Z przerażeniem dostrzegłem, że sporo mnie ominęło. Przeczytałem tekst tutaj i zaraz polecę do drugiego.
Gorąco przepraszam za to, że nie pisałem. Zmęczenie dało się we znaki i pewna…depresja się dała też. Wiem, wytłumazenie glupie. Takie w stylu, że “wilcy mnie w lesie napadli a ja nie mogłem uciec na drzewo bo w okolicy żadnego drzewa nie było”.
Ale wróciłem w pełni wątłych sił.
Szcześliwie uczestniczyłem w życiu tylko w trzech wypadkach na drodze. Dwukrotnie na rowerze. Raz w pojeździe prowadzonym przez kogoś innego, poza granicami kraju. Kiedy tak stoisz w deszczu, po dachowaniu, czujesz poobijane ręce (nie wiem czemu, ale poza sińcami na rękach nie stało mi się nic) i jesteś jedynym mówiącym w miejscowym języku, czujesz że chyba Bóg się pomylił.
Wciąż mam cmentarną historię do opowiedzenia. Taką pasującą tu jak nic innego. Bo przedmaturalną (historię i j. poski pisałem lewą ręką, bo prawa wciąż bolała). I taką prawdziwą. Z większą iością krwi, mającą długotrwałe efekty, bolesną, osobistą, nienawistną. No wash&go po prostu.
I bardzo się ją opowiedzieć boję.
Nie wiem więc, czy należy ja tu wtłaczać, bo Pan yayco zdecydował się cykl zamknąć. A ja nie chcę się sprzeciwiać dysponentowi cmentarza. Było y to w mojej ocenie niegrzeczne.
Choć, Panie Yayco, całkiem poważnie, myślę, że żaden limes nie jest tu potrzebny. To dobre miejsce. Dobrzy ludzie. Dobry czas. W końcu skoro kryzys, to i kryzysowe wspomnienia mają swoje miejsce. A Ci co pisać mają, będą wciąż :)
I będę wciąż zachęcał Panie Yayco, do rozwijania tematu.
Jak żonie przeczytam o wypadkach z pewnością dorzuci swoje. Kasia właśnie powiedziała, że pozdrawia.
No i cieszę się, że coś rozsądnego wynikło dla Pana z cmentarzowania.
Proszę więc wziąć pod rozwagę, że coś może przynieść.
Witam Panie Yayco,
i witam resztę cemntarnych ludzi.
Z przerażeniem dostrzegłem, że sporo mnie ominęło. Przeczytałem tekst tutaj i zaraz polecę do drugiego.
Gorąco przepraszam za to, że nie pisałem. Zmęczenie dało się we znaki i pewna…depresja się dała też. Wiem, wytłumazenie glupie. Takie w stylu, że “wilcy mnie w lesie napadli a ja nie mogłem uciec na drzewo bo w okolicy żadnego drzewa nie było”.
Ale wróciłem w pełni wątłych sił.
Szcześliwie uczestniczyłem w życiu tylko w trzech wypadkach na drodze. Dwukrotnie na rowerze. Raz w pojeździe prowadzonym przez kogoś innego, poza granicami kraju. Kiedy tak stoisz w deszczu, po dachowaniu, czujesz poobijane ręce (nie wiem czemu, ale poza sińcami na rękach nie stało mi się nic) i jesteś jedynym mówiącym w miejscowym języku, czujesz że chyba Bóg się pomylił.
Wciąż mam cmentarną historię do opowiedzenia. Taką pasującą tu jak nic innego. Bo przedmaturalną (historię i j. poski pisałem lewą ręką, bo prawa wciąż bolała). I taką prawdziwą. Z większą iością krwi, mającą długotrwałe efekty, bolesną, osobistą, nienawistną. No wash&go po prostu.
I bardzo się ją opowiedzieć boję.
Nie wiem więc, czy należy ja tu wtłaczać, bo Pan yayco zdecydował się cykl zamknąć. A ja nie chcę się sprzeciwiać dysponentowi cmentarza. Było y to w mojej ocenie niegrzeczne.
Choć, Panie Yayco, całkiem poważnie, myślę, że żaden limes nie jest tu potrzebny. To dobre miejsce. Dobrzy ludzie. Dobry czas. W końcu skoro kryzys, to i kryzysowe wspomnienia mają swoje miejsce. A Ci co pisać mają, będą wciąż :)
I będę wciąż zachęcał Panie Yayco, do rozwijania tematu.
Jak żonie przeczytam o wypadkach z pewnością dorzuci swoje. Kasia właśnie powiedziała, że pozdrawia.
No i cieszę się, że coś rozsądnego wynikło dla Pana z cmentarzowania.
Proszę więc wziąć pod rozwagę, że coś może przynieść.
I pozdrawiamy :)
mindrunner -- 29.10.2008 - 20:28