Gretchen w Publicznej Służbie: ZADYMA [prolog]


 

W tym tygodniu, zajmuję w Publicznej Służbie stanowisko kierownicze, z powodu urlopu Najlepszej Szefowej.
Można powiedzieć, że to bardzo zła wiadomość dla świata i obśmiać się jak norka z tak śmiesznego żarciku, ale nie trzeba, gdyż rzeczywiście okazało się to złą wiadomością dla urzędniczki miejskiej miasta mojego pięknego.

W związku z zaistnieniem konieczności kontaktu z działem kadr, nawiązałam łączność, bo ja bardzo obowiązkowa jestem.
Przypadła mi w udziale rozmowa z panią odpowiedzialną za zleceniowców , która to pani mi klaruje co tam jej potrzeba, żeby odnośnie zatrudnionym pracownikom wyliczyć stawki z dotacji.
Na marginesie dodam, że zupełnie nie rozumiem co jest do wyliczania w stawkach godzinowych, przyznanej naszemu posterunkowi dotacji celowej, bo to jest wszak zawarte w umowie, w której nie tylko podana jest wspomniana stawka, ale każdy wykonawca zadania (dotacja jak mówiłam jest celowa, znaczy na konkret) wymieniony jest z imienia i nazwiska wraz z adresem posterunku (zbiorczo, jako miejsce wykonywania zaplanowanych działań ). Proceder wyliczania stawek od stawek jest istotą tego tekstu, o czym lojalnie uprzedzam.

Uwagę mą przykuło słowo dotacja , bowiem nikt z nas nie otrzymał jak dotąd wiadomości o dokonaniu się faktu podpisania umowy między urzędem miasta, a naszym znakomitym pracodawcą publicznym, za przeproszeniem.

Na moje pytanie czy się dokonało, pani od zleceniowców zaćwierkała, że tak, oczywiście 11 lutego roku bieżącego.

- A nasze stawki? – pytam grzecznie rżnąc głupa na całego. – Nie wiem – słyszę odpowiedź – przekażę słuchawkę koleżance, od etatowców.

Git, myślę sobie.
Pani od etatowców mówi, że koleżance się pomyliło z dotacją dla kombatantów, a dotacja prawdopodobnie nie została podpisana, bo pani Kasia nic z góry jeszcze nie zniosła.
Postanowiłam przemilczeć zapobiegawczo refleksję, że przecież nie od tego momentu podpisany jest papier jak pani Kasia z góry go zniesie, podziękowałam i się rozłączyłam.

Procesor mam dość szybki, to zaczełam myśleć, że coś mnie robią w bażanta, bo tym na zlecenie będą wyliczać stawki z dotacji i naprawdę wątpię, żeby ich źródłem była dotacja dla kombatantów…

Po krótkiej naradzie sztabowej pada: dzwoń do urzędu!

No dobra, to dzwonię, co mi w końcu szkodzi. Dowiaduję się, że dotacja została podpisana 11 lutego. Jaka piękna zbieżność dat!
Dziękuję uprzejmie urzędniczce miejskiej i żegnam się podejrzliwie z powodu błąkających się po mojej głowie myśli.

Od 11 lutego minęło trzynaście dni, zatem przez trzynaście dni sprawozdajemy niektóre usługi medyczne podwójnie. Nieświadomi, że program miejski już ruszył wykazujemy objęte nim usługi Funduszowi do zapłacenia. Mówiąc bardziej wprost, od trzynastu dni lekko i miękko dokonujemy wyłudzenia. Czyż to nie urocze?

Ponadto naprawdę interesują mnie te stawki, w ogóle nie wiadomo dlaczego. To znaczy normalnie nie powinno być wiadomo dlaczego, bo umowa, wykonawca, ilość godzin pomnożona przez kwotę, wynik, odjąć podatek, wpływ na konto.
Aha!
W mijającym roku stawka wynosiła 100 złotych brutto, a dostałam 6 złotych netto. W tym roku obniżono ją do 80 złotych, więc zgodnie z tendencją powinnam dostać 20% mniej…

Dzwonię ponownie do urzędniczki. A co!
Pytam o pieniądze, bardzo miło, spokojnie, jednym słowem jak idiotka. Urzędniczka mi na to również spokojnie, żebym rozmawiała z dyrekcją, bo to ona decyduje o wypłacie.

