O Traktacie z Lizbony


 

Istnieje dobra zasad by ważnych sprawach nie wyrażać pochopnych opinii, kiedy to rządzą emocje i nie można się lekko zdystansować do przedmiotu i podmiotu wypowiedzi. Dlatego na chłodno, po dłuższym zamyśle twierdzę, iż odrzucenie Traktatu z Lizbony przez Irlandczyków nie może być ocenione jednoznacznie, podobnie jak decyzja sędziego Weeba odbierająca nam nadzieje na awans Polaków do ćwierćfinału EURO 2008.

Szefowie państw EU jaki i sami notable tej struktury z pewnością pogrążeni w bólu, ponieważ ich praca poszła na nic. Nie ma bowiem prawnie skutecznego instrumentu, który pozwoliłby sanować tę sytuację. Trzeba będzie od nowa przeprowadzić cały proces. Do tego czasu obowiązywać będzie Traktat z Nicei. Dla reformatorów jest to niewątpliwa porażka, ponieważ zachowanie status quo nie usprawni funkcjonowania organów unijnych. Z pewnością szkoda jest przede wszystkim straconej szansy upodmiotowienia EU, czyli wyposażenia tego tworu w osobowość prawną, co pozwala skuteczniej uczestniczyć w międzynarodowym obrocie prawnym. Pod dużym znakiem zapytania stanęły takie projekty jak wspólna armia, czy chociażby wspólna polityka energetyczna, choć ta ostania to raczej pobożne życzenia, niż jakiś projekt który ma ustalony plan wdrażania. W kategorii porażki należy owe odrzucenie ocenić, również z punktu widzenia komunikacji na linii EU – obywatel. Kreowane w Brukseli akty prawne są niezrozumiałe i opasłe, a ich liczba jest bardzo wysoka i stale rośnie. Traktat z Lizbony nie był – pisze nie był ponieważ w sensie prawnym już go nie ma – spełnieniem moich marzeń, ale w jakiś stopniu określał kierunek, ale właśnie tego kierunku nikt obywatelom nie wskazał. W takiej sytuacji Irlandczycy decydowali o losach Unii raczej mając na uwadze sytuacje wewnętrzną, a nie faktyczną krytykę treści Traktatu z Lizbony. Niedawno irlandzki parlament zatwierdził kandydaturę ministra finansów Briana Cowena na stanowisko premiera. Zastąpi on ustępującego ze stanowiska szefa rządu Bertiego Aherna. Wobec Aherna toczy się postępowanie, którego przedmiotem są czyny korupcyjne, a nowy premier musi się zająć zaciskaniem fiskalnego pasa i przygotować partię do wyborów samorządowych. Lekko zastopowany wzrost gospodarczy przy jednoczesnej prognozie odpływu części imigrantów dało opozycji okazję do ataku ale nie frontalnego. Główne siły opozycyjne poparły oficjalnie przyjęcie TL, choć tajemnicą poliszynela był udział części z nich w kampanii przeciwników. Zresztą jak sam się miałem okazję przekonać przeciwnicy traktatu mieli znacznie lepiej zorganizowaną kampanie, a w samym Dublinie przewaga była miażdżąca. W rozmowach z rdzennymi mieszkańcami wyspy nie wyczułem wrogości do TL ponieważ w ogóle ich nie znali, ale większość była przekonana, że zwyciężą zwolennicy TL, choć równocześnie ¾ moich rozmówców nie wybierało się do urn. Śmieszne w tym kontekście, są argumenty Krystyny Grzybowskiej zamieszczone w dzisiejszym tygodniku WPROST, gdzie autorka pisze: „Irlandczycy … boją się ograniczenia suwerenności swego parlamentu i zmarginalizowania pozycji ich kraju w obszarze podejmowania decyzji. Nie chcą też unijnej armii ani polityki zagranicznej. Chcą być Irlandią, a nie republiką Europejską(…) Irlandczycy nie są tak małostkowi i zakompleksieni. Są zaprawieni w bojach o wolność i chcą się nią cieszyć jeszcze długo. I za to im chwała”. Autorka stawia bardzo śmiałe tezy, które są jednak chybione. Większość Irlandczyków była pewna, iż TL zostanie przyjęty, mimo że Traktatu nie znała, a jak wcześniej wskazałem wyniki są w głównej mierze wypadkową nastrojów niechętnych obecnemu rządowi. Czy przyjęcie TL oznaczałoby marginalizację poszczególnych państw członkowskich? Nie, ale ukonstytuowanie przewodniczącego Unii, czy ministra spraw zagranicznych w sposób znaczący zmieniałoby dotychczasową sytuację prawną. Ośmielam się również stwierdzić, iż red. Grzybowska pisząc o braku zakompleksienia i małostkowości jako źródle odrzucenia TL zupełnie odrywa się od rzeczywistości. Polacy są również zaprawieni w bojach o wolność, a według wcześniej przeprowadzonych badań za przyjęciem odpowiedziała się większość pytanych. Tego rodzaju wypowiedzi nie wnoszą absolutnie nic konstruktywnego w dyskusji o przyszłości Unii, a są jedynie dowodem braku realnego oceniania sytuacji politycznej.

