Siły, zamiary, cel i peerel

Jak długo jestem w stanie obserwować życie publiczne w Polsce, od zawsze słyszę generalne narzekanie. Przyczyna jest zawsze ta sama – coś nie idzie tak, jak iść powinno. Coś idzie gorzej od naszych zamierzeń, naszych oczekiwań, tudzież ambicji. Czy rzeczywiście? Proponuję wziąść na tapetę dwie kwestie, jakie pojawiały się ostatnio na Tekstowisku. Pierwsze to opisy chińskich sukcesów Pana Wojciecha Szymczyka i narzekania związane z występem polskich sportowców, pojawiające się na tym blogu, u Mireksa i pewnie w paru innych miejscach. Druga rzecz da się ująć jako kwestia “polityczno-wojskowa”. Jest dziś poruszana przez Igłę i Sergiusza. http://tekstowisko.com/igla/56208.html i http://tekstowisko.com/sergiusz/56207.html

A na co, a po co, a dokąd tak gna…? Czy jak to tam szło.

Bo Polska po prostu musi mieć najsilniejszą drużynę piłkarzy, najlepszą armię, wpływy na to i na tamto. Była taka dekada, gdy żeśmy te warunki spełniali.

Polscy piłkarze byli naprawdę doskonali. Sam parę razy widziałem ich w akcji na żywo. Na meczach z Jugosłowianami, Włochami, Rumunami. Byli świetni. I w ogóle polscy sportowcy byli nie byle kim. W klasyfikacji medalowej igrzysk zawsze w pierwszej dziesiątce, i to raczej bliżej pozycji piątej niż dziesiątej. Wybitni bokserzy, ciężarowcy, siatkarze, worek medali w lekkoatletyce itd. Tylko zamknę oczy i widzę Montreal i Boska z Wójtowiczem lejących Kubańczyków, Czechosłowaków, Japończyków, na końcu w nocnym (na naszą strefę czasową), pięciosetowym meczu – Sowietów. A defilady to myśmy Panie mieli, że ho-ho. Jak się na XXX-lecie zaczynały pojawiać czołgi, to końca kolumny widać nie było. I marynarka miała swoje myśliwce. W ogóle byliśmy silni. Dziesiąta potęga. A pod koniec dekady nawet dziewiąta, gdy wyprzedziliśmy Holandię. Czwarta pozycja w świecie w wydobyciu tego, szósta w wytapianiu tamtego, siódma w produkcji jeszcze innego. Bomba. Tylko co ludzie z tego mieli?

Kiedyś na Salonie24 robiłem wyliczenie pozycji Polski w świecie. Brałem tam pod uwagę różne sprawy. Powierzchnię, liczbę ludności, dochody, potencjał zbrojeniowy i parę innych spraw. Żałuję teraz, że dwa tygodnie temu wykasowałem tamten wpis (a był pisany długo przed igrzyskami). Mógłbym go teraz przekleić. Po co? A po to, by wszyscy zauważyli, że po złączeniu not, wyszła mi dla Polski pozycja numer mniej więcej 20-22 na świecie. Co w związku z tym? A no to, że jest to dokładnie taka pozycja, jaką Polacy zajęli w klasyfikacji medalowej Igrzysk. Skoro nie musimy już przez sport udowadniać wyższości przodującego ustroju, to czemu mielibyśmy zająć wyższą pozycję? Często mówi się, że Polska zaczęła przemiany 20 lat po Hiszpanach. Wiecie jakie miejsce w tabeli zajęła Hiszpania w Seulu 20 lat temu? Dwudzieste piąte. Z czterema medalami, w tym jednym złotym. Dziwny zbieg okoliczności? Moim zdaniem – nie.

