Czwarty, najbardziej czarodziejski (bajka) - część 4

- Lilio, – zawołal Nikczemka odciągając kwiaciarkę od słodkich marzeń. – Nakroić ciasta? – Ciasta? Jakiego ciasta? – Lilia ocknęła się. – Zrób jak uważasz.. Czyż to ja powinnam za ciebie decydować w tak błahych sprawach?

Ociągając się wyszedł do kuchni. A Lilia znowu skierowała się na zewnątrz, by się przebrać. Przymierzyła winno-czerwoną przyozdobioną lilią sukienkę, ale ta była zanadto elegancka. Przyłożyła spódnicę – gwiazdkę bielunia (bieluń – rodzaj byliny lub krzewu), – tak, ta pasuje do tańców na balu, i do kuchni po herbatę można w niej biegać – aby sie tylko nie zaplątać. Rozczochrany parasol arcydzięgiela, – pewnie byłaby wygodna, ale jakoś tak nieprzyzwoicie, nogi będą za mocno na widoku. Lilia myślała i myślała, aż w końcu wybrała liliową skrzydełkową szałwię. Strój wydał się jej płochym, no ale przecież nie kończyła stu lat, tylko…

Przycupnęła u okienka i zaczęła marzyć. Niedługo przyjdą przyjaciele. Ciekawe, kto będzie pierwszy? Tydzień temu Lilia przyznała się im, że chciałaby dostać niezwykły prezent, najlepiej czarodziejski. Taki, który by ją wsparł w trudnej chwili. Wilcza jagoda nie omieszkała dopiec, jakież znowu u Lilii mogą być trudne chwile? -Muchomor posępnie i złośliwie uśmiechnął się, małomówna Cykuta milcząc poruszyła brwiami. No, oczywiście, oni wszyscy dobrze zrozumieli. Wszak prawdziwi przyjaciele odgadują życzenia nie potrzebując do tego zbędnych słów. Lilia zadowolona westchnęła. Jej myśli znowu powracały do łopianowej paczuszki. Strasznie ciekawe, co może być wewnątrz. Zgodnie z prastarą tradycją, przyjętą w lesie, podarunki otworzy dopiero wieczorem, kiedy goście rozejdą się do domów, a na niebie wyjrzą gwiazdy…

Tymczasem z kuchni zapachniało leśnym miodem. Coś zadźwięczało i potoczyło się. Nikczemka dziś jest w ogóle jakiś nieporadny. I rękę ma skaleczoną i owiniętą. Wypadałoby zapytać, co się stało. Ale to później, – bo właśnie ścieżką zarośniętą rumiankami i dziewanną ktoś nadchodził. „Leśnik?” – jęknęło serduszko. Nie, to tylko Cykuta, przyjaciółka – zielarka, spieszyła na urodziny Lilii. Jej podarte ubranie ze sterczącymi trawkami szeleściło przy każdym kroku.

- Zbierają się goście. Nakrywaj stół. Nie zapomnij o popielniczce dla Cykuty. Jeśli z muchomora posypią się kropki nie zamiataj przy nim, to nieładnie. I żeby ci nie przyszło do głowy, by próbować konfitury, które przyniesie Wilcza Jagoda, – stanowczo powiedziała Lilia. Nikczemka pokiwał głową zmarszczywszy czoło, ale Lilia wiedziała, że wszystko zrobi tak jak mu kazała i na pewno się nie pomyli.

Rzuciła okiem na stół, obrus, krzywe sękate krzesełka, gdy naszła ją dziwaczna myśl: a jeśli przyjdzie Leśnik – to gdzie go posadzić? Tylko cztery krzesła! Lilia aż podskoczyła od przestrachu. Gdzież ona go posadzi?!

- Koniecznie potrzebne jest piąte krzesło! – Prawda? – Ucieszył się Nikczemka. I w te pędy pobiegł do kuchni, by przynieść jeszcze jedno sękate, poskręcane siedzenie. Lilii kamień spadł z serca. Czego by o nim nie powiedzieć, to nie jest z niego wcale taki skończony nicpoń. A że czarów nie zna, – to czegóż to wymagać od zwykłego człowieka? Rozmyślania Lilii przerwała Cykuta, która stukała już do drzwi.

- Jestem pierwsza? – zainteresowała się. Zajrzała do środka. Rzuciła Nikczemce zawiniątko. – Ej, jak tam ciebie zwą, zaparz tą herbatę. Tylko sam nie pij, bo inaczej do wieczora nie dożyjesz!

Nikczemka chwycił zawiniątko, ostrożnie powąchał i zaniósł do kuchni. Cykuta przeszukała swoje kieszenie i wręczyła solenizantce malutki pakunek ze splecionych trawek podobny do ptasiego gniazda. A był to prezent.

