Na początek kilka słów wyjaśnienia.
Pan Dymitr Bagiński zapytał mnie wczoraj, dlaczego Nieporadnik. Z dwóch powodów. Po pierwsze nie zamierzam nikomu doradzać. Notki te są, jak wszystko inne na blogu: osobiste, oparte na własnych doświadczeniach i skażone możliwością niewiedzy. Staram się w tym cyklu pisać o moich doświadczeniach z otaczającą mnie cywilizacją. Pisać o moich nieporadnych (to jest właśnie: po drugie) zderzeniach ze zmieniającym się światem.
Mam skłonność do afirmacji nowoczesności. Nie uciekam, nie mówię, że dawniej było lepiej. Inaczej mnie nie przeraża. Jeśli już, to częściej oburza.
Oczywiście popełniam błędy, nie wiem wszystkiego, nie znam wszystkich możliwości. Nie zajmuję się marketingiem (dlatego nie będę wymieniał nazw firm, o których piszę). Nie zamierzam pisać o ty, na czym się „znam” (to zawsze dyskusyjne) zawodowo.
Moje argumenty są argumentami dla mnie. Nie mają pretensji do ostatecznego opisywania rzeczywistości. Jeśli się komuś do czegoś przydadzą, to dobrze. Ale proszę pamiętać: to jest Nieporadnik. Każdy powinien sam sobie radzić z życiem i kształtować swoje otoczenie wedle upodobań i możliwości.
Proszę też zauważyć, że ja nie piszę z punktu widzenia kogoś, kto naprawdę musi liczyć każdy grosz. To jest inna historia. Moja latorośl używała pieluch tetrowych, bo różnica cen miedzy produktami różnych światowych korporacji od pieluch jednorazowych, była dla mnie wtedy czystą teorią. Nie było mnie wtedy stać nawet na najtańsze. No dobra, z okazji chrztu świętego kupiliśmy te najdroższe. OK. Każdy się czasem żuci.
Proszę tego nie brać za wynoszenie się. Piszę o sobie i swoich obyczajach konsumpcyjnych. Zdarzało mi się mieć inne. Nikomu nie życzę. Ale to nie jest pamiętnik. To jest blog. Nieporadnik.
Do napisania dzisiejszego odcinka natchnął mnie ( Duch tchnie, kędy chce) pan Poldek. Trochę pośrednio zwrócił mi uwagę na to, że mam pewną brzydką cechę: jestem skąpy. Chciałbym oszczędzać. Podoba mi się, że dostaję zniżki.
Mam całe pudełko rozmaitych kart rabatowych, chętnie zapisuję się do programów lojalnościowych. Każdy z nich obiecuje mi przecudne rzeczy, na które nie wydam ani złotówki. Jakoby.
Zaczęło się to wiele lat temu, bodaj od karty kredytowej, dzięki której mogłem otrzymać 5% zniżki, pod warunkiem, że będę kupował w wybranych sklepach, z którymi bank się związał umową. Potem operator telefonii komórkowej spróbował mnie przywiązać do siebie sklepem, w którym kupowało się za punkty, zbierane dzięki płaceniu rachunków. I poszło.
Mam karty ze sklepów i z restauracji. Zapisany jestem do programu lojalnościowego telewizji satelitarnej i księgarni internetowej. Nawet rezerwując hotele za granicą, najpierw zaglądam do jednej z sieci.
Zaraz, czy użyłem słowa “najpierw”?. Użyłem.
Bo istotą wszystkich tych systemów jest to, że oszczędzamy tym więcej, im więcej wydajemy. I tu się pojawia kilka pytań.
Pierwsze jest oczywiste: ile kosztują te sympatyczne dobra i usługi, skoro możemy je kupić o 5, 10, albo i 20 % taniej? Tego lepiej nie wiedzieć, bo się popada w niesympatyczne stany emocjonalne. A jak ktoś ma skłonność ku wolnemu rynkowi, to mu się robi przykro. Co się człowiekowi robi, jeśli się takiej skłonności nie ma, nie wiem, ale wydaje mi się, że jeszcze gorzej.
Potem przychodzą (to znaczy mnie przyszły) do głowy pytania prostsze, choćby takie, czy nie mógłbym czegoś podobnego, ale tańszego? Czy nie mógłbym kupić tego samego, ale taniej, bo w innym sklepie? Czy jeśli zaproponuję sprzedawcy gotówkę, to czy on nie byłby skłonny udzielić mi jeszcze większego rabatu? Bo przecież koszty tego, że ja płacę kartą, ponosi sprzedawca. Nie ma czegoś takiego jak darmowe drugie śniadanie.