Wojsko. Pan Igła marudzi, że nasza Marynarka Wojenna nie ma już tylu myśliwców, ile było trzeba kiedyś, by zaprowadzić komunistyczne porządki w Londynie, Olso i Lizbonie. A przecież jesteśmy w NATO. I w UE. I przecież jak Francja i Niemcy mają swoje plany, to my też powinniśmy. Co to ma być? Nasze pomysły gorsze? Głupsze? Mamy przecież takie same prawa. Generalnie widać, że potencjał naszej Marynarki Wojennej nie spełnia naszych ambicji. Tylko że jest, cholera, na miarę naszych możliwości (jak w Misiu to jest miś na miarę naszych możliwości, a nie potrzeb; to jest nasz miś i to nie jest nasze ostatnie słowo!).

Nasze aktualne możliwości są trochę większe niż austriackie i trochę mniejsze niż belgijskie. Stąd taki, a nie inny potencjał olimpijski, wojskowy i polityczny. Skoro mamy gospodarkę mniejszą niż Szwecja, to czemu mielibyśmy mieć silniejszych piłkarzy (wziętych z większej ilości dobrych boisk), czy silniejszą marynarkę (wziętą z większego budżetu)? A jak się komuś wydaje, że skoro Niemcy mogą mieć plan do narzucenia innym, to Polska też może i nie ma się z czego śmiać, to niech sobie wyobrazi, że Austria próbuje narzucić coś w tym stylu. I weźmie to austriackie gadanie na serio.

Średnia ocena
(głosy: 0)

komentarze

Bardzo mi się, Panie TNM,

to austriackie gadanie podoba. (Jak znam życie i Pana Iglę, to zaraz cos na temat Tajnych Radców, Najjaśniejszego Pana i takich tam zapoda). Jak atmosfera pozwoli, to opowiem kilka anegdot z zycia austriackiej armii w latach 70-tych minionego stulecia.

Choć ambicja uwiera, oj uwiera.

Pozdrawiam wieczornie


Minionego

Panie Lorenzo?
Czy jeszcze bardziej minionego?

Bo ja, jak się na pana patrzam, to te drugie wybieram.
;)


Panie Lorenzo...

Ja serdecznie zachęcam do opowieści, jakkolwiek muszę ostrzec, iż każde wojsko w każdym ustrou to kopalnia anegdot o tępocie, lub skretynienu, a każde wojsko poborowe, to szwejkowanie. Czekam, by porównać :-)

Pozdrawiam


Hm,

ano racja, że tak powiem mało kreatywnie, jak to mi się często zdarza.

Pozdrówka.


Na początek, Panie TNM,

o tym, jak na początku lat 70-tych XX w. Austriacy kupowali nowe samoloty dla swojej armii, bo stare szwedzkie (na J, ale nazwy juz nie pamietam).

Decyzję o tym mial podjąć parlament. W Austrii byly w zasadzie dwa lotniska wojskowe (Fliegerhorsty): w Wels w Górnej Austrii i pod Wiedniem, kolo Schwechat. Niedaleko granicy z Czechoslowacją.

Padly propozycje różne. Najbardziej spodobaly się Kfiry (izraelska wersja Mirage). Parlament zakup klepnąl i dopiero wtedy okazalo się, że te samoloty nie mogą startować spod Wiednia, bo nie zlapią zakrętu na terytorium austriackim. Az Wels mialy do Wiednia i granicy ponad 200 km, czyli odrobinę za daleko, by bronić stolicy przed czerwonym wrogiem.

Pozdrawiam serdecznie

PS. Jak się spodobalo, to potem opowiem o austriackich krążownikach, wojnie partyzanckiej i potopie w Ministerstwie Obrony.

PS. Wszystkie anegdoty byly opisywane w prasie tamtego czasu.


Podoba się :-)

Austriackich krążownikach?

