Łukaszowi Warzesze dedykuję.
Po jego spotkaniu w Natolinie, z ludźmi niby z tego samego świata. Otóż nie.
Jest to historia prawdziwa. W naszej rodzinie kładziona jest na stół, kiedy dziwne zdania pomiędzy rozmówcami zaczynają płynąć.
Ta historia zimna jest (powiem ostrzej, ona jest kurewska i do zrozumienia tylko w polskim kręgu), mnie zmusza do refleksji i dystansu do samego siebie, do innych też.
Opowiedziałem ją ostatnio kilka lat temu, na pewnym spotkaniu międzynarodowym, gdzie gwiazdą był wiceprezes ogromnego koncernu amerykańskiego, nazwijmy go NGC. Rozważania dotyczyły etyki w biznesie, życiu, religii. Ten wiceprezes, z pochodzenia Portorykańczyk, pierwszy raz był poza Teksasem, nie mówiąc o USA. Z Okęcia został przewieziony do Kazimierza Dolnego. Tam nastąpiło zderzenie cywilizacji.
Prawdopodobnie bez zrozumienia.
A historia jest prosta i czytelna. Przywołuję ją innym i sobie ku pamięci.
Kiedy widzę radiomaryjnych Prawdziwych Polaków, albo Gazecianych europejczykow, plujących na polską historię i pamięć, złotoustych Patriotów siedzących w ciepełku Montrealu lub Sydney, tropicieli Żydów i rodziny Jacka Kuronia, pryszczatych fanatyków z ONR-u lub Młodzieży Wszechpolskiej, postępowych hedonistów, rozczulających się nad dolą murzynków i z tego powodu balujących w Le Madame, sprzedawczyków spod znaku białej flagi jak i tych co przy goleniu wykrzykują na swój widok w lustrze - Bóg, Honor, Ojczyzna. A także zidiociałych, postępowych tumanów z zagranicy albo amerykańskich Żydów wyciągających ręce po majątek , podobno należny im w Polsce.
Ta historia pozwala mi sie trzymać z daleka od tego zełganego towarzystwa na ironiczno/szyderczo & wstrzemięźliwo/wrogą odległość.
Był rok 1942. Przez Most Kierbedzia jechał tramwaj na praska stronę.
Getto było już zamknięte. Czasem na aryjską stronę przedzierały się grupki małych żydziaków. Ich zadaniem było zdobyć, ukraść, wyżebrać trochę żywności. Często los całej rodziny był w ich rekach, zależał od tego co przynieśli, jeśli wrócili.
Na przystanku pośrodku mostu zatrzymał się tramwaj, chłopakowi, tak na oko 10 letniemu, który tam przykucnął, motorniczy rzucił kanapkę owiniętą w gazetę.
Z niemieckiego przedziału wyskoczył ss-man. Wyciągnął pod pistoletem tramwajarza. Zabrał mu blachę z numerem i nazwiskiem.
- Czy wiesz co ci grozi? - spytał
- Tak.*
- Czy masz rodzinę, żonę, dzieci?
- Tak.
- Daje ci do wyboru - powiedział szwabski bydlak - albo wrzucisz tego dzieciaka do Wisły, albo zastrzelę ciebie i tego smarkacza, tu na miejscu, a twoja rodzina pojedzie do Auschwitz. Odpowiadaj szybko bo tamujemy ruch.
Tramwajarz zastanowił się chwilę, po czym wziął małego i wrzucił go do rzeki.
Szwab wsiadł do przedziału nur fur Deutsche, tramwaj i życie, po chwili grozy, ruszyli przed siebie.
Każda historia ma początek i koniec. Ta też.
Tramwajarz najpierw opowiedział wszystko żonie. Na trzeci dzień poszedł i się wyspowiadał. Potem powiesił się na strychu kamienicy, w której mieszkał.
Tyle.
* Za pomoc udzieloną w Żydom, Polakowi groziła śmierć, jemu i całej jego rodzinie.
Wszyscy. ktorzy oskarzaja Polakow o to, ze nie pomagali Zydom, powinni miec swiadomosc tego, co napisales. Polska byla chyba jedynym krajem, w ktorym za taka pomoc karano smiercia. Czy ktokolwiek probowal policzyc ilu Polakow zostalo zamordowanych za podanie Zydowi kromki chleba? Smutna i tragiczna historia.
to jedno wielkie pasmo wyborów - łatwiejszych lub trudniejszych. Wczasach o których piszesz każdy wybór był kurewsko trudny. każdy kto uważał się za twadrego bohatera mógł w ciągu chwili zostać skurwysynem. no i odwrotnie. Podobnie jest dzisiaj. Masz rację - należy zachować dystans bo za chwilę można dostać solidnego klapsa i wszystko się zmieni.