- Jak to dyrekcja decyduje? – zafurkotałam

- Tak, proszę pani, nie my o tym decydujemy. Państwo wykonujecie to w ramach godzin pracy etatowej więc…

- Niekoniecznie ponieważ pracujemy też w weekendy. A poza tym jak to, co pani mówi, ma się do załącznika zazwyczaj numer jeden, w którym jestem wymieniona jako wykonawca, obok mojego nazwiska jest liczba godzin, stawka i kwota?_

- Proszę rozmawiać z dyrekcją – czyżbym wyczuła lekką irytację? – ja nie mam czasu na dyskusje z panią, mam tu rozliczenia do zrobienia i ostatni dzień.

- Chce mi pani powiedzieć, jako urzędnik miasta, że pani nie obchodzi ile wypłaci mi dyrekcja, choć urząd, z publicznych pieniędzy, w ramach dotacji celowej płaci za moją pracę 80 złotych brutto?

- Nie mogę z panią rozmawiać w tej chwili, proszę rozmawiać z dyrekcją. – podniesiony wyraźnie ton głosu.

- Rozumiem, że ja mogę dostać choćby i złotówkę za godzinę, a Urząd Miasta nie będzie tym zainteresowany? Czy państwo to kontrolujecie? – trochę bardziej stanowczo dociskam panią.

- Kontrolujemy wykonawców! – oj, zdenerwowała się.

- Ja wiem, że kontrolujecie wykonawców. Chodzi o to, żeby było zrobione, ale czy dostanę pieniądze zgodnie z umową, to już nie jest sprawa Urzędu, który wydaje na moją pracę publiczne pieniądze?

- Tu trzy osoby czekają! Mam rozliczenia! Nie będę z panią dyskutować! – wrzeszczy, naprawdę na mnie wrzeszczy – Mogę pani dać numer do Naczelnika

- A to poproszę.

Trochę panią zatchło, długą chwilę gmerała w papierach… Podała mi numer telefonu, imię i nazwisko.
Pożegnałyśmy się i można to pożegnanie nazwać radykalnym.

Odłożyłam słuchawkę i zorientowałam się, że rzuca mną na wszystkie strony, a ręce trzesą mi się nienaturalnie.
Spojrzałam na zegarek, czwarta była niepokojąco blisko…
Zadzwonię jutro, żeby nikt się nie wykręcał końcem godzin urzędowania.
Zacznę od dyrektora finansowego naszej pięknej Służby.
Potem Naczelnik w Urzędzie Miasta.
Każdy z każdym dogadany, że co tam, wicie rozumicie, pomagamy jak możemy. Bo to dla naszego dobra nas okradają, dla zabezpieczenia bytu naszego Posterunku. Chwilami sądzę, że oni w to naprawdę wierzą.
Kiedy bowiem chodzi o cele wyższe, to prawo się nie liczy.

Dziwnie tylko nie można się doprosić o koszty utrzymania naszego Posterunku, dziwnie trzeba ciągle, w tej sprawie, na słowo wierzyć kolejnym zmieniającym się dyrektorom, dziwnie okazało się jakiś czas temu, że nasz kontrakt wystarcza na utrzymanie Posterunku, ale to może się zmieniło.
Dziwnie odkąd ten temat poruszyliśmy dyrekcja myśli o redukcji etatów, na głos dyrekcja myśli.
Dziwnie dyrekcja mówi do Najlepszej Szefowej, że jako kadra kierownicza powinna być lojalna wobec dyrekcji, a nie wobec zespołu, którym kieruje.
Dziwnie nie podpisuje się z nami żadnych umów na dodatkową pracę, no na przykład w te weekndy. A jak się coś stanie? Już kiedyś nam się zapaliła w sobotę instalacja elektryczna, bo na remont tego Posterunku wciąż nie ma pieniędzy. Były, ale jakiś techniczny dowodzący zapomniał o terminie.

Tymczasem dyrekcja otrzymuje nagrody za doprowadzenie i zmodernizowanie.
Sobie, o pardą, pacjentom odwiedzającym przychodnie w siedzibie dyrekcji, zainstalują windę. Piękna inicjatywa Towarzysze.

U nas nie zainstalują. Nawet dyrekcja pytała ile osób na wózkach do nas trafia. Dyrekcja jest dobra i mądra, troskliwa, więc pyta.
Pyta ile osób na wózkach trafia na drugie piętro budynku pozbawionego czegokolwiek wspomagającego dla niepełnosprawnych.
Rocznie około pięćdziesięciu osób, w tym pięćdziesiąt wózków. Każdy zgłaszający się bierze wózek na plecy i wchodzi. Przecież to proste.

Ktoś kiedyś powiedział, znaczy ktoś tam wśród zarządzających, że nas się traktuje tak, jak zazwyczaj ludzie traktują naszych pacjentów. To się nawet da wyjaśnić w ramach teorii nieświadomych procesów psychologicznych.

