Sprawozdanie z ciemnej doliny

Muszę przyznać, że pisanie o najnowszej powieści Bronisława Wildsteina nie jest sprawą łatwą. Powieść ta już przed ukazaniem się w Salonie24 pierwszego rozdziału wzbudziła bowiem niezwykłe emocje. Z miejsca też pojawili się zarówno ci, którzy z góry wiedzieli, przed przeczytaniem książki, że będzie ona genialna, przełomowa i wybitna jak i ci, którzy wiedzieli, że książka będzie gniotem, nie wartym złamanego grosza stosem makulatury, napisanym dodatkowo żenującym językiem. I jedni, i drudzy w trakcie publikowania kolejnych rozdziałów starali się przeforsować swój punkt widzenia. Mało komu chciało się czekać na koniec powieści.

Tymczasem “Dolina Nicości” zdecydowanie zasługuje na poważne potraktowanie. Obojętnie, jak ocenimy samą książkę, jest to utwór niewątpliwie ważny. Pierwsze pytanie, na które warto sobie odpowiedzieć, to jaki charakter ma w ogóle ta książka. Czy jest to tekst publicystyczny zamaskowany w formie literackiej, czy też powieść mająca aspiracje publicystyczne? Wydaje mi się, że po trochu jedno i drugie. Zajmę się najpierw aspektem powieściowym, bo tutaj łatwiej wydać ocenę.

Czy “Dolina Nicości” broni się jako powieść political fiction? Moim zdaniem – tak. Opowieść tworzona przez Autora niewątpliwie wciąga, Wildstein buduje też całkiem umiejętnie specyficzny klimat dla swojej opowieści. Zarzuty o stylistyczną toporność tekstu uważam za bezzasadne – wydaje mi się, że formułowane są głównie przez osoby, które z góry czytają powieść Wildsteina jak publicystykę, jakby czytali kolejną książkę Ziemkiewicza. To, co raziłoby u Wildsteina-publicysty czy Wildsteina-historyka, nie razi u Wildsteina-pisarza. Niefortunne wydawałoby się stylistycznie fragmenty komponują się dobrze z resztą utworu, potęgując wrażenie chaosu, w którym znajdują się bohaterowie, koszmarnego świata, w którym nic nie jest takie, jakim być powinno, nic nie jest na swoim miejscu. Pod tym względem, jeśli tylko podejdziemy do tekstu bez uprzedzeń, opowieści, którą snuje Autor ciężko jest coś zarzucić. Nie da się ukryć, że “Dolina Nicości” to nie jest książka lekka, łatwa i przyjemna. Aby przejść przez całość opowieści, trzeba dać się porwać Autorowi w ową szczególną wizję Rzeczypospolitej, zobaczyć naszą rzeczywistość jego oczyma. Niewątpliwie łatwiej jest to zrobić tym, którzy już naszą rzeczywistość w taki sposób postrzegają. Nawet jednak, jeśli ktoś ma odmienny światopogląd, powieść Wildsteina potrafi wciągnąć – jeśli tylko potraktujemy ją właśnie jako political fiction, a nie quasi-historyczną pracę o III RP.

Jak jednak przedstawia się owa druga warstwa utworu? Przecież wiadomo, że Wildstein nie trudziłby się napisaniem “Doliny Nicości”, gdyby miała być ona tylko niezobowiązującą wizją fabularną z luźnymi odniesieniami do rzeczywistości, czymś na kształt książkowych “Psów”. Czy “Dolina” ma szansę odnieść sukces jako powieść publicystyczna? Czy ma szansę przekonać nieprzekonanych? Tutaj, moim zdaniem, odpowiedź jest negatywna. Mam wrażenie, że Wildstein poniósł ambitną porażkę. O ile np. wspominany wcześniej Ziemkiewicz potrafił trafić do mnie swoją “Michnikowszczyzną”, o tyle na wizję Rzeczypospolitej zaprezentowaną w “Dolinie” dużo trudniej mi się zgodzić.