W końcu dochodzą drobiazgi, o których myśli człowiek skąpy: ile kosztuje benzyna, którą spala mój samochód (kupiony z rabatem, bo to już trzeci u tego samego dealera). Czy warto jechać do sklepu oddalonego o 15 kilometrów, w korkach, czy lepiej iść sobie piechotką, zażyć ruchu dla zdrowia i zapłacić pięć złotych drożej?
Pytania te są zasadne, jak najbardziej. W całym tym przemyśle lojalnościowym idzie o to, żebyśmy wydawali jak najwięcej i to w konkretnych miejscach. Kiedyś z nudów policzyłem sobie, ile muszę rozmawiać przez telefon, aby zostać szczęśliwym posiadaczem kina domowego. Wyszło mi, że powinienem rozmawiać cała dobę bez przerwy. Przez trzy lata. Doszedłem do wniosku, że mnie na to nie stać i kupiłem sobie taki system (a nawet może lepszy) za pieniądze.
Oszczędzanie pozorne. Oszczędzanie, jako funkcja wydawania.
Nie oszukujmy się. Idzie tylko o wyrobienie w nas odruchu. Na grobie Pawłowa stoi pomnik psa.
Skutkiem tych złych myśli było bardziej trzeźwe spojrzenie (będę się tego trzymał) i wypracowanie pewnych zasad.
Po pierwsze, oszczędności nie powinny kosztować. Innymi słowy, warto skorzystać z programu lojalnościowego, albo jakiejś innej karty stałego klienta, pod warunkiem, że i tak kupowalibyśmy w tym samym sklepie. To ważne. Bo nie chodzi tutaj o obniżanie wymagań i przejście z markowych jeansów na produkty pochodzące z obozu pracy nr 2487, produkowane w przerwie między nawadnianiem pól ryżowych.
To są kwestie osobiste: lubimy niektóre sklepy, kina i kawiarnie. Tak je lubimy, że i tak byśmy w nich kupowali.
Lubimy różne marki: spodni, kawy, telewizorów i samochodów. Jeśli nas na to stać, to dajemy upust swoim gustom. To, że niejaki Stachursky nagrał piosenkę Róż Europy, nie znaczy, że będzie nam obojętne, czyjej płyty słuchamy, prawda? Czytelnik jednej gazety (tak, właśnie), nie zacznie czytać innej (właśnie tej, prawidłowo), tylko dlatego, że ta druga jest 10 groszy tańsza. A jak kupi, to znaczy, że nie umie oszczędzać, bo wyrzuca pieniądze całkiem bez potrzeby. Bo, po co analfabecie gazeta? Chociaż…
Ad rem
Oczywiście, są sfery konsumpcji, gdzie jest nam obojętne. Wtedy człowiek skąpy kupi najtaniej. Sprawdzi ceny w wyszukiwarce, rozsądnie, przed podjęciem decyzji – sprawdzi koszty dostawy (lub dojazdu), wejrzy w serwisy aukcyjne. Kupi najtaniej. A potem będzie narzekał. Albo i nie. Kwestia szczęścia.
To samo zrobi człowiek skąpy, który jest przywiązany do marki. Tyle tylko, że ten będzie szukał inaczej. I potem mniej narzekał. Bo się będzie wstydził.
Ale jeśli mamy ulubione miejsca, a w tych miejscach to, co chcemy kupić jest, to my to kupimy. I już. Wtedy przyjemni jest odrobinę przyoszczędzić. I to jest zdrowe.
Działa to tak.
Chodzimy rodzinnie do kina dość często. Zawsze do tego samego, bo lubimy to kino, a ja lubię figi w czekoladzie. A One kawę. Tutaj system lojalnościowy jest przesympatyczny, zwłaszcza, że nie chciało mi się go opanować i zawsze w napięciu czekam, co wyniknie z włożenia mojej karty do maszyny losującej. Czy wygram kukurydzę, czy kawę? A może bezpłatny bilet do kina, albo koszulkę firmową. To jest miłe. A do kina i tak chodzę na to, co lubię. Właśnie, w sobotę idę. Ciekawe gdzie mam ten talon na kawę, co go wylosowałem dwa tygodnie temu?
Albo tankuję benzynę. Przykry obowiązek. Ale o ile jest milej, jeśli co jakiś czas dostanę pięć dych rabatu, prawda? Człowiek się czuje lepiej. Porzuca myśl o zakupieniu lokomobili parowej. Warto tu zwrócić uwagę, że te punkty, co mi je benzyniarze zapisują na kartach mógłbym wydać na inne rzeczy. Kocyk niezniszczalny, albo hot doga. Tyle tylko, że te inne rzeczy są podłej jakości. Trzymanie się tego przekonania upraszcza sprawę i pozwala mi nie zaglądać, co chwila, do katalogów. Zazwyczaj tak robię, ale OK.: od czasu do czasu biorę sobie gaśnicę samochodową. Nie mam w tej dziedzinie wielkich wymagań.