Dyrekcja pogardliwie się odnosi do naszej pracy. Co też wy tam robicie? – zapytowywuje.
Kiedy objęła tron zapowiedziała, że odwiedzi każdą poradnię. Tak, z gospodarską wizytą, prawda. Nie udało się.

Tak sobie na to wszystko patrzę. Na ten Fundusz, na ten Urząd Miasta, na dyrekcję. Mówiąc mądrze (pardą), patrzę na ten cały zasyfiały system i jest mi słabo.
Oczywiście mam wybór, ale wciąż szkoda mi zostawić pacjentów, choć już dryfuję w kierunku prywatnej psychoterapii.

Może jeszcze, zanim podejmę decyzję ostateczną, zrobić wielką zadymę?

Jakąś lokalną rewolucję?

No może…

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Ooo!

Rzadko to robię, ale tym razem komentuję przed czytaniem.

Żeby wyrazić radość. :)


Pino

Dziękuję.

To teraz przeczytaj. :))


No tak...

To się ucieszyłam, jakby było z czego, faktycznie.

[niecenzuralne wyrazy]

Co prawda ten fragment mnie powalił na pysk:

Pani od etatowców mówi, że koleżance się pomyliło z dotacją dla kombatantów, a dotacja prawdopodobnie nie została podpisana, bo pani Kasia nic z góry jeszcze nie zniosła.
Postanowiłam przemilczeć zapobiegawczo refleksję, że przecież nie od tego momentu podpisany jest papier jak pani Kasia z góry go zniesie, podziękowałam i się rozłączyłam.

Procesor mam dość szybki, to zaczełam myśleć, że coś mnie robią w bażanta, bo tym na zlecenie będą wyliczać stawki z dotacji i naprawdę wątpię, żeby ich źródłem była dotacja dla kombatantów…

Ale całość jest… [niecenzuralne wyrazy]

Masz jakikolwiek zarys planu na tę rewolucję, że tak głupio spytam?

Bo widzisz, moi znajomi różnych branż miewają identyczne rozmowy, co Ty z panią od etatowców, ale nie ma równie, hm, pojebanego obszaru w naszym kraju, co Zdrowie Publiczne, w jakimkolwiek wymiarze. Przynajmniej ja takowego nie kojarzę.

pururu współczujące


Pino

Czy ja mam zarys planu na rewolucję?
Oczywiście, że mam. Nawet więcej niż zarys.

Zastanawiam się nad dwiema rzeczami.

Pierwsza: kto z nas będzie szybszy. Ja, z moją rewolucją? Czy oni, z wywaleniem mnie z pracy.
Jeśli mnie wywalą też mam plan, ale za to nie będę miała przez jakiś czas z czego żyć za bardzo.

Druga: Czy w ogóle to robić i po co?
Znaczy ja oczywiście walczę dla zasad i jak się zaprę zadnimi łapami, to jestem skuteczna, ale może nie powinnam o tym mówić, bo przyjdzie MAW i doprowadzi mnie do szału swoją podsrywką.

Może nie robić, ale się wymiksować, darować, zapomnieć o tych mniej więcej 10000, które wisi mi pracodawca, ino płynąć na skrzydłach kobiety zamożnej, cieszącej się sławą prywatnego psychoterapeuty?

Naprawdę się zeźliłam. Nie będzie na mnie urzędnik wrzeszczał.

Poza tym ja nie jestem kombatant, do cholery.

:)


Hm,

wspominanie o tym panu mam za zbędne, ale niech Ci będzie.

Co do meritum… wot dilemma.

W swoim krótkim i nudnym życiu walczyłam tylko z dwoma systemami: edukacyjnym i sportowym, na odcinku curlingu. Parę razy wisiała nade mną groźba wyrzucenia ze szkoły, zostałam na pół roku (bezprawnie, jak się później okazało) zawieszona w prawach zawodniczych… Tyle mojego kombatanctwa ;-)

Doskonale rozumiem chęć zrobienia zadymy i hasło “nie zniosę niesprawiedliwości” bliskie jest mi bardzo, ale po rozważeniu kwestii, osobiście doradzam – odpuścić.

Nie masz za plecami wiadomej ilości kafelków. System jest absolutnie niereformowalny. Po cholerę masz się rzucać na stos?

Jak widać, mnie życie szybko dosyć nauczyło cynizmu i konformizmu.

Sif.


To już nie wspominam

Widzisz Pino, jak mam alergię na coś takiego i jak tylko wiem, że mogę to rozwalić, to rozwalam.

Nagnę procedury bez zastanowienia, jeśli mam komuś pomóc, W tym sensie mam to gdzieś, ale nie złamię zasad dla własnej korzyści. I nie lubię jak ktoś mnie robi w bażanta dlatego, że ma mnie za nic.

