Barood

Wyraźnie znudzony, ciemnoskóry ochroniarz, niedbale sprawdza torby gościom wchodzącym do Barood.

Barood położony blisko granicy wschodniej i zachodniej Jerozolimy. Trzeba przejść przez rondo koło Bramy Damasceńskiej, pod górę, wzdłuż murów Starego Miasta, aż za Bramę Nową, gdzie Yafo przecina ulicę Króla Salomona. Później jeszcze tylko kawałek wzdłuż Yafo, w kierunku centrum miasta.

“Kiedy zakładałam ten bar szukałam nazwy, która będzie mi się kojarzyła z dzieciństwem. Będzie mocna, zwięzła, będzie oddawała charakter tego miejsca” – mówi Danielle, właścicielka “Barood”. Ma koło 50 lat, piękne, gęste, czarne włosy, ubiera się w lekko hipisowskim stylu. Nerwowo pali papierosa. “Barood” to okrzyk ostrzegawczy. Po hebrajsku znaczy tyle co wybuch, ekspolozja.

“Jerozolima położona jest na skałach. Żeby cokolwiek tu zbudować, często trzeba było używać materiałów wybuchowych. Jednym z najwyrazistrzych wspomnień mojego dzieciństwa są ludzie biegający po ulicach, wymachujący czerwonymi choragiewkami, krzyczący “barood, barood” ! Nagle cały świat zamierał. Zatłoczone aleje w jednej chwili pustoszały, stawały wszystkie samochody, ludzie chowali się po domach i sklepach. Pamiętam moment głębokiej, intensywnej ciszy, napięcia w oczekiwaniu na wybuch, chmurę kurzu, deszcz kamyków wyrzuconych w jerozolimskie niebo.

barood.jpg

“Barood” – to słowo jest jak Jerozolima, zwięzłe i pełne napięcia” – Danielle nalewa sobie kolejną, trzecią już chyba tego wieczora whisky z lodem. – “Teraz ta nazwa nabrała nowego wymiaru. Dla mnie osobiście. Pięć lat temu straciłam siostrę.”

Trzydziestego pierwszego lipca 2002 roku, wpół do drugiej po południu w kafeterii najstarszego kampusu Uniwersytetu Hebrajskiego na górze Skopus we wschodniej Jerozolimie wybuchła bomba. Mimo wakacji kafeteria, nosząca imię Franka Sinatry, była pełna ludzi. Koło 100 osób, uczestników i wykładowców letnich kursów, pracowników kampusu, kandydatów na studentów. Obcokrajowców – głównie Amerykanów i Izraelczyków. Wybuch zmiótł krzesła i małe, kwadratowe stoliki, którymi zastawiona była kafeteria, rozpruł podwieszany sufit. Bombę, w niepozornej torbie, podrzucił dzień wcześniej Muhammad Ouda, pracownik techniczny uniwersytetu, jak się okazało później, sympatyk Hamasu. Rannych zostało 85 osób, dziewięć zginęło, w tym siostra Danielle.

Danielle drży głos, potrafi się jednak szybko opanować. Proponuje wino. Co częste wśród lewicujących Izraelczyków bojkotuje wyroby z terytoriów okupowanych, nie oferuje wina ze wzgórz Golan, mimo że jest podobno najlepsze w kraju.

highvoltage.jpg

Barood jest czymś pomiędzy pubem i restauracją. Długi bar zastawiony alkoholami i przystawkami. Lekko przyćmione światło, odbijające się w zawieszonych nad blatem kieliszkach wszelkich rozmiarów i kształtów. Uśmiechnięty, tłusty kelner z wiszącej nad aparatem telefonicznym ulotki zachwala specjalności lokalu – koktail i aperitif “Barood”, w cenie 29 szekli każdy. Na przeciw restauracyjne stoliki. Można tu zjeść którąś z miejscowych specjalności. Przyrządzane na różne sposoby mięso, robiony na miejscu, przepyszny, jogurtowy ser labaneh, podawany zwykle w falafelowych kulkach, sutlah – ryżowy deser z cynamonem i orzechami.