Jeszcze bardzo korzystam z kart stałego klienta w aptekach. Ale tego, to ja już nikomu nie życzę.
I to chyba prawie wszystko, jeszcze jakieś drobiazgi: 10% zniżki w księgarni internetowej i bezpłatna dostawa (dzięki czemu ceny są tam porównywalne z jedną księgarnią w innym mieście, a czeka się krócej), co dziesiąta kawa gratis, co dwa lata zniesienie opłaty abonamentowej za satelitarną telewizję, 5% zniżki na bokserki i skarpetki. Z telefonem mam teraz tak, ze jak ktoś do mnie dzwoni, to za jego dwie minuty, ja mam jedną darmo. Przeciągam rozmowy. Sieci moich rozmówców każą im potem płacić drożej, a mnie, skąpemu, nawet przykro nie jest.
A reszta tego śmiecia? Ano jak się zdarzy. Jak hotel jest tańszy od konkurencji, to świetnie, podajemy numer lojalnego klienta i korzystamy. A jak nie? To trudno. Jak kupuję coś w jakimś sklepie, to zazwyczaj sprawdzam, czy przypadkiem nie zapisałem się w nim kiedyś na lojalnego klienta.
Nawet mile samolotowe trzeba sprawdzać. Kilka lat temu okazało się, że taniej nam będzie polecieć linią, do której nie byliśmy zapisani, niż tymi liniami, które dają nam dwa bilety darmo. Cuda współczesnej ekonomii. Dodam, że te tańsze wcale nie były tanimi linami. I dały nam karty stałego klienta.
Tutaj jest jedno niebezpieczeństwo. Co zrobić, jeśli okaże się, że chcemy coś kupić w sklepie, w którym mamy kartę stałego klienta, ale jej zapomnieliśmy? Rodzi się pokusa, żeby pojechać do domu i wrócić. To jest złe rozwiązanie. Należy iść na kawę, pooddychać, a potem się zastanowić, czy chcemy to kupić czy nie. Przypomnieć sobie ceny benzyny i naszego czasu. Pomyśleć o nagrobku z psem. I albo nie kupować wcale, albo od razu.
Od wszelkich reguł, charakteryzujących zachowania człowiecze, są wyjątki. Niestety. Czasem jeszcze łapię się na tym, ze lubię dostać prezent. Myślę o tym rzadko, bo małżonka słusznie uważa, że mi się nie należy. Ale tak mam, że lubię.
Co najmniej raz w tygodniu, robię duże zakupy spożywcze w dużym, choć nie najdroższym sklepie. Mogę sobie wybrać: albo dostanę 2% zniżki (jedna karta), albo punkty za długotrwały związek (druga karta). W tym wypadku wybrałem punkty, bo jako człowiek skąpy, nigdy bym się nie zdecydował na pewne drobiazgi, które dostanę z tych punktów. A one mi się podobają i chcę je wypić. Ale tego nie nazywam oszczędnością. To po prostu omijanie własnego skąpstwa.
Mam nadzieję, że powyższy tekst jasno pokazuje, że nie można traktować Nieporadnika zbyt poważnie. Co też i było jego zadaniem.
[EDIT- 5 października 2008] Ta notka ukazała się w blogu sygnowanym przez niejakiego N. Projekt ten został jednak przeze mnie uznany za nonsensowny i w efekcie zaniechany, a w konsekwencji zamknięty.
komentarze
Pan, Panie niejaki N,
przypadkiem nie z Krakowa, z rodu Centusiów? Albo – nie daj Boże – z tych preSzkotów, czyli Pyrlandii? Chociaż oni też z Krakowa. Ale i tak pachnie mi to wszystko pewną wadą, zwaną w Polszcze rozsądkiem.
Pozdrawiam popołudniowo
Lorenzo -- 03.09.2008 - 15:09Niestety, Panie Lorenzo,
w kwestii pochodzenia, to wprost przeciwnie.
A w kwestii rozsądku, to bardzo różnie mówią na mieście…
Pozdrawiam
niejaki N -- 03.09.2008 - 15:15No, nie uwierzę,
Pan z Wrocławia? To może być wyjaśnienie fenomenu, bo oni (ci preSzkoci) tamtędy szli, ale na szczęście (?) się nie zatrzymali.