Nie znaczy to oczywiście, że książka nie ma i pod tym względem mocnych punktów. Świetny jest wątek, który dla Autora jest, jak się wydaje, tym najbardziej osobistym, czyli wątek Returna i Struny. Przedstawione w ich dziejach oskarżenie Ojczyzny, która nie potrafi zadbać o swoich bohaterów, pielęgnuje zaś “zaradnych” (by nie powiedzieć mocniej), brzmi w książce bardzo mocno i bardzo przekonująco. Wildstein znakomicie pod względem psychologicznym rysuje też postać Returna, który jawi się tutaj nie jako cyniczny i zadowolony z siebie manipulator, lecz raczej jak hazardzista, który powoli zdaje sobie sprawę, że przegrał w życiu wszystko, co miał do przegrania, przez swoje przekonanie, że potrafi świetnie grać i umie tak grać, by niczego nie przegrać. Próźno szukać u Returna owego spokoju wewnętrznego zadowolonego z siebie donosiciela, który jest przekonany, że wszystkich wykiwał i co więcej, że było warto. Niezwykle silny jest też obraz Struny, bojownika o wolność, który nie załamał się, walczył do końca, przeżył piekło i nie wiadomo do końca, co wygrał. Fragmenty powieści dotyczące tych postaci są niewątpliwie jej najmocniejszym punktem i najbardziej przekonującym głosem Autora.

O ile jednak wątek Returna i Struny zarysowany jest bardzo dobrze, to nie można tego samego powiedzieć o głównym wątku, czyli o historii Wilczyckiego. Tutaj niestety umiejętność Autora dostrzeżenia niuansów, zrezygnowania z czarno-białego podziału, konstruowania wielopłasczyznowych bohaterów kompletnie się załamuje. Mamy jasny podział na “tych dobrych” i “tych złych”, za plecami wszystkich “złych” kryją się SB-cy, zaś głównym współudziałowcem SB-ków w rozkradaniu Ojczyzny jest szef największej polskiej gazety, były znamienity działacz opozycji, Bogatyrowicz. To właśnie wizja Bogatyrowicza jest najsłabszą częścią książki. “Główny zły” zostaje przedstawiony, jak przystało na naczelnego szwarccharaktera, jako osoba do głębi zepsuta, cyniczna, niemoralna, nie mająca żadnych skrupułów, jako ktoś, kto nie miewa wyrzutów sumienia, ludźmi posługuje się w sposób skrajnie instrumentalny i nie widzi żadnych problemów w zadawaniu się z najgorszymi szumowinami. Analogicznie, wszyscy uczestniczący w wydarzeniach “u góry” to albo łajdacy, albo “pożyteczni idioci”, którzy, szantażowani przez byłych SB-ków, bez wahania zgadzają się grać przyznane im role.

Oczywiście taka wizja rzeczywistości jest dziś podzielana przez znaczną część prawej strony sceny politycznej, w tym przez ogromną ilość komentatorów wypowiadających się pod publikowanymi na Salonie24 kolejnymi odcinkami. Nie ma też wątpliwości, że jako manifest tejże wizji książka sprawdza się świetnie. Sęk w tym, że przekonywanie przekonanych to w publicystyce dość jałowa czynność. Warto byłoby przekonać tych choć trochę wątpiących. Wątpię, żeby “Dolina Nicości” coś pod tym względem osiągnęła. W opisach wydarzeń ze świata wielkiej polityki zaczyna mieć bowiem dużo mniej wspólnego ze skomplikowanymi realiami prawdziwego życia, a więcej ze scenariuszem hollywoodzkiego filmu. Zadziwiające, że autor nie dostrzega niekonsekwencji – skoro nawet postać Returna, której odpowiednik ze świata rzeczywistego wydaje się być najbliższy modelowemu przykładowi zdrajcy z powieści sensacyjnych, przy bliższym spojrzeniu okazuje się być tak dwuznaczna, to dlaczego reszta postaci książkowych antagonistów przedstawiona jest tak jednowymiarowo? To właśnie owa niekonsekwencja, owa chęć uproszczenia owych skomplikowanych relacji międzyludzkich przez wstawienie tam wszędzie deus ex machina byłych funkcjonariuszy SB pociągających za sznurki stanowi o największej słabości przedstawianej przez Wildsteina wizji. Niewątpliwie uatrakcyjnia to warstwę powieściową, ale bardzo szkodzi warstwie publicystycznej.