Które same się opowiadają w ciemnościach.
Potem przychodzą ludzie, którzy machają na wszystko ręką, i mówią: Phi
Albo mówią: Też mi coś, przecież nie było o tym w gazetach.
A potem zaczyna się najazd.
Tylko co z tego? Grochem o ścianę.
dzięki za tę historię
A ja bym nie lekcewazyl antysemityzmu. Na jeden taki przyklad mozna przytoczyc inny o szmalcowniku.
Nie każdy błądzi, kto wędruje
Nie każdą siłę starość zniszczy
Korzeni w głębi lód nie skuje
(J.R.R.T.)
Howgh & pzdr.
Tylko my,bo nikt inny tego nie przeżył.
Przestań , ręce opadają.
Ażeby cię...
No i żyj sobie
to tez fakt.
ale jaki to ma zwiazek z tym ze jedni dzis bardziej zdecydowani na wspolna europe niz inni?
o wyborach moralnych tez w ostatniej ksiazce dawkinsa..
Nie chce moralizowac. Moj dziadek uratowal troje dzieci zydowskich. Jedno przechowywal cala okupacje. Dwoje pozostalych "rozdal po rodzinie". Wszystkie sie uratowaly. Lacznie z ich ojcem ktory spedzil jedna z okupacyjnych zim na strychu domu mojego dziadka. Wiec wiem cos o heroizmie.
Ale wiem tez o szmalcowniku ktory szantazowal mojego dziadka. Bylem swiadkiem jego przeprosin. Tuz przed swoja smiercia odwiedzil dziadka i dlugo rozmawiali.
Tak wiec cokolwiek nie myslisz to prawda nie jest tak slodka.
PS. Uratwana dziewczynka ukonczyla w Polsce medycyne i jest stomaltologiem w Australi. Jej ojciec nie zyje a rodzenstwo mieszka w Warszawie.
A co sie stalo z Herr SS-manem? Jesli przezyl wojne, to czy zostal misjonarzem w Afryce czy tez dolaczyl do ziomkostwa?
Ja tez czytalem podobna historie, juz nie pamietam gdzie. I nie byl to tramawajarz, lecz jakis przechodzien, ktorego patrol zandarmow przyuwazyl.
Uklony
Pozdrawiam. Byłem.
W historii - jak się domyślam - nie chodzi o Żyda i Niemca, ale o tych, którzy wcześniej zostali wymienieni. To historia współczesna. W tym sensie dobrze to podsumował J.Jarecki "a potem zaczyna się najazd". Ja się pod tym podpisuję.
Znikam.
Życie, to ciągłe takie wybieranie.
Najgorsze jest to, że nigdy chyba nie wiadomo, czym skończy sie kolejny wybór... Nie chciałbym sie nigdy znaleźć w sytuacji tego tramwajarza...
pozdrawiam
... wielkie dzięki.
"I przejeżdzał bolejący Pan Jezus,
esesmani go wiedli na męki,
Postawili ich oboje pod miedzą,
potem wzieli karabin do ręki.
Słucha Ryfka, słuchaj Jezu "De Juden",
za koronę cierniową za te włosy rude,
za to żescie nadzy,
za to żeśmy winni,
obojeście umrzeć powinni.
I ozwało się Alleluja z Galileii
i oboje Anieli pokolei,
potem salwa rozległa się głucha,
słuchaj dzieweczko, a ona nie słucha."
Cytuję z pamięci, więc nie wiem czy poprawnie.
Tak napisał Broniewski, a on dla mnie wielkim poetą był, a poza tym żołnierzem.
Dziękuję za ten tekst i za to, że Pan to odniósł do współczesności, bo taka jest prawda.
Pozdrawiam.
A dziękuje Ci Twój wróg
Pozdrawiam
Każda polska rodzina ma takie opowieści, czasem tak straszne, jak ta, Igły, czasem – bardziej optymistyczne, ale zwykle tak skomplikowane, że nie mieszczą się w głowach współczesnych intelektualnych prostaków, zwłaszcza zza granicy.