Ukłony
Lorenzo -- 03.09.2008 - 15:20Jakby tu Panu odpowiedzieć,
Panie Lorenzo…
Też.
Serdeczności
niejaki N -- 03.09.2008 - 15:21To zastanawiające, Panie N,
z oglądu sytuacji na TxT wynika bowiem, że każdy niemal miał lub ma coś wspólnego z Wrocławiem. Poza kilkoma biednymi myszkami (i szczurkami oraz lajkonikami) z Krakowa.
Zaś Warszawiacy to się z Konstancina i Wesołej podobno wszyscy wywodzą. I Młocin. Ale już tam na wycieczki niedzielne nie jeżdżą.
Dobrego samopoczucia życzę
Lorenzo -- 03.09.2008 - 15:30Ciekawe rzeczy Pan pisze Panie Lorenzo,
ale ja odniosłem wrażenie, że niektórzy Warszawianie są z Wrocławia, Gdańska, Koluszek i innych klimatycznych okolic (że o byłych stolicach, jak to Łódź, przez grzeczność nie wspomnę).
Choć faktycznie Sochaczew , Błonie i Kuznocin też są licznie reprezentowane. Oraz Poczernin.
Natomiast Warszawiacy są z Warszawy, choćby się w Warszawie nie urodzili.
A Wrocław to ma do siebie, że tamci ludzie lubią rozmawiać. To rzadkie. Coraz rzadsze…
Pomyślności codziennej winszuję
niejaki N -- 03.09.2008 - 15:47Niezły z Pana prestidigitator
z tymi kartami…
Dymitr Bagiński -- 03.09.2008 - 19:29Dymitr
dobrze że Pani niejaki N ma miejsce na dokumenty w portfelu, no chyba że walizeczke podróżną ma pod reką:)
prezes,traktor,redaktor
max -- 03.09.2008 - 19:36A ja to myślę
choć pewnie znowu się wygłupię, ale może i nie, bo przecież to tekst o zakupach, a nie o bankach… No zobaczymy.
Tak słyszałam kiedyś od kogoś, że takie karty lojalnościowe to głównie służą do obracania danymi osobowymi.
Ze mną jest taki kłopot, że ja takie karty gubię... Nigdy nie udało mi się dojść do bezpłatnej kanapki.
A jak uzbierałam na darmową kawę, to właśnie zmieniłam portfel, i gdzieś się karta z pieczątkami zapodziała.
Poza tym to oszuści są. Mam kartę, którą wydał pewien sieciowy sklep handlujący kosmetykami. I zmienili warunki udzielania rabatów, na bardziej korzystne dla nich.
A tak bardziej ogólnie to ja nie mam czasu na takie rozmyślania więc albo kupuję, albo nie.
Pan pisze, że skoro dają rabaty iluś tam procentowe, to myślenie o zawyżonej wartości dóbr może być przygnębiające…
To co powiedzieć o przecenach? Do 70 procent na przykład?
Byłam ostatnio w markowym sklepie odzieżowym.
Marka głównie dla mężczyzn, ale mają już i kobiece fatałaszki.
Patrzę sukienka. O! Ładna nawet.
Taka sportowa, troszkę odjechana, ale nie za bardzo.
Wysmakowany zgrzebny styl, nie dla pracowniczek korporacji.
Dopadłam do niej i z bliska zyskała w moich oczach.
Spojrzałam na cenę: 1 600 złotych polskich.
Noooo ludzieeee!
A za kilka miesięcy, albo też tygodni oddadza ją niemal darmo.
W porównaniu ma się rozumieć.
No to sobie pomarudziłam.
Dziękuję za uwagę.
Gretchen -- 03.09.2008 - 20:18Panie Dymitrze, Panie Maxie,
Panowie są łaskawi przesadzać. Trochę się tego śmiecia po domu błąka, ale przecież ja codziennie zakupów nie robię. A już zwłaszcza takich, żebym na raz kupował serek, skarpetki, benzynę i książki jakieś.
Pozdrawiam spokojnie
niejaki N -- 03.09.2008 - 20:20Pani Gretchen,
co do danych osobowych, to ma Pani szanowna świętą rację. Tylko, że ja, jako rzymski katolik, w bałwany nie wierzę, lista lokatorów mi nie przeszkadzała, mam filtr antyspamowy i znajomego w stosownym urzędzie. Innymi słowy jak mi przeszkadza, to się umiem wypisać. A jak dzwonią, to ćwiczę asertywność z dobrymi rezultatami.