Każda wielka zmiana zaczyna się od maleńkiej zmiany, od naruszenia betonu dobrego samopoczucia i bezkarności. Nie muszę zmieniać systemu, nie mam takich możliwości przecież. Mogę dać w dupę kilku osobom, którym się coś wydaje.

Daleko mi do konformizmu i właściwie to w sobie lubię nawet.
Wkurzyli mnie, no niestety.

Jeszcze dwa dni jestem kierownikiem. :)


Kierownik zamieszania :)

Zawstydziłaś mnie. Zwłaszcza, że w innym miejscu sieci czytałam ciach i mi się podobało. :)

Tylko szkierwa, ja spędziłam całe dorastanie na byciu w kontrze i robieniu za lokalnego demona, czy jak to nazwać... Jak miałam osiemnaście lat, to mi się znudziło i postanowiłam dla odmiany stać się dobra i piękna. Zwłaszcza, że jakaś część mua naprawdę chce tylko tego, żeby było co wypić i zakąsić... Druga (lol) by się za to nieustannie awanturowała, wykazując kompletny brak instynktu samozachowawczego. I ja podobno jestem spójna wewnętrznie. :)

“Nagnę procedury bez zastanowienia, jeśli mam komuś pomóc, W tym sensie mam to gdzieś, ale nie złamię zasad dla własnej korzyści. I nie lubię jak ktoś mnie robi w bażanta dlatego, że ma mnie za nic.”

Amen

W takim razie, zaproponuję wersję kompromisową, rodem z Fredry: wszystko można, co nie można, byle z wolna i ostrożna.

Świat jest zwariowany, normalny człowiek czuje się jak świr chwilami.


No, ja też przeczytałem,

a merlotowa to nawet przede mną. Tak się porobiło.

Myśłenie mam dziś ociężałe, ale rachunek ekonomiczny w kwestii brutto/netto rozbawił mnie ponownie. Tylko to takie trochę gorzkie rozbawienie.

Za to w swojej ociężałości skojarzyłem komentatorski wątek wspominania o tym panu i w związku z tym czuję się jak brzytwa.


Ha!


PinOlu

Nic nie chciałam, żebyś cięła, ale po przemyśleniu dziękuję, że ucięłaś.
To inna wersja Odwagi. :)

Ja też całe życie w kontrze, ale wybiórczej. Może dlatego zostało, czy jak?

Z mottem się zgadzam. Zwłaszcza, że muszę jednak być nieco ostrożna.

Czuję przez skórę, że mam rację, a jeśli mam rację to już naprawdę ciężko ze mną wygrać. :)

Pururu Bażancie.


Pururu,

jako cyborg walę z pamki: cudzym słowem o smutku.

Jak się nie pomyliłam (w co wątpię), to tam masz bardziej bojową wersję młodszego bażanta :P


Pani Merlotowo i Merlocie

Bardzo dziękuję za poświęcenie czasu lekturze. :)

Gorzko się rozbawiam codziennie, taka to Służba jest – dostarczajom atrakcji jak mogom. Poza ludźmi, to jeszcze ten wątek satyryczny mnie trzyma.
I cykl musiałabym zamknąć.

No to ja bardzo Państwa przepraszam, ale skądś materiał muszę czerpać.

Pozdrowienia dla Państwa.


Bażantku

Aleś Ty tajemniczy jest.

:)


Szalenie :)

Nie kupuję całej tej filozofii, że każdy z nas ma „ciemnego pasażera, którego w sobie nosi”. To ma być usprawiedliwienie, żeby kogoś zabić? (...) To jasne, dlaczego serial opowiada historię seryjnego mordercy mężczyzny, a nie kobiety – tylko faceci odkładają dorosłość na później.


To ostatnie

bardzo jakoś zgodne z tym, co myślę, jak wiadomo.

:)


mów mi Anthony

Tutaj codziennie uczę się, że nie ma uczuć
Jest tylko hajs, seks, hajs i trochę brudu
Ziomki zbijają piątki, gdy wchodzę do klubu
Plotki gonią plotki i wyzbywam się skrupułów
Pierdolą coś o lojalności skurwysyny
Nawet nie chce mi się im pluć w oczy, bo szkoda mi śliny
Niejeden tu wymięka i ślini się jak panienka
A ja trzymam się tych zasad, chociaż nikt nie zapamięta

;)


Szanowna Gretchen

Paniny wpis, znaczy się treść poruszanej sprawy, jak nic przypomina mi “Folwark zwierzęcy”

O armii pożytecznych trutni/urzędników kreślę akurat kilka zdań.
Pytanie: czy jest sens? – skoro ten byznes i bez nas ma się wspaniale

Pozdrawiam serdecznie


W pierwszych słowach mojego listu glatuluję Ci, Droga Gretchen,

awansu, a teraz idę czytać i zastanowię się, czy to przypadkiem nie kondolencje powinnam złożyć (kiedyś byłam PeO przez 9 tygodni)


No tak, jest, jak myślałam...

