Codziennik Gretchen: 1 lutego

dobre uczynki: napisałam tekst za pieniądze

złe uczynki: opóźniłam się z tekstem za pieniądze o godzinę

nastrój: no całkiem całkiem

napęd: turbo

motywacja: jest, choć nie bardzo wiem do czego użyć

***
Z trudem rozumiem co we mnie takiego siedzi, że nie umiem różnych tam spraw załatwiać z wyprzedzeniem. Nawet jak dać mi pół roku, to i tak zrobię ostatniego dnia, przy czym zauważam, że ten ostatni dzień jest zazwyczaj najgorszy do robienia tych różnych spraw, bo w tym właśnie terminie gromadzą się jeszcze inne. Spinam się jak agrafka, trzęsę jak osika i ze wszystkim pędzę jak struś.
Gdzie tu sens?
Od lat już z tym nie walczę, żeby nie gwałcić swojej delikatnej natury, ale co mnie to zdrowia kosztuje to już tylko ja wiem.

W styczniu się martwiłam, że gazeta lub czasopismo już mnie nie chce przez co będę jeszcze biedniejsza, ale gdzieś tam w połowie stycznia, znaczy w drugiej połowie, Pani Karolina zadzwoniła i wypowiedziała te magiczne zdania.
Na moje żałosne stęknięcie, że myślałam o sobie jako medialnie porzuconej, poinformowała mnie jakoby wcześniej wzmiankowała o nieobecności styczniowego numeru. Guzik tam. Wzmiankowała o grudniowym, ale nie będę się wykłócać w tak radosnych okolicznościach.
Dała mi całkiem przyzwoity termin, przy czym jako niewyobrażalnie bystra zorientowałam się już dość dawno, że termin jest z zakładką dość sporą. Przecież jeśli wysyłam tekst w terminie, a po tygodniu zupełnie spokojnie do mnie dzwonią czy mogłabym jednak już przesłać, to widać wyraźnie, że nietrudno się zorientować, nawet jak się nie jest tak bystrą jak ja.
Przyzwoicie długi termin tradycyjnie zmarnotrawiłam i oczywiście mijał w poniedziałek – najdłuższy dzień pracy w całym tygodniu. Wolna kończąca jestem od jedenastej nocnej pory. Może ta Karolina tak złośliwie? Żebym się podłożyła?
No nie wiem…
Zupełny dramat w tym, że ja najczęściej jeszcze przed jedenastą nie wiem o czym napiszę. Szczęśliwie dla moich wydatków (nie wydawców) w końcu coś piszę i tak się to kręci.

Zupełnie za to przestaje się kręcić na posterunku Publicznej Służby, co napawa mnie naprzemiennie dziką furią i głębokim smutkiem.
Jest jakaś granica tego szaleństwa.
Jedni twierdzą, że niebezpiecznie się do niej zbliżamy, a inni jak na przykład ja (wredny charakter mam), że łazimy już od dawna po zaoranym pasie ziemi niczyjej i tylko czekać aż nas zgarną.
Dyrekcja ukończyła studia i kursa, żeby wykorzystywać je do zabawiania się w okradanie pracowników z uśmiechem na ustach i zdumieniem w oczach, że jakiś taki czegoś chce.
Zapitalam jak ten jełop, bo w umowie napisało, że dostanę stówkę brutto za godzinę, a na moje konto wpływa za tę samą godzinę, po przeliczeniu i netto, sześć złotych.
Sześć złotych!
No ludzie!
W piekarni bym więcej zarobiła!
Wszyscy gwiżdżą skoczne melodyjki i rżną głupa, że dostałam zgodnie. Nie nadmieniają tylko zgodnie z czym.