Na ścianie nad stolikami rzędy fotografii. Na zdjęciach z lat sześdziesiątych i siedemdziesiątych wnętrza nie istniejących już jerozolimskich kawiarni. Brodaci, młodzi mężczyźni, kobiety o gęstych, długich włosach, podobnych do włosów Danielle. Wszechobecny dym papierosowy, butelki, piętrzące się na stolikach szklanki i serwetki, niedokończona partia szachów, śpiący pod stołem pies. Danielle wskazuje na zdjęciach znane osoby – pisarzy, polityków, piosenkarki – wylicza tych, którzy zrobili kariery i tych którzy się dobrze zapowiadali ale zabrały ich wojny, choroby, zniszczyły nałogi.

Danielle pochodzi ze znanej sefardyjskiej rodziny, od dziesięciu pokoleń mieszkającej w Jerozolimie. Czuje się mocno związana z rodzinnym miastem, z jego kawiarniami, zaludniającymi je ludźmi.

Robi sobie kolejnego drinka, wie że za dużo pije, ale nie może się powstrzymać. Zapala kolejnego papierosa.

Pyta się gdzie się zatrzymałem. Opowiadam o palestyńskim hostelu Faisal. Równie dobrze mogłbym mówić o ciemnej stronie księżyca. Dla Danielle rondo przed bramą Damasceńską znajduje się za niewidoczną, nieprzekraczalną granicą. Pozbawione liści palmy, stragany ulicznych arabskich sprzedawców, Al’ Ayed Restaurant, której korpulentny palestyński właściciel podaje równie dobry labaneh jak u niej – to wszystko, choć odległe od jej baru o piętnaście minut spacerem, mogłoby być odgrodzone drutami kolczastymi, wciąż w rękach Legionu Arabskiego. Nigdy tam nie bywa.

ayed.jpg

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

xipetotec

Widze, czytam, ze bedac w Izraelu poruszales sie w ciekawych klimatach, poznales niezwyczajnych ludzi w interesujach miejscach i sytuacjach.
Jak dlugo siedziales w Izraelu? Moze jeszcze jestes?;-)
Pozdrawiam serdecznie i czekam na kolejna porcje wspomnien.


Xipetotec

Kapitalnie się czyta Twoje opowieści. Mam wrażenie, że miejsca i ludzie, o których piszesz są tuż, tuż... Tylko wyciągnąć rękę i dotknąć.

p.s. Miałam jeszcze coś napisać o winach ze wzgórz Golan ale nie napiszę. Referenta nie ma, Yayco margaryną się zajmuje… Eeee tam.


@Borsuk

Siedzialem miesiac – zeszlej wiosny. Teraz znow sie wiosna zbliza… wiec kto wie… :)

@Magia

napisz – ja ze wzgorz Golan pilem jedynie Yarden – to prawda, robia zacne wina. Pilem je w kibucu w Ein Gedi… nie bylo wyboru tylko takie wino tam mieli.

A ten kibuc… ten kibuc to temat na inna opowiesc :)

Yarden mozna tez w Polsce kupic. A jak ktos nie chce wspierac okupacji to znajdzie w polskich sklepach takze zacne wina z winnic polozonych w okolicy Tel Awiwu.


Muszę przyznać,

że nie mam nadzwyczajnych doświadczen z tamtejszymi winami, więc się nie będę mądrzył, tym bardziej, że Autor (Uszanowanie Panu!) wie o tym dużo więcej.

Będę bardzo wdzięczny za odrębny wpis o winach tamtejszych, bo to może i Pan Borsuk uzupełni i człowiek się czego nowego, a enologicznego dowie.

Pozdrowienia.


Panie X

Więcej, więcej.
Igła


Panie Igło

Już się robi – zaraz wrzucę kolejny obrazek…


Panie X

Pan to ino cięgiem po knajpach latasz.
Zajrzyj no, na zaplecze, do kuchni i zapodaj coś koszernego do Smakoszka.
Tak aby nawet Prawdziwi Polscy Patrioci bez obrzydzenia zjeść mogli. A nawet lewacy.
Tylko bez kukurydzy i rybich zwłok z puszki.
:)
Igła


Panie Igło

A wiesz Pan, Panie Iglo, ze taki zamiar mialem?

Zapodam, zapodam – cos super prostego i w temacie ostatnich dyskusji na txt… (kuchnia moja pasja jest :)

tylko najpierw:

a) nowy obrazek zaladuje

b) kola w bicyklu dopompuje – musze sie po klamke do sklepiku udac, bo mi sie na stryszku urwala

c) a jak wroce, to zapodam.


Subskrybuj zawartość