JAKA NAUKA, TAKA ODPOWIEDŹ

Trafiłem wczoraj przypadkowo na wywiad z prof. Nowaczykiem w telewizji „Trwam”. Profesorem Nowaczykiem, czyli naszym starym salonowym znajomym KaNo. Któż by przypuszczał. Zabawne, kto decyduje się na pisanie bloga ot tak po prostu. Pewnie zdziwiłbym się jeszcze mocniej i nie raz. Potwierdza to tylko moją intuicję, że lepiej nie wiedzieć, tylko po prostu czytać — wtedy bez zbędnych domysłów i ornamentów jest przynajmniej przygoda. A przygoda, to już sporo w naszych czasach, nie można jej puszczać mimo za darmochę. Wracając do rzeczy, wspomniany prof. Nowaczyk całkiem sensownie i sugestywnie (może nawet przekonująco) opowiadał o lukach w raporcie rządowej komisji Millera i swoich hipotezach badawczych. Nie wiem, czy ma rację, niestety nie potrafię tego zweryfikować, mimo że mniej więcej znam większość powszechnie dostępnych materiałów, czy też lepiej powiedzieć: czytałem je. Wiem za to, że profesor Nowaczyk nie jest dobrą osobą do stawania na froncie dzieła. Oczywiście może, jak każdy inteligentny człowiek, krytycznie ocenić jakiś zakreślony obszar informacji i wyciągnąć z tego wnioski co do jego zupełności czy wewnętrznej spójności. Nie ma jednak dość wiedzy własnej i doświadczenia, by proponować alternatywne całościowe rozwiązanie. Innymi słowy nie jest specjalistą w dziedzinie, przez co może go dziwić to, co nie powinno i na odwrót. O wyłamywaniu otwartych drzwi i pryncypialnym podejściu do dopiero co odkrytych akcydentaliów nie wspomnę. To nie jest deprecjonowanie Nowaczyka. Po prostu, jak każdego amatora, dotyczą go i wiążą granice własnej kompetencji. Nawet najzdolniejszego amatora. Poza tym Nowaczyk jest również fatalnie dla sprawy zaangażowany w sposób pozanaukowy. Zazwyczaj nie ma w tym nic złego, ale nie wówczas, gdy pretenduje się do pewnej roli społecznej. Wtedy obejmuje go ten sam mechanizm dotyczący bezstronności pracy, co przewodniczących pozostałych dwóch komisji: Millera i Macierewicza. Ich wizerunek (nieważne czy prawdziwy) i pozamerytoryczne uwikłanie zawsze będą negatywnie oddziaływały na wiarygodność i wartość ustaleń ich zespołów. Zajmowanie się nauką wiąże się z ograniczeniami, nic się na to nie poradzi.

W tym sensie granice własnych kompetencji i ponadstandardowego zaangażowania politycznego nie dotyczą już prof. Biniendy. Kto nie wie kim on zacz, niech w wolnej chwili zada sobie trud i poszpera; z tego co się orientuję, to naprawdę poważny fachowiec, z poważnego uniwersytetu w poważnym kraju. U nas standardy naukowe uczelni amerykańskich wciąż się nie przyjęły (jak wiadomo mamy własne, lepsze), ale to nie oznacza, że nie powinniśmy go przynajmniej solidnie posłuchać czy zadać mu kłopotliwe pytania (zakładam, że się da). Nie można go traktować jak raroga czy zwyczajnie wyrechotać. To znaczy można, bo z czym innym mamy do czynienia od pewnego czasu?, ale nie jest to zbyt mądre i „naukowe”. A Binienda twierdzi na przykład, że żadna profesjonalna symulacja komputerowa nie potwierdza przebiegu katastrofy w wersji opisanej przez komisję Millera, że skrzydło samolotu nie mogło zostać ułamane przez wiadomą brzozę, o czym przesądza nauka zajmująca się wytrzymałością materiałów i ta druga nauka zwana fizyką, że szczątki samolotu po zderzeniu z ziemią nie mogły tak się „rozdrobnić”, że w czasie lotu odnotowano „wstrząsy” itd. Co godne uwagi, Binienda opiera to wszystko na tych samych podstawowych danych, które posłużyły do opracowania raportu rządowej komisji, bo… „wziął” je po prostu z podanych do publicznej wiadomości zdjęć, transkrypcji, parametrów lotu, czyli danych źródłowych, którymi dysponowali eksperci Millera. Przecież Miller, Lasek et consortes też nie badali wszystkiego organoleptycznie na miejscu; podobnie jak Binienda studiowali dokumenty i wyciągali na ich postawie wnioski. Specyfiką tej katastrofy jest bowiem to, że można ja wyjaśnić, nie robiąc oblotu miejsca zdarzenia, nie badając wraku, bez mikroskopu i miarki, ba!, w ogóle nie ruszając się zza biurka. Tylko czytając. A jeśli jest lub było inaczej, również chciałbym to wyraźnie usłyszeć.