Armie gryzipiórków, przepraszam, Bardzo Potrzebnych Urzędników, resortów, działów, wydziałów… i Pani Kasia niosąca z góry dwa tygodnie…

Miałam niedawno do załatwienia drobna sprawę w urzędzie.
Zgłosiłam się do Miłej Pani, która fachowo udzieliła mi porady, co i jak zrobić, aby dobrze było. Zrobiłam tak, a Miła Pani powoedziała:czekać. Dlaczego, zapytałam na swoją zgubę.
Miła Pani stała się Panią, po czym wyjaśniła, że musi wysłać polecony do resortu Jakiegośtam. Naiwnie i usłużnie przy tym zaoferowałam , że zaniosę.
Pani zrobiła się koloru buraka: Proszę mi tu nie drwić( wyryczała) ja mam przepisy!!! i kazała czekać na wiadomość pisemną 30 dni.

Dla niewtajemniczonych dodam, że resort ów był u Miłej Pani, która była inspektorem w kilku dziedzinach.

Podsumowując: wysłała sobie pismo sama i sama na nie odpowiedziała. Wszystko przez pocztę, poleconym…

Wracając do tematu PeO…
Jak będziesz taka dociekliwa, to już PeO nieprędko zostaniesz ;)))


Hej, Małgorzato,

znalazłam Ci perełkę mądrości, mianowicie przysłowie malajskie:

Jelenia gubią ślady, bażanta gubi krzyk.

:P


Panie Marku

Zobaczymy.
Z góry to można powiedzieć, że pewnie i jest ten sens, ale zobaczymy na ile cokolwiek się da.

Pozdrawiam Pana.


Dorciu

Organizm nie dał mi się nacieszyć wysoką pozycją zawodową i zatrzymał mnie dzisiaj w domu, dość stanowczo i nie wypuścił.
Jeszcze jeden dzień został, ale dobre i to.

Twoja historia resortowa – piękna. :))


Pino

Cudne!

Zapamiętuję, wykorzystam.

:)


Duńskie też nienajgorsze:

Głupie bażanty, które jastrzębia na obiad zapraszają...


Merlocie

Zapisuję też.

:)


Czyli

nie zapraszamy na kisza jastrzębi oraz nie krzyczymy.

Moje wcielenie de Mello jest bardzo rozwojowe.

Aczkolwiek, z drugiej strony:


Gre,

nie wiem, jak u ciebie, ale u mnie publiczna służba a właściwie publiczna edukacja, mimo dziwnych procedur, biurokracji, braku autonomii nauczyciela, przeładowanych grup, niskich płac i innych jeszcze wad, ma jedną istotną zaletę: płacą na czas:)

I w przypadku nauczycieli z góry.

Jako że teraz czekam na kasę z prywatnej szkoły językowej, już prawie marzec a ja jeszcze za styczeń nie dostałem, o lutym nie wspominając.
I jeszcze na kase za tłumaczenia czekam:)

Więc ogółem jestem prawie 2 tysiące do tyłu jak na razie:(

A z publicznej slużby, a właściwie dwu jej placówek mam pewność, że tego pierwszego marca dostanę bez stresu wypłatę:), aczkolwiek znacznie niższą niż te 2 tysiące na razie wirtualne:)


Jeszcze mam wrażliwą obserwację z natury…

…Pliniusza Starszego (Caius Plinius Secundus):

Kolchidzkie kurki bażancie mają po parze uszu, jakby z piór utworzonych; na przemian kładą je po sobie i strzygą nimi podczas tokowania

Co by się zgadzało z moimi obserwacjami, właściwie…


Pino

Właśnie.
Przynajmniej wiadomo czego się trzymać.


Grzesiu

Płacą na czas, ale co z tego?
Oczywiście z tego to, że płacą na czas, ale po pierwsze nędznie, po drugie urywają coś dla siebie po drodze.

Pffff…


Merlocie

Śliczne i wzruszające.

Bardzo.


Wiosna, panie bażancie

kurteczka moro, butelka Perły w każdej kieszeni i spacer po Azorach, nad którymi mgła się snuła i czuć było to niepowtarzalne COŚ w powietrzu


Subskrybuj zawartość