Sam pamiętam (sprzed wielu lat) wojenną opowieść starszego pana (dziś już od dawna na tamtym świecie), o pochodzeniu i manierach kresowego szlagona. Od września 1939 r. ukrywał się on we dworze swoich krewnych, gdzieś w głębi podolskich lasów i bagien. Majątek był na uboczu, życie biegło prawie normalnie, jak to na wsi i jak to we dworze, choć Niemcy stacjonowali w pobliskim miasteczku i kontrolowali okolicę.
Tylko, że – jak mówił – wszystkie „nasze żydki” pouciekały. Te „nasze żydki” ukryły się w lesie, w ziemiankach. Kilkanaście rodzin! Dwór, przy udziale całej wsi, zaopatrywał ich w żywność, opał, ubrania, a nawet kilka razy dowiózł tam potajemnie lekarza. Nikt nie puścił przed Niemcami pary z ust, a przecież musiały tam kursować furmanki, ludzie chodzili po lesie ... Niemieckie patrole trzeba było wielokrotnie przyjmować i upijać we dworze. I wszyscy dobrze wiedzieli, czym to grozi.
I tak to trwało przez prawie trzy lata, aż do wkroczenia Rosjan.
Bolszewicy natychmiast zajęli i rozgrabili dwór, a „pomieszczików” aresztowali i czekali na decyzję, czy ich rozstrzelać na miejscu, czy wysłać na Kołymę. Ale wtedy z lasu wyszły „nasze żydki”, wstawiły się u komisarza (też, ma się rozumieć, „żydka”), a ten w końcu machnął ręką i pozwolił ziemiańskiej rodzinie zniknąć. Dalsze ich wojenne losy też tworzą prawdziwą epopeję.
Czy ten pan był tradycyjnym polskim antysemitą? Pewno tak. O tych „żydkach” wyrażał się pogardliwie, bez żadnej sympatii czy szacunku. Ale w czasie wojny okazało się, że poczucie przyzwoitości było silniejsze od obcości. A poza tym, były to „nasze” żydki, i wara Niemcom od nich.
Co z tego zrozumie Portorykańczyk z Teksasu?
Ta historia to chyba wydarzyła się 1942, a nie w 19942. Pozdrówki.
Może Pan skasować to, po poprawce.
Piszesz "getto bylo juz zamkniete". Czy chodzi ci o pierwszy etap likwidacji getta ( 22lipca - 24 wrzesnia 42)?
Kaska
Nie jestem Teksanczykiem, ale tez niewiele rozumiem z twojej opowiesci.
Armia Czerwona zajela Podole w marcu 1944r. Skoro piszesz, ze akcja pomocy Zydom trwala trzy lata, znaczyloby to, ze ukrywali sie od 1940, tyle, ze ....Podole w podziale Molotow-Ribbentrop przypadlo Sowietom.
Kaska
Może to nie było Podole, tylko Ukraina, a może nie trwało trzy lata, a cztery? To dawno zasłyszana historia, która nagle mi z pamięci wylazła, kiedy czytałem tę dyskusję. Nawet nie mam jak sprawdzić szczegółów.
Nie o szczegóły mi jednak chodziło. Byli w tej opowieści Polacy, Żydzi, Niemcy i Rosjanie, dwór i wieś, współżycie, obcość i przyzwoitość, władza przechodząca z rąk jednego okupanta do drugiego, zagrożenie życia i dramatyczne odmiany losu. Dlatego o niej bez większego zastanowienia napisałem.
Pozdrawiam
historia wstrząsająca jak pewnie wiele z tamtych lat... .
Jednak powiem szczerze z kwestią Polaków i Zydów dziś jest tak jak ze spotami PO i PiS albo interpretacją ostatnich wydarzeń na szczycie UE.
Wszystko zależy od intencji tego kto opisuje Polaków jak i Żydów, oraz od tego jaki ma możliwości na propagowanie swoich "intencji" w mediach i wogóle w przestrzeni publicznej.
*KOmentarz może ogólnikowy... , ale nie jest chyba tajemnicą, że są tacy którzy "grają historią".
POzdrawiam,
Twoją historię zapisuję sobie w głowie na całe życie. Pozdrawiam.
Ta historia jest tak wstrzasajaca, ze trudno cokolwiek napisac. Choc i innym ludziom znane sa - niestety - podobne, o okrucienstwie przekraczajacym mozliwosci wyobrazni, okrucienstwie wynikajacym nie z niemocy ludzkiej, ale wlasnie z 'mocy' . A przeciez - "Dalem wam przyklad, abyscie i wy tak czynili, jak Ja wam uczynilem."
