my” jesteśmy ci “dobrzy”, a “oni” to są ci “źli”. Nigdy w historii ludzkości postępowcy nie byli tymi “dobrymi”. Przynajmniej w momencie dokonywania zmian.

Teraz w kwestii zasadniczej, bo tytułowej. Przede wszystkim warto zauważyć dwie kwestie. Jest zasadnicza różnica między obroną wartości chrześcijańskich a obroną chrześcijaństwa jako pewnego rodzaju symbolu kultury. Wszelkiego rodzaju protesty w kwestii rozmaitych epizodów z udziałem chrześcijańskich symboli religijnych, dyskusje o preambule do Konstytucji Europejskiej etc. należą do tej drugiej obrony. Ja chcę mówić o tej pierwszej. Dlaczego? Bo chrześcijaństwo sprowadzone wyłącznie do symboli, bez swojej treści, staje się wyłącznie pewnego rodzaju instrumentem władzy, kontroli nad masami, wykorzystywanym selektywnie do realizowania samodzielnych ambicji i wizji świata samozwańczych rycerzy wiary. Może dla niektórych tak rozumiane chrześcijaństwo jest warte obrony. Dla mnie nie jest, bo stanie się ponurą karykaturą tego, czym jest w istocie.

Na czym zatem, moim zdaniem powinna polegać obrona chrześcijaństwa? Odpowiedź jest prosta, daje nam ją same Pismo Święte – na dawaniu dobrego przykładu i głoszeniu Dobrej Nowiny. Nie polega ona natomiast na bawieniu się w arbitra moralności, osądzaniu moralności innych osób, czy też staniu nad kimś z batem i zmuszaniu go do pewnych zachowań. Oczywiście z pewnych względów psychologicznych to pierwsze jest znacznie trudniejsze, niż to drugie. Nie daje ono bowiem tej satysfakcji, tej doczesnej nagrody, jaką jest poczucie wyższości nad innymi ludźmi, przekonanie, że stoi się po tej słusznej stronie, że jest się pod tym względem lepszym człowiekiem. Nie daje też poczucia władzy, bo nie pozwala na kontrolowanie zachowań innych, nie dostarcza owego bodźca społecznego, jaką daje grupowe potępianie pewnych osób i innych grup społecznych. Jak pisał święty Paweł: Miłość nie zazdrości // nie szuka poklasku // nie unosi się pychą // nie dopuszcza się bezwstydu // nie szuka swego // nie unosi się gniewem // nie pamięta złego. Trudno o lepsze ukazanie tego, jaka powinna być rola chrześcijanina w świecie.

Pamiętać trzeba, że chrześcijanin przede wszystkim powinien oczekiwać nagrody wiecznej. Jego celem nie ma być jakakolwiek “siła” ujmowana kategoriami politycznymi. Dlatego kompletnie nie rozumiem tych, dla których siła chrześcijaństwa jest pochodną ilości wyznawców czy też państw na świecie, w których konstytucji wpisane jest jawne odwołanie do wartości chrześcijańskich. To jest mylenie skutku z przyczyną. Dzięki temu, że w jakimś dokumencie wywalczy się jakiś zapis, ludzie nie zaczną nagle być lepszymi chrześcijanami. To jest sprowadzanie chrześcijaństwa właśnie do roli owego symbolu kultury. Ludzie zaczną być lepszymi chrześcijanami tylko wówczas, kiedy zaczną postępować zgodnie z nauczaniem Jezusa. Tymczasem w momencie, w którym owo chrześcijaństwo redukuje się do funkcji sztandaru i zaczyna się owym sztandarem wywijać prowadząc świętą wojnę, spora część ludzi w rzeczywistości bardzo przywiązana do wielu idei chrześcijańskich (z czego nawet może sobie nie zdawać sprawy) odruchowo od owego chrześcijaństwa się odrzuci, nawet go nie znając i wychodząc z fałszywego założenia, że najgorliwsi i najgłośniej krzyczący przedstawiciele tej religii są dla niej najbardziej reprezentatywni. Nie wydaje mi się, żeby była jakakolwiek osoba, którą do nawrócenia się na chrześcijaństwo przekonały wściekłe eseje “konserwatywnych” publicystów, w których jest ona (za to, że ma wątpliwości w kwestii pewnych poglądów, które owi publicyści, słusznie bądź nie, przypisują chrześcijaństwu) zrównywana z ziemią i osądzana jednoznacznie negatywnie. Jestem natomiast przekonany, że znaczną ilość osób wierzących bądź wątpiących tego typu teksty od chrześcijaństwa odrzuciły – o czym przekonuję się, ilekroć próbuję na uczelni przekonywać kogokolwiek, że chrześcijaństwo nie jest domeną zacietrzewionych, obłudnych fanatyków.

Czy to wszystko znaczy, że chrześcijanin powinien siedzieć cicho i nie zabierać głosu w sprawach politycznych? Nie, bynajmniej. Znaczy to tyle, że chrześcijanina obowiązuje w takich dyskusjach podwyższony standard. Nie może usprawiedliwiać swoich wybuchów nienawiści, swoich skłonności do rzucania w innych kamieniami, swojej arogancji przejawiającej się w przekonaniu, że wie się lepiej, jakie są motywacje przeciwnych stron sporu, wreszcie swojej chęci skanalizowania własnych frustracji, tym, że “ludzie tak mają”. Bo w ten sposób przestaje odróżniać się od nie-chrześcijanina. Jeśli jednak do tego wszystkich powyższych słabości próbuje bronić, zasłaniając się chrześcijaństwem, to wyrządza mu dopiero niedźwiedzią przysługę. Takich obrońców nasza wiara definitywnie nie potrzebuje.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Widzę, że

zainspirował cię jeden facet któremu pomylił się czas historyczny i wydaje mu się, że wyruszył na wyprawę krzyżową odbijać Jerozolimę. Na dodatek tak jak tamci nie zauważył, że w tej Jerozolimie większość nadal stanowią chrześcijanie tyle, że inaczej nieco postrzegający rzeczywistość.
Jest mu to obojętne bo tak intensywnie wymachuje rękami uzbrojonymi w pałkę, że inne organy ciała wydają mu się zbędne.
Jak zwykle za prosto machającym cepem chorążym głupoty podążają inni, którym imponuje siła bezmyślnych mięśni.