Ustaliłyśmy z Najlepszą Szefową, że czas do odwrotu, który zaplanowałyśmy i zamierzamy metodycznie przeprowadzić. W środę mamy się spotkać w wyznaczonym miejscu, celem ustalenia szczegółów i żaden baran mi nie powie, że jestem omnipotnetna, bo chwilowo porzuciłam poszukiwanie pracy wśród baranów.
Inna rzecz, że tamten podobno trochę złagodził stanowisko i ma dzwonić do mnie (czyżby mamusia miała rację? Matka zawsze ma rację!). Nie wiem czy nie okaże się, że dzwoni zbyt późno, że wszystkie terminy mam zajęte do dwa tysiące pięćdziesiątego siódmego… Kłopot w tym, że Najlepsza Szefowa szantażuje mnie emocjonalnie domagając się współpracy na gruncie, a ja ją kocham i nie zamierzam porzucić.
No nic, są sprawy ważne i ważniejsze. Się zobaczy.

Siedziałam sobie dzisiaj w wannie korzystając z tego, że jeszcze mam wannę dłuższą od siebie i zamiast rozglądać się po łazience postanowiłam, czy też uczyniłam to bardziej odruchowo, rozejrzeć się po swoim życiu.
Niebrzydki obrazek. Serio, serio.

Polewając się czystą wodą, gdyż chwilowo nie dysponuję mlekiem kozim, ani też szampanem, szczerze do siebie zarechotałam.
Zobaczyłam komiksowo-komediową wersję Hioba.
Tamten się posypywał i lamentował, ja rechoczę. Obawiam się, że z psychiatrycznego punktu widzenia, to ja jestem nie za bardzo.
Zresztą czym się posypywać zimą? Śnieg jest zimny i mokry, i wcale nie mam pewności czy można się nim posypywać, dotąd słyszałam tylko o nacieraniu…
Nacierać się nie będę! Odmawiam!
Wątpię też, żeby w mojej sprawie Bóg zakładał się z tym drugim o cokolowiek. Bardziej prawdopodobne, że na Górze siedzi Specjalne Konsylium i sprawdzają czy moje poczucie humoru nie jest wyłącznie przebrzmiałą legendą.

Na tym etapie uśmiecham się do nich i macham łapką.
Zwłaszcza kiedy pomyślę o tym, jak scenariusz przewidziany dla mnie musieli przekierować w inne miejsce.
Wiele bym dała za zobaczenie ich min…

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Szanowna Gretchen

za te dobre i złe uczynki i sprawozdanie pod nimi coś się należy
Myślę, że piątka będzie w sam raz.

Pozdrawiam wcześnie przed świtem


W piekarni?

Widziałem burdel i piekarnię
I umierałem w październiku
Czułem się wtedy dosyć marnie
Ot, zwykły los cyklofreników

(uprzejmie zwraca się uwagę, że to jest poezja i jako taka nie przyjmuje krytyk, że jakieś słownictwo jest omnipotentnie przestarzałe)

Pino: ustaliłyśmy z Bucem, że kiedyś pójdziemy się na tydzień położyć do Tworek.
Kacper: jesteś pewna, że po tygodniu was wypuszczą?
Buc: ale trafimy tam przypadkiem, bo jesteśmy zdrowe, czy same się dobrowolnie zgodzimy?
Pino: my jesteśmy zdrowe? jesteś alkoholikiem z początkami anoreksji, a ja mam skłonności psychotyczne i afektywną dwubiegunową
Buc: oj, zdrowe tak ogólnie
Kacper: a ja jestem asystent psychiatryczny Kaczątko, dwudziestkę haloperidolu i kaftaniki dla tych pań
Pino: potem napiszę o tym opowiadanie
Buc: nie wiem, czy dla innych pacjentów spotkanie z nami nie skończy się trwałymi urazami psychicznymi
Pino: tak, to z moralnego punktu widzenia bardzo poważny problem


Panie Marku

Najuprzejmiej dziękuję życząc miłego dnia.

Sądząc po godzinie Pańskiego wpisu będzie długi, a to zwiększa szansę na jego owocność.