Kazdy komentarz wiec, nie bedacy pochyleniem glowy nad straszliwoscia "ludzie ludziom zgotowali ten los' bedzie tu dysonansem, zgrzytem, nieczulym komentatorstwem. No ale trudno zaryzykuje, bo wlasnie tez o dysonans mi chodzi. I o swojego rodzaju uczciwosc blogowa.
Co bowiem ma wspolnego z ta historia wyliczanka, ktora autor bloga zamieszcza na gorze, a w ktorej gladko zestawia obok siebie "zalgane towarzystwo" roznej proweniencji? Rozumiem, ze w obliczu niewytlumaczalnych ludzkim rozumem tragedii ludzi i narodow wszelkie polityczne podzialy i poglady sa rownie smieszne, co odrazajace, i nie chce sie w ogole z nimi miec nic wspolnego, Tyle, ze jest to nieco zalgana rowniez metoda - najpierw wymienic jednym tchem "radiomaryjnych Prawdziwych Polaków, albo Gazecianych europejczykow (...)" z podzialow wspolczesnych, a potem przytoczyc straszliwa historie z ostatniej wojny, co sprawia, ze skutecznie zamknie sie usta tym, ktorzy na taka zalgana wyliczanke nie chca sie zgodzic.
Ta historia jest przykladem na to, jak trudno jest jednoznacznie oceniac wybory, ze to wlasciwie niemozliwe, gdy w gre wchodza najwyzsze wartosci i ich konflikt. Nie wiemy, jak zachowaliby sie radiomaryjny Prawdziwy Polak albo Gazeciany europejczyk w chwili najwyzszej proby. Pewnie dla nas wszystkich jedynym kryterium byloby podejscie 'byc czlowiekiem', o ile to jeszcze byloby mozliwe, a powyzsza historia pokazuje, ze nie zawsze.... Nie o poglady tu by chodzilo.
No ale to wlasnie Igla jest jednym z tych, ktorzy w odniesieniu do wspolczesnosci i pogladow politycznych w swej dzialalnosci blogowej wlasnie ostro feruje blogowe wyroki, formuluje jednoznaczne oceny, bez wiekszego skrepowania? Bez zaglebiania sie w indywidualne historie, bedace czesto rowniez straszliwymi dylematami. Pisze latwo o zdradzie (ojczyzny), odsadza od czci i wiary, potepiajaco pisze o postepowych tumanach z zagranicy, o antypatriotach, o zalgancach dazacych do krzywdy polskiej itd., wystarczy poczytac. A skad Igla wie, ze postepowy tuman z zagranicy nie ma swojej indywidualnej historii, przed ktora mozna jedynie w milczeniu pochylic glowe? Skad u Igly to przekonanie, ze jego lista zalgancow pokrywa sie z ocena ludzka? Przeciez wlasnie z powodow politycznych, czyz nie?
No i te z wyczuwalna wyzszoscia zadawane retoryczne pytania - co z tego zrozumie Teksykanczyk, kto to zrozumie? Nic nie zrozumie, nikt nie zrozumie, bo tylko my to przezylismy, jak w jednym komentarzu stoi. A dlaczego Teksykanczyk ma wlasciwie zrozumiec? A co my rozumiemy z Czeczeni, z Iraku, Korei? A chocby i Murzyna z tego Teksasu ('a u was Murzynow bija"). To przekonanie o naszej wyjatkowosci, z jednej strony sluszne, z drugiej jest przerazajace.
Ja tez jestem zdania, ze nigdy dosc tlumaczenia i wiedzy o tamtej historii i historiach, no ale przeciez nie kto inny, tylko ci, ktorzy ze scisnietym sercem komentuja ten wpis Igly, gdzie indziej ironicznie wypowiadaja sie o fanatykach spod znaku "nigdy wiecej"? A idea, zeby rzeczywiscie nad "nigdy wiecej", razem, wspolnie pracowac, zeby przynajmniej w Europie z uporem szukac porozumien i to do skutku, jest lzona i postrzegana jako zamach na nasza polskosc? A pomysly, ze godnosc i prawa czlowieka maja byc raz na zawsze niezbywalne, a przynajmniej do tego trzeba dazyc, sa wysmiewane jako lewackie brednie?