Ja tylko się póki co zrewanżuję bardziej przyziemną sprawą (wychodzę na wieczór) – opowieść mojego towarzysza majora z jakichś manewrów w ZSRR. Otóż oni generalnie jadali ziemniaki normalnie, z wody, w całości. Ale towarzyszom z bratniej armii chcieli zrobić przyjemność i przyszykowali purre. Bez odlania wody.

pozdrawiam


Malo kto wie, Panie TNM,

że z racji zaszlości i zaslug historycznych czyli C.K. Austrii, we wspólczesnej armii austriackiej istnieje dwóch wiceadmiralów (a za moich czasów byl chyba nawet jeden admiral). Bylo nie bylo za czasów Franza Josepha marynarka austriacka byla potęga na Adriatyku (jej twórcą byl Polak, krakowianin, admiral nazwiskiem bodaj Ripper).

Pod koniec lat 60-tych XX w. nadszedl czas wizyty radzieckich monitorów dunajskich we Wiedniu. Austria z marynarki posiadala wtedy jedynie kajaki (uklony dla Pana Igly). Zebrani w parlamencie poslowie, bojąc się kompromitacji, uchwalili budowę trzech potężnych monitorów.

Pierwszy z nich, zbudowany w stoczni w Linzu, udal się w dziewiczy rejs do Wiednia. Tam na poklad wszedl admiral i zarządzil calą naprzód. Zaniepokojony kapitan, pelen zlych przeczuć, zacząl odwodzić admirala od fatalnego rozkazu, ten jednak ani myślal się wycofać.

W końcu zrezygnowany kapitan przekazal rozkaz do wykonania i… wzbudzony mocarnymi silnikami monitor wywolal tak potężną falę na Dunaju w mieście, że zalala ona nadrzeczne ulice, niszcząc przy okazji m.in. dziesiątki samochodów, o polożonych na parterze lokalach nie wspominając.

Armia zaplacila wielkie, idące w setki tysięcy szylingów odszkodowanie, a Ministerstwo Obrony wydalo rozkaz, zakazujący poruszania się monitorom dunajskim z szybkością większą niż pól naprzód, a i to tylko poza miastami.

O ile pamiętam, pozostalych monitorów nie zbudowano. Czy wizyta doszla do skutku, już nie pamiętam.

Pozdrawiam serdecznie


Lorezno

doskonałe,

na wpis się by uzbierało:)

prezes,traktor,redaktor


Hmmm...

Moze i rzeczywiscie ten mis jest na miare naszych mozliwosci? Martwi mnie tylko to, ze zbudowany jest z zetlalego sznurka i zgnilej slomy.
Wydaje sie, ze motorem postepu jest rownanie do najlepszych? Niestety wydaje mi sie, ze wolimy dac makijaz starej lampucerze, niz wyslac ja w niebyt.

Pozdrawiam.


Panie Rollingpol

Motorem postępu jest konkurencja w sektorze usług i produkcji przemysłowej. Dlatego kraje ludowych demokracji nie mogły się rozwijać, bo konkurencja została w tych kwestiach zlikwidowana. Trochę lepiej wyglądało to w Jugosławii, ale tylko trochę. A u nas przedsiębiorczość jest silnie krępowana przez polityków, którzy jednakowoż robią tak, bo czują, że tego sobie życzą wyborcy.

Natomiast wysiłki mające na celu osiągnięcie na pokaz lepszej pozycji, niż to jest racjonalne (np. w sporcie) nie prowadzi do postępu, a do złudzeń.

Pozdrawiam


Panie Lorenzo :-)

Zgadzam się z Max’em. Apeluję o osobną notkę na pańskim blogu, gdzie możnaby się dowiedzieć szczegółów dotyczących austriackiej wojny partyzanckiej :-)

Bo wobec takich historii bledną moje wspomnienia, jak urządzono w jednostce śledztwo do rozmowy ze smutnymi włącznie, dlaczego ja nie zjadam czekoladowych cukierków (z prawdziwej czekolady, a u nas było wtedy o takie rzeczy strasznie trudno), ani nie wymieniam na papierosy, tylko odkładam, zabieram w czasie przepustek i wracam bez nich, a byłem wtedy młodym tatą.

Pozdrawiam


Subskrybuj zawartość