Jak więc oceniam “Dolinę Nicości”? Oceny muszą być siłą rzeczy dwie. Jako powieść – całkiem dobrze. Jako publicystykę – raczej średnio. Mimo niewątpliwych mocnych punktów wspomnianych powyżej całość wpisuje się bowiem w ciąg prawicowej retoryki, z której na razie potrafi wyrwać się chyba tylko Ziemkiewicz – przekonywania przekonanych. Może następnym razem się uda?

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Piotrze

bardzo ciekawe to co piszesz,

ja sobie czytam, ba myślę że mi się to uda

zastanawiam się tylko nad środkami wyrazu, co mają ukazać?

czytam sobie drugi rozdzaił bodajże a tam: “Return wsuwa się w nią, ale czuje już, że nadpływa rozkosz, i nawet nie wie, czy to skurcz jego jąder czy(...)”

ale czytam dalej,

myślę że warto

na pewno

Był Noe, Noe, gość co się czasem spinał, ale uwierzył i gdy szedł po gnoju smród już się go nie imał!


Autorze

wszystko fajnie, ale może by się Pan deczko wysilił i chociaż zachował pozory, że tekścik jest TXT edition? Bo co to ma być za fraza “tutaj, na Salonie24”?

Oj leniuszki, leniuszki z tych blogerów.


Dolina Issy?

Tylko gorsza?

Bo świat młodości nie był dworkiem stojącym na wysokim brzegu RZEKI?
I nie stał w kwitnących sadach i gajach pachnących – ziołami, malinami, grzybami?

Zostały więc Wildsteinowi, tak naprawdę, tylko strachy, dybuki i osinowe kołki.


Oops

tzs

wszystko fajnie, ale może by się Pan deczko wysilił i chociaż zachował pozory, że tekścik jest TXT edition? Bo co to ma być za fraza “tutaj, na Salonie24”?

Oj leniuszki, leniuszki z tych blogerów.

Whoops :>

Mea culpa, faktycznie. Taką przyjąłem politykę, że teksty wrzucam i na Salon24, i tutaj, a że tekst pisałem akurat na Salonie24, to takie krzaczki. Zaraz poprawię :>


Czyli co, warto?

A w ogóle fajnie, że napisałeś coś takiego normalnego, bo albo czyta się zarzuty o grafomanię albo bałwochwalcze pochwały i zachwyty i brakowało takiego rzetelnego tekstu blogowego.

pzdr


Cóż

tecumseh

A w ogóle fajnie, że napisałeś coś takiego normalnego, bo albo czyta się zarzuty o grafomanię albo bałwochwalcze pochwały i zachwyty i brakowało takiego rzetelnego tekstu blogowego.

pzdr

Nie wiem, mi się wydaje, że warto, chociażby po to, żeby potem wiedzieć, o czym “na mieście mówią”. Swoją drogą krytyka warstwy literackiej jest na poziomie “czy drugi Dostojewski, czy nie drugi Dostojewski”, a dla mnie to w ogóle nie na takim poziomie trzeba to rozpatrywać – raczej jak po prostu literaturę political fiction, taką raczej literacko nie za ambitną, ale z przesłaniem i “drugim dnem”. I jako takie naprawdę nieźle się czyta. Jak ktoś ma wysublimowany gust literacki i poniżej Dostojewskiego nie schodzi, to faktycznie może go to razić, ale ja swojego czasu czytywałem i jakiegoś Clancy’ego czy innego Ludluma, to nie narzekam :>


A co do samego tekstu

No to właśnie z taką trochę intencją go napisałem – bo stwierdziłem, że brakuje jakiejś porządnej recenzji, ciągle tylko albo czołobitne pochwały, albo jakieś żenujące wytykanie niemalże błędów ortograficznych…


Subskrybuj zawartość