Bylam kiedys na spotkaniu z okazji Dnia Kobiet, tak, hehe, tyle ze organizowanym na "Zachodzie" przez jakies szurniete feministki, wiec nie byla to akademia z gozdzikami, tylko happening z kolorowymi kobietami z calego swiata. I pewna Iranka (Kurdystanka raczej) opowiadala o swojej ojczyznie, zyciu, losie. Stala tam i beznamietnie opowiadala o tym, jak gwalcono je, na ich oczach zabijano mlodsze ich dzieci, starsze corki tez gwalcono. Opowiadala o tym, co im robiono, o podpalaniu lona, o karabinach wsadzanych w krocze i strzelaniu, o waleniu niemowletami na oczach matek o ziemie. Wszystko to mowila beznamietnie, z zamknietymi oczami, bez zadnego poruszenia. To nie historia sprzed szescdziesiu paru lat, tylko mniej wiecej wspolczesna. Tej kobiecie udalo sie uciec w koncu do Europy, tu zyje, o ile mozna nazwac zyciem los z takim bagazem. W Europie, w ktorej wlasciwie nie chcemy juz wiecej emigrantow i sie cichcem smiejemy z kretynow spod znaku 'peace'. Nikt jej nie zrozumie, bo nikt inny tego nie przezyl.
Pewnie, ze blizsza cialu koszula, i swiata calego nie uratujemy, ale tak dlugo, jak przekonanie o wyjatkowosci wlasnego prawa do... wyroku, juz to metaforycznie, bedzie sie mialo dobrze, tak dlugo historie przytoczona przez Igle trzeba karbowac byc moze wszystkim nam Iglom w glowie.
Zajrzyj pod poprzedni post Igły. To, co tam na końcu komentarzy mówię, tym bardziej *tu* powtarzam.
Nigdy dość przypominania podobnych przykładów poglądowych. Mam nadzieję, że także ambasador David Peleg zechce nam pomóc pozbyć się niektórych wątpliwości.
Pozdrawiam
Igla mi nie odpowiedzial, a ja mam jeszcze nastepne pytanie:
- a skad ten tramwajarz na Moscie Kierbedzia i ten Niemiec wiedzieli, ze zebrzace dziecko bylo dzieckiem zydowskim?
Kaska
PS. Sorry,ze wam psuje nastroj, ale w tej historii tez cos mi nie pasuje ( jak w tej z "zydkami" w lesie co to ochronili jasniepanstwo przez "zydkiem" z Armii Czerwonej).
To nie była jego wina. Po prostu ocalił rodzinę.
Całego świata nie uratujemy?
Raz uratowaliśmy.
Roku pamiętnego 1920.
Przypomnę, że stoczona wówczas, w drugim roku wojny polsko-bolszewickiej, Bitwa Warszawska jest uznawana przez historyków całego świata (z wyjątkiem Rosjan) za osiemnastą, chronologicznie rzecz biorąc, spośród operacji wojskowych, które zmieniły losy ludzkości.
Powstrzymaliśmy wówczas - zaplanowany przez Lenina i Trockiego, a realizowany przez Stalina - bolszewicki podbój Europy.
Wedle mego głębokiego przekonania, po raz drugi wpłynęliśmy na losy świata w roku 1989.
Tak uważam, pomijając wszelkie implikacje z tym związane, które najdalej za pięćdziesiąt lat będą skwitowane jednym akapitem w podręcznikach. To tylko nas tak boli.
Tyle, że:
Po pierwsze primo - było to przeobrażenie bezkrwawe, ergo - nie kwalifikujące się do wyżwzmiankowanego spisu.
Po drugie primo, od osiemnastu lat dokładamy wszelkich starań, by zdeprecjonować to, co się wówczas stało - zarówno we własnych oczach, jak i cudzych.
Niczym dama, która na komplement względem ładnej sukni, odpowiada "ach, co pan, co pan? ta szmata? proszę spojrzeć - cyrkiel ma nierówny, falbankę odprutą, i tu, o, plama po kawie nie chce się za nic sprać".
I gentlemanowi apetyt przechodzi...
Po trzecie więc primo, sądzę, że potrzebny jest Jego Wysokość Czas, by się to ucukrowało, jak konfitury; by opadły emocje, a wspomniane implikacje już nie przesłaniały oceny końcowej.
Następne dopiero pokolenia wszystko przeanalizują bez emocji, ocenią i... docenią.
Pozdrawiam