Można sobie wyobrazić, że komentujemy fragment poglądów dla autora całkiem marginalny i nieznaczący. Albo oparty na jego (tego autora) wiedzy niepewnej i częściowej. Ot choćby, co pisała Maria Ossowska o Leonie Petrażyckim. Słyszałem od jednego wiedzącego, że głupoty. A to przecież wielka socjolożka była. A i Petrażycki też.
Jeżeli wiemy cokolwiek o Petrażyckim, a nie znamy całego dorobku Ossowskiej, kontekstów i okoliczności, łatwo możemy dojść do wniosku, że wszystko, co pisała jest równie mało warte. I fundamenty socjologii moralności idą do kosza.
Jeżeli znamy jej dorobek, niewiele zaś (albo nic) wiemy o Petrażyckim, możemy już nigdy nie zrozumieć jego koncepcji, albo – co gorsza – nigdy jej poważnie nie potraktować. I nazwać prostackim solipsyzmem. Na przykład. Albo pomylić z neokantyzmem.
Obydwie sytuacje są fatalne.
Ale może być zgoła inaczej. W dawniejszych czasach przepływ informacji nie był tak błyskawiczny i oczywisty jak dzisiaj. Czasami do uczonych, zwłaszcza w krajach odleglejszych i z mniejszą ilością tłumaczy, docierały jedynie strzępki, broszury, poszczególne tomy czyjejś twórczości. Czasem w tłumaczeniach wołających o pomstę do Nieba. Ale jeśli trafiały do ludzi mądrych i twórczych, bywały czasem zaczątkiem ich myśli i koncepcji własnych i oryginalnych, czasem przerastających pierwowzory o głowę.
Nieznajomość pełnych koncepcji pozwalała łączyć je z innymi, podobnie nieznanymi, w formy syntetyczne, na które pierwotni autorzy nigdy by się nie zgodzili, a które wcale nie były bezwartościowym eklektycznym zlepkiem. Były odrębną jakością i miały wartość autoteliczną.
Wróćmy, zatem do Pani pytania. Czy trzeba znać cały dorobek? Nie, nie trzeba. Ale warto tą nieznajomość brać pod uwagę i zadawać sobie (a czasem i autorowi) pytania proste: dlaczego na przykład Pani Magia napisała to tak, a nie inaczej? Co miało wpływ na kształt ostateczny i na fakt publikacji: konie, szkocka, Pan Kleina, czy tajemniczy wielbiciel?
I jeszcze jedno, na koniec. Zawsze warto, dwa razy warto sprawdzić, czy wyimek, z którym się polemizuje, nie był czasem żartem autora.
Chciałem, to się doczekałem.
Dzękuję. I cieszę się. I chcę więcej.
Ok. Teraz merytorycznie, żeby nie było, że cóś...
Można sobie wyobrazić, że komentujemy fragment poglądów dla autora całkiem marginalny i nieznaczący. Albo oparty na jego (tego autora) wiedzy niepewnej i częściowej. Ot choćby, co pisała Maria Ossowska o Leonie Petrażyckim. Słyszałem od jednego wiedzącego, że głupoty. A to przecież wielka socjolożka była. A i Petrażycki też.
Jeżeli wiemy cokolwiek o Petrażyckim, a nie znamy całego dorobku Ossowskiej, kontekstów i okoliczności, łatwo możemy dojść do wniosku, że wszystko, co pisała jest równie mało warte. I fundamenty socjologii moralności idą do kosza.
Jeżeli znamy jej dorobek, niewiele zaś (albo nic) wiemy o Petrażyckim, możemy już nigdy nie zrozumieć jego koncepcji, albo – co gorsza – nigdy jej poważnie nie potraktować. I nazwać prostackim solipsyzmem. Na przykład. Albo pomylić z neokantyzmem.
Obydwie sytuacje są fatalne.
Ale może być zgoła inaczej. W dawniejszych czasach przepływ informacji nie był tak błyskawiczny i oczywisty jak dzisiaj. Czasami do uczonych, zwłaszcza w krajach odleglejszych i z mniejszą ilością tłumaczy, docierały jedynie strzępki, broszury, poszczególne tomy czyjejś twórczości. Czasem w tłumaczeniach wołających o pomstę do Nieba. Ale jeśli trafiały do ludzi mądrych i twórczych, bywały czasem zaczątkiem ich myśli i koncepcji własnych i oryginalnych, czasem przerastających pierwowzory o głowę.
Nieznajomość pełnych koncepcji pozwalała łączyć je z innymi, podobnie nieznanymi, w formy syntetyczne, na które pierwotni autorzy nigdy by się nie zgodzili, a które wcale nie były bezwartościowym eklektycznym zlepkiem. Były odrębną jakością i miały wartość autoteliczną.
Wróćmy, zatem do Pani pytania. Czy trzeba znać cały dorobek? Nie, nie trzeba. Ale warto tą nieznajomość brać pod uwagę i zadawać sobie (a czasem i autorowi) pytania proste: dlaczego na przykład Pani Magia napisała to tak, a nie inaczej? Co miało wpływ na kształt ostateczny i na fakt publikacji: konie, szkocka, Pan Kleina, czy tajemniczy wielbiciel?
I jeszcze jedno, na koniec. Zawsze warto, dwa razy warto sprawdzić, czy wyimek, z którym się polemizuje, nie był czasem żartem autora.
yayco -- 02.01.2008 - 22:10