Ta paranoja z danymi osobowymi to mnie nieco bawi. Znam to z bliska, choć nie osobiście i powiem, że tak durnych w swym rygoryzmie przepisów nie ma nigdzie.
Ale jak komuś zależy na prywatności, to OK. Niech do puszczy wyjedzie i w ziemiance mieszka. A rentę (bo w takich stanach renta się należy, prawda?) na konto mamusi niech mu przelewają.
Co do gubienia, to polecam moją kartę kinową. Do niej smycz jest dodana. Można sobie zawiesić. Poza tym ja piszę o moich przeżyciach, a ja nie mam torebki, więc się nie potrafię utożsamić z kobiecym oglądem świata. Nawet kiedyś próbowałem, ale nie umiem chodzić na obcasach i rajstopy mnie swędziały, więc zaniechałem po 15 sekundach. Ale rozumiem, ze to może być kłopot.
Proszę jednak pamiętać, że to co pisałem, w znacznej mierze odnosi się także do systemów lojalnościowych wirtualnych, do których karta nie jest potrzebna tylko login i hasło.
Oszuści? A pewnie, że tak. Widziałą Pani darmowe drugie śniadanie? Ja tylko piszę o tym, co robi, żeby mnie mniej oszukiwano. Nic więcej.
A na przecenach się znam mało. To znaczy nie unikam, ale i nie szukam. Czasem jacyś ludzie płacą za mój telefon, czasem ja zapłacę za czyjąś przecenioną sukienkę, kupując sobie koszulinę. Ekosystem.
Wzbudziła Pani we mnie piękne wspomnienie, jak to kiedyś, bardzo dawno temu w mieście Amsterdamie, na Kalverstraacie, niedaleko historycznego muzeum, kupiłem sobie jeansy dobrej bardzo firmy, które swoją karierę zaczęły na poziomie 300 guldenów, a ja je kupiłem za 20. Pani może nie pamiętać, bo Pani dzieckiem wtedy była (jeśli w ogóle), ale silnie znaczny byłem wtedy, bo to mało kto wtenczas w żółtych jeansach po szarym mieście chodził. To moja ulubiona przecena była, bo to jedyny czas w moim życiu kiedy się kobiety za mną oglądały. A mnie było obojętne, z jakiego powodu to robią.
Fajna przecena to była…
Pozdrawiam
niejaki N -- 03.09.2008 - 20:45Panie NN
Ja mam taki zawód, że paranoja związana z danymi osobowymi, niektórymi oczywiście, to jest proszę Pana idiotyzm.
Mój numer telefonu wisi w sieci wszechświatowej…
Więc w sumie to mam poglądy do Panskich zbliżone. W tej sprawie.
Ale żeby kobiecie smycz proponować? No wie Pan?
Ja zasadniczo to i owszem jestem lojalna, ale wobec ludzi, a nie sklepów i innych usługodawców.
Na manipulację reaguję dość żywiołowo, a te wszystkie programy lojalnościowe tym w gruncie rzeczy są.
Dobrze to widać porównując różnych dostawców tych samych dóbr. No właśnie – tych samych?
Często pozornie tych samych.
Niektóre produkty są dostępne w tej sieci , a inne w innej .
I jak ma Pan taką kartę to raczej wybierze Pan sieć przypisaną do karty (czy też odwrotnie) i ograniczy swój wybór do tego co ona proponuje.
Może nawet nie zajrzy do konkurencji?
I o to w tym chodzi.
O założenie smyczy.
Mam tylko jedną kartę (mówiłam już, prawda?) i mnie uwiązało .
Cholera.
Bez sensu zupełnie.
Pięknym tematem są też produkty not for sale jakie można otrzymać.
Noooo to już jest ocean niesamowitości.
Gretchen -- 03.09.2008 - 21:13Co do smyczy, to się zgadzam,
Pani Gretchen, sam o psie z Petersburga wspominałem. Ale bez przesady.
Ja tam Pani nie zachęcam. Ktoś musi płacić za moje zniżki. Może być, że to będzie Pani.
Mechanizm Pani opisała celnie, ale proszę zauważyć, ze opiera się on na zwykłym, mechanicznym konformizmie. Jeśli widzimy mechanizm i potrafimy się oprzeć stadnemu zachowaniu, to parę groszy zaoszczędzimy.
Proszę zauważyć, że trudniej jest uwiązać, jak ktoś ma dwie albo cztery karty. Podobnie jeśli ma karty nie do jednej sieci, ale do czterech.To też łatwo zgadnąć , dlaczego. “Pluralizm przybliża nas do wolności”, jak był łaskaw powiedzieć kiedyś profesor Stanisław Ehrlich, promotor wielu wybitnych uczonych, oraz braci Kaczyńskich.
