mój tekst już wisi, więc odniosę się tu na szybko do wypowiedzi Grzesia.
Primo, faktycznie nieźle by było zacząć od Lyncha, jako że jest on swoistym ekstremum. Lynch nieźle radzi sobie z tworzywem technicznym. Czyli wie jaki efekt chce osiągnąć. Jednak choć ma opinię twórcy “alternatywnego” nie nadaje się do reprezentowania kina hollywoodzkiego. To tak oczywiste, że boli. Owszem, kiedy prócz emocjonalnego efekciarstwa podejmuje próbę opowiedzenia jakiejś historii (jak w “Dzikości serca”, albo “prostej historii”) potrafi wspiąć się na wyżyny. Jednak nie ma on o ile wiem odpowiednika w kinie europejskim. O tyle, że poważne kino artystyczne z naszego kontynentu jakoś w ogóle, mam wrażenie, brzydzi się techniką.
Pozostaje jednak temat pustki poruszony przez Grzesia. Na ile puste są filmy Van Santa (produkcja USA) w opozycji do powiedzmy Almadovara? U tego pierwszego mamy większy zmysł obserwacyjny. I sporą odwagę w interpretacji rzeczywistości. Widać to świetnie w filmie takim jak “Elephant”. Jednak ten film jest bardzo emocjonalnie surowy. W gruncie rzeczy jednym ze wstępnych warunków by film nie był ednostronny czy nudny jest zapewnienie wystarczającej swobody dla myśli przez wycięcie zbędnych emocji. Tutaj właśnie przegrywają “poważni” twórcy z Europy. Kino europejskie jest przesadnie emocjonalne. Do tego nadmierne synkretyczne jeśli idzie o gatunek. Bo w mojej ocenie komedia musi być komedią, a dramat dramatem. Wprowadzenie elementu humorystyczngo do dramatu może dawać niesamowicie pozytywny efekt. Często jest właściwie konieczne, ale przy zachowaniu proporcji.
Zresztą, to niedookreślenie gatunkowe w kinie europejskim może wynikac z tego o czym napisałem u siebie. Z fabularnego ubóstwa. Nawet jak jest pomysł i bohaterowie akcja się nie toczy. A jesli się toczy to bez właściwiej dla danej historii dramaturgii.
Witam
mój tekst już wisi, więc odniosę się tu na szybko do wypowiedzi Grzesia.
Primo, faktycznie nieźle by było zacząć od Lyncha, jako że jest on swoistym ekstremum. Lynch nieźle radzi sobie z tworzywem technicznym. Czyli wie jaki efekt chce osiągnąć. Jednak choć ma opinię twórcy “alternatywnego” nie nadaje się do reprezentowania kina hollywoodzkiego. To tak oczywiste, że boli. Owszem, kiedy prócz emocjonalnego efekciarstwa podejmuje próbę opowiedzenia jakiejś historii (jak w “Dzikości serca”, albo “prostej historii”) potrafi wspiąć się na wyżyny. Jednak nie ma on o ile wiem odpowiednika w kinie europejskim. O tyle, że poważne kino artystyczne z naszego kontynentu jakoś w ogóle, mam wrażenie, brzydzi się techniką.
Pozostaje jednak temat pustki poruszony przez Grzesia. Na ile puste są filmy Van Santa (produkcja USA) w opozycji do powiedzmy Almadovara? U tego pierwszego mamy większy zmysł obserwacyjny. I sporą odwagę w interpretacji rzeczywistości. Widać to świetnie w filmie takim jak “Elephant”. Jednak ten film jest bardzo emocjonalnie surowy. W gruncie rzeczy jednym ze wstępnych warunków by film nie był ednostronny czy nudny jest zapewnienie wystarczającej swobody dla myśli przez wycięcie zbędnych emocji. Tutaj właśnie przegrywają “poważni” twórcy z Europy. Kino europejskie jest przesadnie emocjonalne. Do tego nadmierne synkretyczne jeśli idzie o gatunek. Bo w mojej ocenie komedia musi być komedią, a dramat dramatem. Wprowadzenie elementu humorystyczngo do dramatu może dawać niesamowicie pozytywny efekt. Często jest właściwie konieczne, ale przy zachowaniu proporcji.
Zresztą, to niedookreślenie gatunkowe w kinie europejskim może wynikac z tego o czym napisałem u siebie. Z fabularnego ubóstwa. Nawet jak jest pomysł i bohaterowie akcja się nie toczy. A jesli się toczy to bez właściwiej dla danej historii dramaturgii.
mindrunner -- 17.02.2009 - 16:55