Pozdrowienia.


Pino

Nie chciałabym niszczyć Waszych planów, ale wedle ogólnej zaprezentowanej diagnozy nie macie szans trafić na ten sam oddział, a pacjenci są nieprzemieszowujący się . :)

Mogłabym ewentualnie spróbować się tam wedrzeć pod pretekstem pracy i przenosić grypsy.

Czytałam kiedyś o eksperymencie, który wymyśliły tęgie umysły nauki amerykańskiej, polegającym na umieszczeniu w szpitalach psychiatrycznych całkiem zdrowych ochotników – studentów. Mieli poznać od środka i takie tam.
No i całkiem nieźle wyszło, wszystko się udało.
Tylko z kilku miejsc trudno się było wydostać, bo kto uwierzy w opowieść chorego psychicznie, że on jest studentem psychologii i bierze udział w eksperymencie?

Zachowałam tę przypowieść we wdzięcznej pamięci.


Bez sensu,

przecież nam dolega najprawdopodobniej to samo, a w każdym razie, dogadujemy się doskonale w kwestiach problemów emocjonalnych i jesteśmy dość podobne, wbrew pozorom… Tylko inaczej się nam objawia. Kto mnie uczył, że wszystko ma swoje przyczyny somatyczne, nawet wpierdalanie ciasteczek? ;)

A student psychologii, moim zdaniem, z definicji nie ma prawa być zdrowy psychicznie, więc pięknie to i dobrze, że przytrzymano kilku.

Zresztą, przepraszam, co to jest zdrowie psychiczne? Zgodnie z Wikipedią, niektóre definicje spełniam nawet ja.

hi hi


Szanowna Gretchen

ma Pani rację. Napiszę o tym notkę
Pozdrawiam


Pino

No jakby to powiedzieć... Jeśli inaczej Wam się objawia, to z pewnością nie jest to samo z psychiatrycznego punktu widzenia, ekhm…

I nie wszystko ma przyczyny somatyczne Bażancie, tylko wiele zaburzeń somatycznych ma swoje źródło w psychice. Się to nazywa psychosomatyka.

Na studentach pscyhologii się nie znam – szczęśliwie mnie to ominęło.

:)


Panie Marku

Widzę, że notka już jest więc idę czytać.


Bażancie,

pomarańczka odmówiła współpracy, akurat kiedy przeszłyśmy do omawiania problemów alkoholowych ludzi rozumnych. :)

Jakby co, to jestem w Generalnej Guberni i planuję akcje małego sabotażu.


A ja

prenumeruję Radio Bażant.

:)


Prenumerujesz radio?

To ja zgłupłam w tym momencie, może jak pójdę po fajki, to mi się poprawi (—>nałóg!)


W tych warunkach

inaczej się powiedzieć nie da. :)


Możliwe,

sif, co za głupota mi kazała brać rano camele? Najwyraźniej nie umiem liczyć do dwudziestu dwóch.

Zostaje liczyć, że jakimś cudem starczy na routy, albo że Orzeszek będzie jeszcze na posterunku… Obiecałam mu dorobić kluczyk do hasioka, niech już nie płaci za to, tylko da mi z dziesięć sztuk, bo muszę jakoś przetrwać do świtu. Bosz, przyznaję się bez bicia, że nikotyna jest mi do szczęścia niezbędna… Czy to się jakoś leczy?


Ofkors,

że się leczy.
Ja akurat, jako mało wiarygodna, tym się nie zajmuję, ale leczy się jak najbardziej.

Zastanawiam się dzisiaj, czy leczy się jakoś dzień świstaka .


2 lutego?

Leczy się. Ogłoszeniem po miastach i wsiach: Ludu zapierdalający zbożnie i pchający zboże, odłożyć żyletki, dziś Chilloutowy Dzień Burżuja!

Chyba zaraz wmontuję nowy odcinek sexualistycznej.


Subskrybuj zawartość