A smyczą się proszę nie urażać. Nowopolszczyzny się mi zachciało.
A w kwestii tych not for sale produktów, to ja nic nie wiem prawie. Ale jakby Pani chciała coś napisać, to chętnie przeczytam.
Pozdrawiam
niejaki N -- 03.09.2008 - 21:27Panie NN
Niech Pan pomyśli dla kogo są te chwyty wymyślane.
Jak się głębiej zastanowię, to dochodzę do wniosku, że nie dla takich jak Pan i ja, i nie dla tych co mechanizm widzą.
Przeciwnie Drogi (w sensie dosłownym) Panie NN, przeciwnie.
Jak ktoś ma dwie, albo cztery to już zupełnie jest uwiązany, bo nowego może nie zauważyć.
Mało tego, to jest budowa szkatułkowa.
Ostatnio zrobiłam zakupy w sieci, która mnie zasmyczyła. Jakiś tam produkt kupiłam, co mnie uprawnia do 20% zniżki przy kolejnych zakupach u nich .
Pysznie. Pani mnie poinformowała żebym się, płacąc u kasy, upomniała jeśli zajdzie taka potrzeba.
Z uśmiechem na ustach wspomniałam o tym. Dostałam oczywiście i jak najbardziej.
Wrzuciłam do torebki, co ja ją mam, a Pan nie (choć w moje torebki to przeciętna kobieta się na krótki wyjazd spakuje), a po czasie dobyłam.
Co się okazało? Że mam zachować paragon. A skąd ja mam wiedzieć po czasie, gdzie ja mam paragon?
Noooo ludzieee!
Co do not for saleów ...
Ten ocean to naprawdę ocean jest.
I znowu, takie miniaturki produktów to się w sklepach z kosmetykami są najczęsciej.
I patrz Pan, Panie NN – wydawanie różnych kwot ukaże nam możliwości systemu .
Wyda Pan grosik, to dostanie Pan maleńką próbeczkę, sztuk jedna, zazwyczaj zapachową jakąś, ale też w formie niemal bezużytecznej.
Wyda Pan dwa grosiki, to dostanie Pan już nie tylko zapachową (w podobnej formie), ale też może jakiś produkt pielęgnacyjny w ilości śladowej.
Jaka jest rozpiętość?
No właśnie od próbeczek niemal bezużytecznych, przez całkiem użyteczne, spore – takie mini-produkty, po coś, co można nazwać wyrobami.
Zdarzyło mi się dostać torbę (całkiem dobrze mi służyła, ze względu na gabaryty, estetykę wykonania i niewidoczne logo ulubionej firmy), termos (!), próbki produktów absolutnie spełniające swoją rolę czyli dające możliwość przekonania się co i jak, różne gadżety pomniejsze, i dorzucane kilogramami różne takie tam.
Nagle się proszę Pana okazuje, że możliwości są nieograniczone.
Od chusteczki nasączonej zapachem do… No ciekawe do czego?
W tym wątku jest tysiące niuansów.
Sposób w jaki jest Pan traktowany przez doradcę w zależności od tego przed jaką półką Pan stanie…
Itd… itd…
Mogłabym o tym jeszcze trochę, ale zarys już Pan ma.
Mam nadzieję.
Gretchen -- 03.09.2008 - 21:57Szanowna Gretchen
Jest taki sklep na Ursusie przy samym Urzędzie Gminy, co mu powagi dodaje, gdzie jak się jedzie po buty zimowe ty wraca się w letniej koszuli.
Bo okazja była akuratna.
Np na jesionki albo na stringi, albo na śpioszki dla 3miesięcznego..
Akurat.
I wcale nie za 1600zł.
Igła -- 03.09.2008 - 22:35I bez karty lojalnościowej.
Tylko tak jakby.
Panie Igło
Czy Pan aby nie odczytał odmiennie tego, co ja chciałam powiedzieć?
To jakby to ja dobrze znam Panie Igło, baaardzo dobrze.
Ech…
Gretchen -- 03.09.2008 - 22:42Ja o tej
porze, to tylko całkiem, tak jakby.
Igła -- 03.09.2008 - 22:48Czytam.
A co dopiero piszę?
Proszę pani.
A Panie Igło
czegóż Pan taki przygnębiony?
Z zatroskaniem pytam.
Gretchen -- 03.09.2008 - 22:50Bo późno
a ja nie kawaler.
Igła -- 03.09.2008 - 22:52:(
Panie Igło
To najlepiej spać się położyć.
I odpocząć.