Igła – Kozak wolny


@Piotrze

Chyba mi lekko ‘zgrzytnęło’ odnośnie tej roli lewicy w ‘nurtach modernizacyjnych’. Pomijając dywagacje co jest lewicą, a co nią nie jest (czyli jest prawicą), chyba tłumaczenie jakiegokolwiek rozwoju walką klas odkurza nam conieco wujków marksistów. Piszę ‘walką klas’ bo gdyby lewicę definiować tak szeroko, to nie tyle tkwilibyśmy w feudaliźmie co w kamieniu łupanym (lub niewolnictwie) gdyby lewica o postęp nie zadbała.
A tak serio, to lewica (czy też koncepcyjne nurty modernizacyjne) nie ma wyłączności na postęp cywilizacyjny – podejrzewam, że powstanie klasy średniej czy wynalazek pigułki więcej zrobił dla emancypacji kobiet niż twarda walka feministek i uchwalanie światłych praw. Tak naprawdę różnica między lewicą a prawicą (czy też konserwatystami) zasadza się nie na ‘poparciu’ (lub nie) postępu cywilizacyjnego (bo ten de facto funkcjonuje niezależnie) lecz w podejściu do społeczeństwa. Lewica chce je poprawiać ‘ręcznie’ lub siłowo poprzez ustanawianie lub narzucanie praw wymuszając konieczne zmiany – konserwatyści uważają, że skoro społeczeństwo i tak się zmienia, to prawa trzeba harmonizować z ową ‘dojrzałością społeczną’ i mentalną zdolnością obywateli do ich zaakceptowania.

Oczywiście ów podział nie jest czarno-biały, natomiast aktualny kryzys lewicy polega właśnie na porażce czy też niemożności owego ‘ręcznego sterowania’ społeczeństwem, które poprzez globalizację, postęp technologiczny stało tak skrajnie skomplikowane, że de facto niezdolne do owej kontroli. Przykładów jest sporo, z najbardziej ‘świeżych’ to słynny 35godzinny tydzień pracy we Francji, mający zwalczać bezrobocie pomysł oparty chyba na wizji XIXwiecznej pracy w fabryce przy taśmie produkcyjnej. Jak będziemy pracować krócej, zrobi się więcej miejsca przy taśmie, to i zatrudnienie wzrośnie. W rzeczywistości ‘przy taśmie’ pracuje nikły odsetek, od dawna przyjęto elastyczny czas pracy, pracuje się sporo w domu i to sporo ponad 40/50 godzin tygodniowo w przeróżnych systemach rozliczania, głównie wynikowego. Totalna porażka, lecz nie tyle reformy, lecz myślenia w kategorii ‘ręcznego sterowania’.

Pozdr./J.

ps. odnośnie lwiej części tekstu dobrze byłoby może sprecyzować – ‘chrześcijanin’ czy ‘chrześcijanin-katolik’...


Czy prawica jest przeciw zmianom

Ja myślę że to jest zupełnie beznadziejny błąd myślowy – czy ktoś na prawicy walczy z technologiami informacyjnymi na przykład? Prawica jest przeciw zmianom POWODOWANYM PRZEZ PAŃSTWO – oto cała różnica.


Zetor

Przez państwo lewicowe/ w którym lewica rządzi.

I teraz odróżnij państwo w którym lewica rządzi z wyboru obywatelskiego , np w Szwecji, czy na skutek zamachu stanu/rewolucji itp.

Poza tym sa państwa w których rebelia lewicowa też wymusza zmiany.

Weź teraz podstaw pod lewicę prawicowe szwadrony śmierci, islamskich fanatyków, albo różnych gen.Franco.

I przypomnij sobie nasz spór o to czy polityka ( ta skuteczna i wymieniająca się władza ) nie powinna krążyć wokół centrum.

Igła – Kozak wolny


ad Igła

Wydaje mi się, że Zetorowi chodzi mimo wszystko o coś innego.
Używa jak rozumiem pojęcia prawcia w znaczeniu konserwatyzmu...

Mnie się wydaje, że to jest poprawna konstatacja. Prawicowiec/konserwatysta(?) oczekuje, że zmiany nastapią w wyniku oddolnych mikroruchów, które znamionują, że obecny stan jest nieprzystosowany do potrzeb jednostek. Prawicowiec będzie natomiast protestował rpzeciwko zamierzonym programom zmian. Nie chodzi o to, kto rządzi. Chodzi o to, czy ktoś planuje nowe. Natychmiast rodzą się skojarzenia z budowaniem nowego człowieka sowieckiego, etc… Ale to tylko przypadek, że tego typu programy zmian tworzone były przez siły lewicowe, moim zdaniem.

Zetorowi (przy okazji: mnie też) nie przeszkadza, że ludzie wybierają lewicowe rządy. Przeszkadza natomiast, kiedy te rządy zaczynają programować i planować naprzód…

Zmiana jest okej kiedy zmienia się, a nie wtedy, kiedy zaplanowaliśmy sobie.

Dlatego jestem zwolennikiem budżetów zadaniowych. Planowanie wydatków to kompletna głupota…

+ A. M. D. G. +


Subskrybuj zawartość