Mindrunnerze,

Mindrunnerze,

stanęła mi przed oczami Zuzanna w stroju bladoróżowym, wprawiająca się do roli w pewnej naszej awangardowej sztuce. W pewnym momencie stwierdziła z powagą “z każdą chwilą czuję się coraz bardziej jak łosoś”.

No cóż, mnie pan yayco zdiagnozował bardzo słusznie jako zacofańca, toteż nic dziwnego, że przy całym synkretyzmie gatunkowym, w pracy reżyserskiej leciałam Stanisławskim.

A w Penisie bywałam, w Swords koło Dublina. Tam z kolei, chociaż wszędzie były napisy fitting room i podążałam za strzałkami jak za białym królikiem, nigdy nie znalazłam żadnej przebieralni. Musiałam zaufać swemu oku i szkiełku. No ale, te ceny typu 1,50 ojro za podkoszulek były dla mnie pokusą nieodpartą.

W lengłydżu się wstydziłam pytać, bo wyszłoby na jaw, że przyjechał debil z Polski i nie ogarnia irlandzkich domów towarowych.

Żeby tylko ich, ja tam w ogóle nic nie ogarniałam… Nie wiem, jakim cudem wróciłam z porządnymi pieniędzmi do ojczyzny.

Tyle dobrego, że to jednak katolicki kraj. Reszta jest okropna, a już zwłaszcza pogoda i te potworne żółte autobusy. Podziwiam Was, że tam wytrzymujecie.

pozdrawiam wesoło Ciebie i Panią Kasię


Odchudzanie. By: Plenczow (16 komentarzy) 9 styczeń, 2009 - 23:19