Włączyć Serwer na automatyczne pilotowanie i już.
Gretchen -- 03.09.2008 - 22:56Szanowna Pani Gretchen,
może Pani powinna napisać cykl taki “Kobieta
zagalopowanazapędzona”? Bo jak to czytam, co Pani po nocy napisała…A czy ja mówię, że to dla Pani i dla mnie te systemy ustanowiono? Pochlebiam sobie, że nie, ale bacznie pilnuję, żeby się nie okazało, że tak.
Co do paragonu, to dziwię się Pani zdziwieniu, albowiem jest on podstawą reklamacji. Zazwyczaj.
Ostatnio kupowałem dwa drobiazgi: jeden miał gwarancję na pięć lat, a drugi na dziesięć. Pomijając już rozważania terminalne, jakie mnie naszły, ciekawe było to, że pani ekspedientka uprzejmie poradziła mi, żebym sobie zrobił kopię paragonu. A kiedy się odpowiednio wybałuszyłem, pouczyła mnie, że paragony z drukarek termicznych są nieczytelne już po kilku miesiącach. Zazwyczaj.
Niby to wiedziałem, bo czasem znajduję takie świstki w papierach i się im dziwuję, ale żeby zaraz kopię robić? No robić, robić, bo jak drobiazg zakupiony, w dziesiątym roku eksploatacji, ale przed terminem, szlag trafi, to jak Pani udowodni sklepowi? Tylko czy ten sklep jeszcze będzie? Przypuszczam, że wątpię., u nas tak długo sklepów nie trzymają.
O tych próbkach, co Pani pisze, wiem mało. Do takich sklepów nie chodzę. Żona sobie nie życzy, ze względu na moją powierzchowność. Pani pisze, że inaczej Panią obsługują w zależności od regału. Widać zaraz, że kobieta luksusowa i przebiera.
Jak ja czasem do perfumeryjnego sklepu, z wolnym dostępem do regałów, wejdę, to natychmiast ochrona wykonuje manewr oskrzydlający.
To nawet miłe, bo człowiek nie czuje się taki wyalienowany.
W innych sklepach mam podobnie, a kobiety na mój widok zaciskają torby pod ramieniem.
Nie każdy jest Belwederskim... Miałem czas przywyknąć.
Tylko mówiąc szczerze, nie wiem co Pani w tym wątku o próbkach chciała powiedzieć. Czy to źle że dają? Ja bym nie narzekał. Zwłaszcza w przypadku termosu. Czy to jest za darmo ? No pewnie, że nie jest.
Że za małe te próbki?
Proszę Pani, ja jestem człowiek w wieku starszym i znaczną część życia przeżyłem w komunistycznej biedzie. Ja mam etyczny dylemat w hotelu, czy sobie tych małych szmponików nie zabrać, a Pani narzeka na darmowe próbki.
Ktoś płaci, a inny nie. Jak ktoś chce się darmo najeść, to przecież wystarczy, żeby w sobotę do dużego sklepu poszedł, takiego z przyzwoitszych. Tamże panny, kuso odziane, kanapki robią, zagraniczni obywatele na gorąco podają, a w alkoholowym dziale można spróbować jakiegoś wina. Co prawda niezły się z tego robi fusion, ale młodszy człowiek, ze wszystkimi jeszcze organami, może zaoszczędzić i w eleganckim obracać się świecie.
A kto za to płaci?
Proszę sobie zacytować cytat.
Więc ja zarys mam, ale nie wiem o co ma Pani pretensje i do kogo.
Pozdrawiam porannie
niejaki N -- 04.09.2008 - 06:18Panie Igło,
okazje są zwodnicze.
Żona mi ostatni kupiła 6 podkoszulków w jadowitym kolorze, ale za to bardzo tanio.
No pewnie, że tanio.
Choć z drugiej stron, to, jak na ścierkę – drogo.
Pozdrawiam
niejaki N -- 04.09.2008 - 06:20Panie NN
Nie mówię o paragonie, któren to niezbędnym jest do celów relamacyjnych.
Ja mówię o tym, że dostałam kartonik, na którym widniał napis, że jak dowlokę się do nich jeszcze kiedyś i coś kupię to dostanę rabat.
Informacja, że dodatkowym warunkiem rabatu jest okazanie paragonu zawarta była po drugiej stronie tekturki i druczkiem malutkim napisana.
Myśli Pan, że ja trzymam wszystkie paragony jak leci?
Za bułkę? Za kulki do kąpieli? Za…
Nie trzymam, to i rabatu nie otrzymam. Proste. Sama żem sobie winna. Było wykazać się śprytem i przenikliwością.
