Czwarty, najbardziej czarodziejski (bajka) - część 5

- Och, ten Leśnik – burknęła Cykuta, strąciwszy popiół obok popielniczki. – Wymyślił jakieś obchody, straże, kontrole. Nie lepiej siedzieć mu w domu?

- Ciekawe, jaki ma dom?

- To ty nie wiesz? No tak, młoda jeszcze jesteś. A ja zachodziłam do niego w gości kilka razy. Dom jak dom, tylko nie każdy ma siłę, by tam się dostać...

“A dlaczegóż to?” – chciała zapytać Lilia, gdy tymczasem znowu ktoś zapukał do drzwi. W progu pojawił się Paslen.

- Cześć, dziewczęta! – powiedział pociągając nosem. – Nie spóźniłem się? Krzątałem się przy żurawinie na błotach, przemarzłem niemiłosiernie! Poddały się Leśnikowi te jagodowe krzaczki… Lilio, zajrzysz tam jutro, przypilnujesz żurawinowe kwiatuszki, dobrze?

- A nie jest za późno na kwitnienie? – nachmurzyła się Lilia – Gdzie ciebie wcześniej nosiło?!

- W dzień świąteczny nie rozmawia się o pracy, – przerwała im Cykuta. – Palić będziesz?

- Nie odmówię, – rzucił na stół kilka garnuszków wypełnionych nieapetycznie wyglądającymi konfiturami. – Częstujcie się, dziewczęta. Czeremchowe. Konwaliowe. I z wilczej jagody – dla najdroższych gości. A gdzie nasz człowieczek? Może na nim je wypróbujemy?

Lilia uśmiechnęła się w sposób wymuszony. Zaczyna się. Dobrze, że Nikczemka z kuchni nie słyszy tych niewyszukanych żarcików. I nie ma jeszcze Muchomorzycy. Kiedy ona się zjawi, to pozostanie tylko uszy zatykać...

Paslen zapalił, błogo zmrużył oczy. To już w ogóle niechlujny typ. Gdyby Lilia nie prowadziła kalendarza kwitnienia jagód, to ani malin, ani poziomek na ich terytorium już by dawno nie było. Paslen pasjonował się wyłącznie trującymi roślinami i z tej przyczyny przyjaźnił się z Cykutą. Ich plantacje wilczej jagody i zajęczego chmielu cieszyły się ogromną sławą poza granicami lasu. I konfitury z wilczej jagody cieszyły się popularnością wśród leśnego ludu.

Ale ludzi Paslen nie lubił. Zamiast ręki miał coś w rodzaju haka, by wydrapywać oczy ludziom, którzy bez umiaru zrywali jagody na polanie. “Wstręt bierze patrzeć”, – mówi i uderza człowieka po twarzy. Lilia wzdrygnęła się. O tym zwyczaju przyjaciela starała się nie pamiętać – no ale czy o tym można zapomnieć?

- Lilio, ocknij się, – szarpnął ją Paslen. – O kim tak się rozmarzyłaś? Czyż nie o swoim człowieczku? Trzymaj oto mój podarek. Tylko nie przesadź z nim, jest przepełniony czarami. Tak jak prosiłaś – na najtrudniejsze chwile, – zachichotał i wypuścił dym ze zdwojoną siłą. – Mocne ziele, – powiedział przytłumionym głosem.

- A to, – wycedziła Cykuta.

W kłębach dymu szałwiowe ubranie Lilii uwiędło nieco. Zakłopotana przyglądała mu się i myślała czy nie pobiec i nie poszukać nowych, świeżych płatków? Ale nie zdążyła: trzaskając drzwiami, jak zwykle zresztą, spóźniając się, do domu wtargnęła Muchomorzyca.

**** ciąg dalszy nastąpi wkrótce

  • Paslen to w języku polskim – psianka. W związku jednakże z tym, że w języku rosyjskim słowo “paslen” występuje w rodzaju męskim pozostawiłem rosyjską nazwę. (wenhrin)

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Pani Katio

Długa przerwa w pisaniu, przerywa ciągłość narracji.
Trza, tak ze 4 razy na tydzień, pisać
Igła


to moja wina

bajka jest już napisana dawno, tylko ja z tłumaczeniami się nie wyrabiam.

Biję się w pierś


Subskrybuj zawartość