Podobno sondaże opinii publicznej pokazują, że Polacy podzielili się mniej więcej po równo na tych, co wierzą w zamach, tych co nie wierzą w zamach i tych co coraz mniej z tego wszystkiego rozumieją. Dziś jestem w trzeciej grupie. Zarazem dostrzegam, że między zanegowaniem ustaleń raportu komisji Millera a zamachem jest daleka droga. Jeszcze dalsza — do wojny z Ruskimi. Z drugiej strony, powody katastrofy są jak najbardziej fizyczne, więc tymi samymi narzędziami trzeba je wydobyć na światło dzienne. To nie jest kwestia wiary, ale wiedzy. Trzeba się dowiedzieć, dlaczego ten samolot się rozbił. Pewne rzeczy są już jasne. Na przykład dokumenty pokazują, że rząd Tuska rzeczywiście doprowadził do obniżenia rangi wizyty prezydenta w Katyniu oraz że w ogóle nie powinni tego dnia startować ze względu na warunki pogodowe. Ale skoro już wystartowali, to wciąż aktualne pozostają pytania: jak i dlaczego? Do odpowiedzi nie przyczynia się arogancja i robienie głupio-mądrych uśmieszków przez Grasiów naszych czasów. Albo tłumaczenia w stylu głównego eksperta pułkownika Klicha, który na pytanie o przyczyny katastrofy, pokazał zdjęcie z urwanym skrzydłem tupolewa i powiedział: „Jak walnęło, to się urwało!”. Jaka nauka, taka odpowiedź.

Średnia ocena
(głosy: 3)

komentarze

Panie Referencie!

Nie trzeba być naukowcem fizykiem, specjalistą od wytrzymałości materiałów, czy innym aerodynamikiem, by kojarzyć podstawowe dane.

W przeciwieństwie do Pana nie czytałem wszystkich dostępnych w tej sprawie dokumentów. To zwykła strata czasu. Wystarczy zestawić podstawowe dane, dostępne w środkach masowego przekazu.

Pół roku przed katastrofą w Smoleńsku, w Polsce rozbił się białoruski samolot wojskowy. Proszę sprawdzić sobie w sieci bądź w gazetach z tego okresu czyja prokuratura prowadziła śledztwo i na podstawie jakich przepisów. Potem proszę to porównać z tym co działo się po katastrofie naszego wojskowego samolotu w Rosji. Potem proszę przekonać mnie, na jakiej podstawie mam uwierzyć, że władze prl-u bis nie są w tej sprawie umoczone. :)

Pozdrawiam


-->JM

W ogóle można nie być, żeby kojarzyć podstawowe dane. Przelicytuję Pana ;-)


Panie Referencie!

Nie chodzi o to, że jest czymś złym docieranie do źródeł. Niemniej źródła rządowe (i międzynarodowe) są niewiarygodne, więc trochę szkoda mi czasu, na analizowanie danych surowych, które znalazły się przypadkiem w tych raportach. Tak się składa, że najpóźniej w tydzień po katastrofie wiedziałem, że to nie był zwykły wypadek, zaś śledztwo niczego nie wykaże. Pomyliłem się? Proszę się zastanowić. Ja nie namawiam do uwierzenia w cokolwiek. Ja namawiam do zrozumienia wniosków wysnutych z powszechnie dostępnych danych. Tylko tyle. Wiem, że utrata wiary w państwo boli, a pytania, jakie mogą się pojawić mogą przerazić. Niemniej chowanie głowy w piasek (co z upodobaniem robią członkowie sekty pancernej brzozy) nie jest rozwiązaniem.

Pozdrawiam


-->JM

Boleć to może głowa na drugi dzień, proszę Pana. To jest jedyny sensowny wniosek, jaki mogę wyprowadzić z tej tak pięknie rozpoczętej rozmowy. Niestety, mimo dobrej woli nie zdołam wykazać się cierpliwością. Proponuję w tym miejscu skończyć.


-->Magia

Do widzenia.


Referencie

Pan o nauce a Wyborcza donosi, że brzoza została złamana na wysokości 666 centymetrów (poważnie)

http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114871,13383801,Prokuratura_pro...

Kto tam śmigał z linijką?
666 – Wolę diabła od dziennikarza – smutne!

Wspólny blog I & J


-->JJ

666!

Przypadek?

;-)


Raczej

...ostateczny upadek!

Wspólny blog I & J


Panie Referencie!

Nie chodzi o to, ile mm ma miejsce ucięcia brzozy, tylko o niezgodność tej wielkości z danymi pochodzącymi z raportów ruskiej generałki i polskiego ministra.Niezgodność wynosi metr, a może więcej…

Pozdrawiam

Myślenie nie boli! (Chyba, że…)


-->JM

Panie Jerzy, ale co mi Pan tłumaczy? Niech się Pan ogarnie, przepraszam za słowo. To chyba jasne, że jeśli nie zmierzyli poprawnie i pewnie – jak twierdzą – fizycznej przyczyny katastrofy, to ciężko brać ich poważnie czy mieć do nich zaufanie.


Subskrybuj zawartość