Odrzucenie TL ma również swoje zalety. Włodarze EU będą musieli się głęboko zastanowić co dalej i to bardziej poważnie niż miało to miejsce do tej pory. Ignorowanie obywatela (jednostki jako indywiduum ale części określonej społeczności), poprzez hiperinflację normatywną, trudnością rozumienia procedur, nadmiarem organów, a w końcu pomijania etapu konsultacji publicznych i szerokiej debaty przyniosło znane już skutki. Nie można również zapominać, iż to państwa członkowskie są obowiązane do działań mających na celu dekodowanie postanowień traktatów czy norm prawa wtórnego. Zbagatelizowanie tego problemu przez administrację Irlandii powoduje zdziwienie nie tylko na twarzach orędowników Traktatu reformującego, ale również obywateli zielonej wyspy. Czas do namysłu jest i oby nie został zmarnowany, ponieważ Unia Europejska wymaga gruntownych reform.

Pozdrawiam.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Panie Rozumie!

Zgadzam się bezwzględnie z Panem: – Istnieje dobra zasada by ważnych sprawach nie wyrażać pochopnych opinii… Dlatego nie chcę jej wyrażać, a raczej zapytać. Kto to jest ten Traktat z Lizbony? Znam ze słyszenia Demokryta z Abdery, o Pitagorasie mi się tez obiło, chociaż tu już mniej pewny jestem, więc miejsca narodzin nie wymienię, o Erazmie z Rotterdamu, co głupotą się zajmował też słyszałem, ale o Traktacie jeszcze nie. Czy to jest jakiś nowy? Znaczy się uczony…?
Pozdrawiam nieśmiało, bo ja tu pierwszy raz, i nie chciałbym żeby mnie Pan skrzyczał...


re: O Traktacie z Lizbony

@Andrzej F. Kleina
Cieszy mnie pańska postawa wobec wyrażania opinii z głową chłodną. Cieszy mnie również, iż zna pan tak wiele historycznych postaci, z których każda skądś pochodzi. Nie zna pan, ponieważ nie napisałem po angielsku Treaty of, Lisbon czyli Traktat z Lizbony. Gdybym jednak napisał Traktat Lizboński to również mógłby pan jej nie rozpoznać z uwagi Aleksandra Macedońskiego itd. Pitagoras urodził się w Samos.
rozum


Szanowny Panie Rozumie

Proszę sie nie dziwić p. redaktor Krystynie Grzybowskiej, bowiem zapewne nie zadała sobie trudu, by sprawdzić, jakie jest rzeczywiste podłoże takiego, a nie innego wyniku głosowania w sprawie TL w Irlandii. Ona po prostu opisała swoje wyobrażenia, na starej zasadzie “jak to sobie mały Kazio świat wyobraża”.

By zrozumieć zachowanie części (jak dużej, to sam Pan o tym pisze) należałoby po prostu spędzić w tamtym kraju kilka (jeśli nie więcej) dni, porozmawiać z ludżmi o różnych poglądach i horyzontach myślowych, a dopiero potem dokonać analizy. O wiele prościej jest opisać swoje wyobrażenia.

Zaś co do meritum. Unia Europejska, by stać się konkurencyjna w skali globalnej musi być tworem zarządzanym w miare sprawnie, stąd konieczność stanowisk typu przewodniczący czy komisarz d/s polityki międzynarodowej (czy globalnej) wyposażonych w odpowiednie prerogatywy. Stąd też konieczność prowadzenia spójnej unijnej polityki na świecie, w tym rozwiązywania kryzysowych zagadnień gospodarczych (-> kryzys cenowy w obszarze paliwowym)/

Jednakże tak skomplikowany twór (było nie było 27 państw), by mógł się sprawnie poruszać w obszarze globalnym, musi mieć coś w rodzaju konstytucji czy traktatu. Siłą rzeczy nie może się on składać z jednej czy nawet dwóch kartek ze względu na jednak różnorodność czy choćby różnice w poziomie rozwoju gospodarczego państw członkowskich.

Wszelkie zapisy prawne, z powodu zróżnicowanego prawa (jednak) państw członkowskich, by stać się kompatybilnymi lub skorelowanymi, nie mogą opierać się na formule biblijnej typu “tak, tak, nie, nie”. Stąd i skomplikowanie materii. Czy należało i należy ją w sposób w miarę przystepny społeczeństwom stowarzyszonych państw? Tak, a przynajmniej należało podjąć tego próbę, by wyjąć z rąk przeciwników argument oszukiwania obywateli, a tym samym realizowania czegoś innego, niż się zapowiadalo.

Faktem jest, że UE stanęła teraz w obliczu największego wyzwania w swej krótkiej jeszcze historii. Jesli nie uda sie jej skonsolidować wewnętrznie (obojętnie na jakich zasadach, byle funkcjonalnie i efektywnie), to w krótkim czasie nasz kontynent przestanie spełniać rolę jesli nie jednego z wiodących, to przynajmniej równouprawnionego partnera innych mocarstw.

Pozdrawiam serdecznie


Szanowny Panie Rozumie,

dziękuję za wyczerpujące wyjaśnienie… Dodam podczas swej drugiej wizyty, że przeczytałem z Pańskiego tekstu tytuł i pierwsze zdanie. Dalej już nie, bo to i akapitów brak, a ja starszy człowiek szybko sie męczę i chciałem po zagadaniu Pana, zobaczyć czy warto. I zobaczyłem.
Ukłony…


Subskrybuj zawartość