A o próbkach to chciałam powiedzieć tyle, że jak większość rzeczy na tym świecie, niesprawiedliwie są rozdawane i w zależności.
A co do reakcji osób zatrudnionych w sklepach i Pańskiej powierzchowności, to się odniosę do własnych doświadczeń.
No więc ja też muszę mieć coś dziwnego w fizyczności, bo odnoszę wrażenie, że zazwyczaj biorą mnie za kradziejkę. I chodzą za mną. Obserwują.
Może to brzmieć jak bym na urojenia cierpiała, ale wątpię by tak było.
Ochrona uspokaja się dopiero kiedy skieruję się w stronę kasy.
Ale najwięcej radości to mam w takich sklepach z ubraniem dla człowieka, które informują, że w przymierzalnie są monitorowane za pomocą kamer.
Nie, no proszę Pana – przeskakuję z wątku na wątek, a to nieporządek jest.
Zanim napiszę swój własny tekst komentując ten Pański, lepiej się oddalę.
A Panu życzę bardziej rozsądnych godzin wstawania.
:)
Gretchen -- 04.09.2008 - 12:39Pani Gretchen,
Pani mnie wodzi na manowce rozbuchanego konsumpcjonizmu.
I jeszcze ma za złe.
Ja po prostu Pani sugerowałem, że może warto te kwitki trzymać. I już. I oczywiście, że nie wszystkie. Jakoś nie sądzę, że zakup bułki dal Pani uprawnienia rabatowe. A jeśli tak, to pozazdrościć.
Z tego co Pani pisze to wynika, że albo oboje jesteśmy z albumów Lombroso, albo mamy niefart, albo ochrona w tych sklepach tak ma. Może mają złe doświadczenia. Co Pani sądzi o takiej hipotezie?
A o tych przymierzalniach, co to Pani napisała, to pomyślałem, że niektórzy mają ciekawą pracę. Nie to co ja.
Za życzenia dziękuję, ale mam wrażenie, że to mam na stałe
Pozdrawiam
niejaki N -- 04.09.2008 - 16:52Panie NN
No więc w świetle tego co ja wypisuję u Pana i tu, i tam to zaczynam się nad tym Lombroso zastanawiać...
Chyba pójdę do lustra spojrzeć... A może lepiej nie?
Inna rzecz, że u nas bardziej niż gdziekolwiek chyba, obsługa ma zwyczaj oceniania zdolności zakupowej klienta zaraz przy wejściu do sklepu.
Mierzą, ważą, oceniają.
Mnie to zniechęca.
Tylko, że ja to robię zakupy raczej w takich sklepach z ubraniami dla młodzieży.
Nie w Smyku, uprzedzając Pana złośliwość.
Pamiętam jak w moich czasach licealnych już chyba (a może to był koniec podstawówki? nie… chyba liceum jednak) otworzyli na Nowym Świecie pierwszy poważny salon Diora. I szłam sobie z koleżanką.
A obleczone byłyśmy w szaty dla tego wieku należne: jakieś swetrzydła wyciągnięte w barwach ponurych, włos rozwiany, żaden tam makijaż.
Wchodzimy, a tu PANI – starannie ubrana w garsoneczkę, w kolorze granatowym, ze złotą przypinką, z kokiem starannie upiętym.
Wzroku jakim nas omiotła nie zapomnę.
Do dziś żałuję, że nie miałyśmy ze sobą gitar.
Gretchen -- 04.09.2008 - 20:37Pani Gretchen,
na kolejny Pani zamach na kobiecość zawodowo aktywną, a przy tym dbającą o urodę, spuszczę zasłonę miłosierdzia.
Pozostaję w milczeniu
niejaki N -- 04.09.2008 - 21:03Panie NN
A co też Pan Szanowny sugeruje?
Niech Pan sobie wyobrazi, że są kobiety aktywne (niekiedy nadaktywne) zawodowo, które nie mogą w pracy wyglądać zbyt atrakcyjnie.
Co oczywiście nie oznacza, że mają wyglądać tak, jak w początkowych latach edukacji licealnej.
Gretchen -- 04.09.2008 - 21:25Pani Gretchen,
ja nic nie sugeruję. Ja starszy człowiek jestem.
Ja nie daję rady się z Panią spierać w dwóch miejscach na raz.
Wszystko tu odwołuję i przenoszę się tam
Serdeczności
niejaki N -- 04.09.2008 - 21:39No i raz
całkowicie się z Panem zgodzić przyszło.
Będę się z Panem tam wykłócać
Serdeczności wzajemne (póki co:))
Gretchen -- 04.09.2008 - 21:41