Rozumiem, co chcesz przekazać pisząc o różnicach “roztapiania i zatracenia” w mistyce chrześcijańskiej vs New Age, jednakże granice tegoż są bardzo płynne i trudne do określenia. Te najłatwiejsze do wyłapania nie odnoszą się do samego procesu per se, lecz bardziej do przedmiotu inspiracji i podmiotu, w którym następuje “roztapianie i zatracanie”. I tu, każda ze stron będzie wykazywać, że to jej przedmiot, podmiot oraz sposoby służą lepiej rozwojowi duchowemu. To zupełnie naturalne, choć mocno nacechowane subiektywizmem.
Piszesz, że “powołanie do bycia uczniem Mistrza jest powołaniem do pełnienia Jego Woli – tak jak Jezus pełnił wolę Ojca” i odnosisz to tylko do okoliczności i samego ukrzyżowania – czyli epilogu działalności Jezusa, tak jak ją przedstawia Biblia. Czyli pełen determinizm uwarunkowany wolą Boga/Mistrza? Żadnych własnych poszukiwań na drodze własnego rozwoju duchowego? Ślepa wiara w los i przeznaczenie sterowane ręką Boga/Mistrza? No, na to to wygląda. :/ I skąd Ty wiesz jaka jest wola Boga?
Obawiam się, że np. Merton, postrzegał podporządkowanie Mistrzowi w sposób bardziej wyznaczany tradycją Wschodu niż ślepego posłuszeństwa wymaganego przez zachodni monastycyzm.
Analogia doświadczeń mistycznych do orgazmu na pierwszy rzut oka może wydać się zabawna (szczególnie jeśli za przykład podajesz Matkę Teresę, pardą :) ale taka nie jest. Przede wszystkim dlatego, że w takim stanie występuje ograniczona poczytalność, wyłącza się racjonalne myślenie. Pomijając orgazm, wejście w stan transu, ekstazy mistycznej nie gwarantuje właściwego rozpoznania tego, z czym osoba spotyka się w swoich wizjach. Gdyby wszystko było takie “cacy”, to nie pojawiałoby się nigdzie, w żadnej religii czy tradycji, pojęcie opętania, które materialistyczny racjonalizm sprowadza stricte do zaburzeń psychotycznych. Prawda? Ergo, problem uznania doświadczeń mistycznych za “prawdziwe” czy “słuszne” znowu sprowadza się do ślepego zawierzenia. Tym razem tzw. autorytetom.
Przepraszam Poldku, ale ja tego nie “łykam, jak gęś kluchy”. Można powiedzieć, że nieustannie jestem “niewiernym Tomaszem” i wolę by mój własny rozwój duchowy odbywał się wolniej (jeśli w ogóle), za to bez wpadania w “czarne dziury”, powodowane bezmyślną wiarą w czasami błędne oceny teologicznych autorytetów. To zaś wiąże się ściśle z (nie)uznawaniem tekstu Biblii (oraz innych “Świętych Ksiąg”), za teksty apokaliptyczne, objawione przez Boga.
Odnośnie komentarza z 23.01.2012 - 14:30
Poldku –
Rozumiem, co chcesz przekazać pisząc o różnicach “roztapiania i zatracenia” w mistyce chrześcijańskiej vs New Age, jednakże granice tegoż są bardzo płynne i trudne do określenia. Te najłatwiejsze do wyłapania nie odnoszą się do samego procesu per se, lecz bardziej do przedmiotu inspiracji i podmiotu, w którym następuje “roztapianie i zatracanie”. I tu, każda ze stron będzie wykazywać, że to jej przedmiot, podmiot oraz sposoby służą lepiej rozwojowi duchowemu. To zupełnie naturalne, choć mocno nacechowane subiektywizmem.
Piszesz, że “powołanie do bycia uczniem Mistrza jest powołaniem do pełnienia Jego Woli – tak jak Jezus pełnił wolę Ojca” i odnosisz to tylko do okoliczności i samego ukrzyżowania – czyli epilogu działalności Jezusa, tak jak ją przedstawia Biblia. Czyli pełen determinizm uwarunkowany wolą Boga/Mistrza? Żadnych własnych poszukiwań na drodze własnego rozwoju duchowego? Ślepa wiara w los i przeznaczenie sterowane ręką Boga/Mistrza? No, na to to wygląda. :/ I skąd Ty wiesz jaka jest wola Boga?
Obawiam się, że np. Merton, postrzegał podporządkowanie Mistrzowi w sposób bardziej wyznaczany tradycją Wschodu niż ślepego posłuszeństwa wymaganego przez zachodni monastycyzm.
Analogia doświadczeń mistycznych do orgazmu na pierwszy rzut oka może wydać się zabawna (szczególnie jeśli za przykład podajesz Matkę Teresę, pardą :) ale taka nie jest. Przede wszystkim dlatego, że w takim stanie występuje ograniczona poczytalność, wyłącza się racjonalne myślenie. Pomijając orgazm, wejście w stan transu, ekstazy mistycznej nie gwarantuje właściwego rozpoznania tego, z czym osoba spotyka się w swoich wizjach. Gdyby wszystko było takie “cacy”, to nie pojawiałoby się nigdzie, w żadnej religii czy tradycji, pojęcie opętania, które materialistyczny racjonalizm sprowadza stricte do zaburzeń psychotycznych. Prawda? Ergo, problem uznania doświadczeń mistycznych za “prawdziwe” czy “słuszne” znowu sprowadza się do ślepego zawierzenia. Tym razem tzw. autorytetom.
Przepraszam Poldku, ale ja tego nie “łykam, jak gęś kluchy”. Można powiedzieć, że nieustannie jestem “niewiernym Tomaszem” i wolę by mój własny rozwój duchowy odbywał się wolniej (jeśli w ogóle), za to bez wpadania w “czarne dziury”, powodowane bezmyślną wiarą w czasami błędne oceny teologicznych autorytetów. To zaś wiąże się ściśle z (nie)uznawaniem tekstu Biblii (oraz innych “Świętych Ksiąg”), za teksty apokaliptyczne, objawione przez Boga.
Magia -- 24.01.2012 - 13:24