Kiedy Nikczemka wszedł, Cykuta zmarszczyła brwi i rzekła:

- Nie, Lilio, ja doprawdy nie rozumiem dlaczego trzymasz w domu człowieka?

Lilia zasmuciła się.

- Tak wyszło, – powiedziała, wzruszając przy tym ramionami. W rzeczy samej było jej niezręcznie: i słusznie, dlaczego ona trzyma tego człowieka? Niczego pożytecznego nie potrafi – ani rozmawiać z kwiatami, ani zaczarować pogody, ani przejść po wodzie. Nawet ziarnko na jego dłoni nie wyrośnie. Jednym słowem, człowiek. Niedorzeczne stworzenie.

- Nie boisz się z nim zostawać sam na sam? – kontynuowała Cykuta. – Jakie toto ręce ma, chwyci i na dwoje przełamie. I jeszcze na dodatek te dziwne słomiane włosy, i nieodgadnione spojrzenie. Zauważyłaś jak na ciebie spogląda? Stanie, zamrze w bezruchu – i oczu nie spuszcza. Zgroza!

Lilia uśmiechnęła się. Oczywiście, Cykuta mocno wyolbrzymia. Nikczemka w ogóle nie jest straszny, a już tym bardziej nie jest groźny. To prawda, ledwie mu sięga do ramienia, ale to przecież nie powód, by bać się! On nawet pomaga Lilii, na swój ludzki sposób, tak jak potrafi. Dźwiga za nią ciężkie kosze z nasionami. Odprowadza z łuczywem, kiedy ona o zmierzchu udaje się sadzić nocne kwiaty. Przenosi przez strumienie. Kiedy przeniósł ja po raz pierwszy, Lilia już chciała powiedzieć, że umie chodzić po wodzie, – a później to przemilczała. Jej – i do tego nigdy by się nie przyznała swoim przyjaciołom – strasznie spodobało się leżenie na ciepłych i przytulnych rękach Nikczemki.

- Będziesz palić? – zielarka wyciągnęła papierośnicę. – Nie, no skądże, – obruszyła się Lilia. W roztargnieniu zrzuciła popielniczkę. Ziewnęła.
Nie wyspałaś się? – Tak, po przeglądzie żadnym sposobem nie mogę się uspokoić, – przyznała się Lilia. – Tak się przejęłam, że do tej pory śnią mi się koszmary. – Ach, te przeglądy, – burknęła Cykuta. – I po co wam kwiaciarkom tak obnosić się z tymi polankami? Wystarczyłoby wetknąć kilka kwiatków, dodać aromatów – i hulaj na zdrowie. Cóż to za różnica kto wygra? – Ty ze swoimi trawami tego nie pojmiesz. – No tak, pewnie. Trawa, to trawa, – pokiwała głową Cykuta. – Trawą nikt nie zachwyca się. Na niej kładą się, depczą ją, koszą albo palą. Nie widzę sensu w tym, by starać się o jakąś trawę.

Co prawda, to prawda. Cykuta nie przepracowywała się. Ale kiedy Cykuta tak mówiła o swoich wstrętnych trawkach, to nie była do końca szczera. Wystarczyło przypomnieć sobie, jak hołubiła ukochane chwasty. Któregoś razu od skraju lasu do Miodowej przesieki pięknie zieleniły się – oset, lebioda, wilczomlecz, dzika sałata. A jak troskliwie pilnowała, by wszystko rosło, napełniało się sokiem i ożywało. Kiedy któregoś razu ptasia wyka nie rozwinęła się, postawiła na nogi cały las!

Przyjaciółki często pracowały razem, wszak trawy także kwitną. Zdarzało się czasami, że zielarka jeszcze przed świtem kołatała do drzwi bierwionowego domku: „Co z tobą, zapomniałaś o pięciorniku i wiechlinie? Czas już nimi się zająć!” Lilia uśmiechnęła się kącikami ust. Tak, Cykuta potrafiła przesadzać, ale też i umniejszać, – w zależności od tego o czym była mowa.

ciąg dalszy nastąpi

tłumaczenie by wenhrin

oryginał na stronie:

http://zhurnal.lib.ru/m/medwedewa_ekaterina_aleksandrowna/lille.shtml

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Potem, Wenhrinie, jak już skończysz tłumaczyć całość...

...to zamieść proszę w jednym kawałku. Ok?
Jacek Jarecki


OK, ale jeszcze długa dorga

przede mną ;-) To jedna z najdłuższych bajek Katii.

Będę pamiętał.

Pozdrawiam


Czysta przyjemnosc czytania (zawdzieczona rowniez tlumaczowi).

No i ci ludzie…
Nic pozytecznego nie umieja, nic nie rozumieja, a jak rozumieja to i tak nie maja racji…;-)


Subskrybuj zawartość